„Ewolucja Margraret byłaby godna pochwały, gdyby była wolniejsza i subtelniejsza” – Marcin Flint recenzuje „Maggie Vision”

Pop i rap łączony jest w kółko, ale głównie za sprawa mordeczek nie gwiazdeczek

2021.02.15

opublikował:


„Ewolucja Margraret byłaby godna pochwały, gdyby była wolniejsza i subtelniejsza” – Marcin Flint recenzuje „Maggie Vision”

Pop i rap łączony jest w kółko, ale głównie za sprawa mordeczek nie gwiazdeczek. Margaret zbudowała most od drugiej strony. Czasem się chwieje, ale przejść można.

„Moją nową płytą świadomie zrezygnowałam z pewnych pieniędzy. Do tej pory byłam mocno w popie, a zaczęłam eksperymentować z pobudek muzycznych i ambicji, które moim zdaniem nijak mają się do pieniędzy – jest to bardziej skok na głęboką wodę, niż skok na kasę” – mówiła w jednym z wywiadów Margaret. I po pierwszym wysłuchaniu jej płyty nie wierzyłem jej za cholerę. No dobrze, eksperymentów może i trochę jest, ale jeżeli ktoś tu wpadł po coś ambitnego, to zdecydowanie nie pod ten adres.

SPRAWDŹ TAKŻE: Z gwiazdy pop do hip-hopu. O przemianę Margaret zapytaliśmy Cleo i Zui

Margaret wywołuje opór. Jest jak ta młoda ciotka pod trzydziestkę, która zdrowo już trzepnięta paroma kolejkami podchodzi na obcasach chwiejnym krokiem do stolika małolatów i się przysiada. Będzie wtrącać makaronizmy jak Schafter. Będzie się chwalić, że słyszała Skeptę i Pezeta. Będzie chciała palić marihuaninę, być „na rapie”. To tylko analogia, jestem swoją drogą starszy od wokalistki, ale czuję na skórze igiełki krindżu przy adlibach i skreczu w „Przebiśniegach”, jak i przy modulowanych wokalach w „Nowym plemieniu”. Po każdym „kiedy mam doła szukam sampla”, „lepiej tańcz do tego bita” i rymowaniu z czasów „Seniority” w stylu „wielkie oczy jak manga / apetyt jak Pac-Man” umiera w Nowym Jorku na zawał mały KRS-One.

Ale czy urban pop w 2021 musi być wiarygodny? Czy ktoś mu każe być ambitnym, zabroni wchodzić w role? Szczerze mówiąc, ma być dobrze wykonany, dobrze wyprodukowany i być profesjonalnym produktem do zastosowania w różnych, codziennych okolicznościach. I tu „Maggie Vision” się sprawdza. Jest na niej cały przekrój trapowych i postdancehallowych, synkopowanych rytmów brzmiących jak najbardziej na czasie i odpowiednio energicznie. Są rzadko docierające do trzech minut, dopieszczone w detalach hity. W śpieworapach, kiedy potrzebuje tego numer bywa tak słodko i dziewczęco, że prawie azjatycko, ale też kiedy trzeba wjeżdża afroamerykańska pewność oraz nonszalancja. Żadnych problemów z pociągnięciem melodii, pokombinowaniem w końcówkach wersów, sytuacją, gdy zbitką głosek trzeba strzyknąć albo przeciwnie, z nią popłynąć.

Young Igi (on chyba odruchowo czuje się jak u siebie), Kizo (tak, znowu jest o Toskanii), Otsochodzi, Kukon i Kara to są właśnie ci rapowi goście, którą na taką płytę trzeba było zaprosić. Nikt nie wnosi numeru wyżej, za to każdy jest na miejscu. Zresztą szczerze mówiąc najlepsze kawałki na krążku to te najmniej rapowe. Alternatywnego posmaku (ale tylko posmaku) dodaje wolna i groźna „Piniata”, kawałek lata po skalach, a rozpiętość wokalu Margaret okazuje się wystarczająca. To dziwna rzecz, gdzie prym wiedzie nie rytm, a rozstrojona melodia. Bardzo ładnie wypadają „Introwersje”, duet ze Stanislavvem, facet ma aksamitną barwę, poziom pisania też od razu skaczę w górę. A skoro o nim – „Xanax” w końcu przynosi emocje, daje wrażenie wpuszczenia do swojego życia, obcowania z czymś intymnym. I jest to ulga. To się pozwala oswoić.

„Dlaczego?!” – to pytanie zadawałem sobie, gdy na zbasowanych bębnach i całym tym arsenale z 808 Margaret miauczała do mnie, że „chce proste, wiejskie życie tak jak Reksiu”. I choć numer strasznie klei się do ucha, nadal nie jestem w stanie przełknąć całej jego niedorzeczności. „Dlatego” mruczałem przy agresywnym, plastikowym, rockowym w ekspresji, brudnoelektronicznym w realizacji „No future”. „Moja Polska jest zmęczona rozkładaniem nóg / Słowami jak widłami przerzucamy gnój” – to publicystyka bliższa Marii Peszek niż popowej wacie cukrowej. I Kukon ze swoimi obsesjami i zestawem używek w tym usiadł. W sumie to o taką muzykę głównego nurtu nic nie robiłem

Fajnie usłyszeć, jak kiedy po poszatkowanym rytmicznie, skrzypiącym „Sold out” wjeżdża „Wielkie mam sny”, a wraz z nim dęciaki, gitara akustyczna i chórki jak z dobrego, boomerskiego, radiowo-festiwalowego popu. To jest ta pomostowość, która się sprawdza, pokazuje, że ewolucja Margraret byłaby godna pochwały, gdyby była wolniejsza i subtelniejsza. A stanu obecnego pochwalić nie zaszkodzi, bo i tak jest więcej niż przyzwoicie.

Marcin Flint

Margaret „Maggie Vision”, wyd. Gaja HornbyRecords/Sony
Ocena: 3,5 / 5

Polecane