Florence + The Machine – „High As Hope”

Powiew świeżości.

2018.07.02

opublikował:


Florence + The Machine – „High As Hope”

foto: mat. pras.

Każda z dotychczasowych płyt Florence + The Machine była na swój sposób inna. Tryskająca witalnością „jedynka” świetnie sprawdziłaby się jako soundtrack do gry RPG osadzonej w świecie fantasy. Dla odmiany na „Ceremonials” zespół zabrzmiał bardzo majestatycznie, miejscami może zbyt pompatycznie. Na trzeciej płycie udało się idealnie wyważyć proporcje między poszczególnymi elementami stylu, dzięki czemu nawet dziś, trzy lata po premierze „How Big, How Blue, How Beautiful” jest płytą, na której wszystko się zgadza. A przy okazji jest także znakomitym punktem wyjścia dla „High As Hope”.

Ekspresja Florence Welch zjednała jej armię wrażliwców, którzy znaleźli w krzyku Brytyjki odzwierciedlenie swoich emocji. Wokalistka już na poprzedniej płycie spuściła z tonu, czując, że czasem mniej może oznaczać więcej. Na „High As Hope” bywa wyciszona jak nigdy wcześniej. W otwierającym album „June” nie brak fragmentów wyśpiewywanych na granicy szeptu. Redukcja dotknęła również warstwę instrumentalną. Maszynie, na czele której stoi Flo, daleko do muzycznej ascezy, niemniej o ile choćby w przypadku „Ceremonials” barokowy przepych wydawał się podstawą programową, tutaj muzycy potrafią go dawkować.

Odmienione oblicze F+TM nie oznacza oczywiście rezygnacji z starego. W „100 Years” słychać echa debiutu, patetyczne „The End of Love” idealnie uzupełniłoby „Ceremonials”, bogato zaaranżowane „Patricia” i „Hunger” również ucieszą konserwatywnych fanów. Z drugiej strony magiczne, na pół akustyczne „The Sky Full of Song” czy nastrojowe „Grace” stanowią otwartą furtkę dla tych, którzy mogli czuć się wcześniej zakrzyczani przez Flo.

Przy „High As Hope” czuwający nad produkcją całości Florence Welch i Emile Haynie z dużym wyczuciem posiłkowali się talentem zaproszonych gości. Sampha ozdobił „Grace” subtelnym klawiszem, Josh Tillman, czyli Father John Misty dołożył od siebie gitarę w „100 Years”. Wyraźny ślad zostawia po sobie Jamie xx, którego perkusja napędza podniosłe „Big God”. W tym utworze błyszczy Kamasi Washington, którego saksofonowa partia jest jedną z najsilniej poruszających momentów na całej płycie. Co ważne – żaden z gości nawet na moment nie kradnie show Florence.

Nawet dwa słabsze fragmenty – banalne „South London Forever” i nieco pozbawione wyrazu „No Choir” potrafią zapracować sobie na miejsce w trackliście. W pierwszej piosence dostajemy nośny hook, w drugiej wokalistka kupuje naszą uwagę zaśpiewanym a capella wprowadzeniem. Mimo wszystko „No Choir” zostawia spory niedosyt, bo od utworu wieńczącego udany album chciałoby się trochę więcej.

„High As Hope” nie otwiera nowego rozdziału w karierze Florence + The Machine i na dłuższą metę pozostanie w cieniu poprzedniego krążka. Dodaje za to sporo świeżości do formuły grania zespołu i czyni go jednym z najbardziej ekscytujących zjawisk w muzycznym mainstreamie w XXI wieku.

Maciek Kancerek

Ocena: 4/5

Tracklista:

1. June
2. Hunger
3. South London Forever
4. Big God
5. Sky Full of Song
6. Grace
7. Patricia
8. 100 Years
9. The End of Love
10. No Choir

Polecane