Wciąż brakuje niektórych ważnych wystawców. Targi nie odbijają obrazu całej branży. Niektórzy czują się aż tak mocni, że uważają, że nie potrzebują pokazywać się na takiej imprezie. Inni, mniejsi gracze twierdzą, że obecność na Targach CJG jest dla nich niepotrzebnym kosztem, który w żaden sposób się nie zwraca. Szczęśliwie, ci mali i niezależni w tym roku nie wyglądali już na ubogich krewnych rzuconych gdzieś w kąt. Ich oferta była fajnie (i często bardzo pomysłowo!) zaprezentowana. To bardzo pozytywna zmiana. Jednak widzowie nadal gubili się w programie i tak, jak poszukiwali konkretnych stoisk i artystów, tak jeszcze intensywniej próbowali zorientować się w terenie rozglądając się za wskazówkami, co, kiedy i – przede wszystkim – gdzie.
Ci wystawcy, którzy jeszcze nie uwierzyli w Targi CJG, uwierzą, jeśli organizatorom uda się opanować problem z komunikacją z widzami. Jeśli ktoś, kto wybierał się do PKiN nie przygotował się wcześniej i nie sprawdził na spokojnie, co i o której chciałby koniecznie zobaczyć, skazywał się na ruletkę. Pojawiły się co prawda ekrany z informacjami co i o której odbywa się za drzwiami, przy których zostały ustawione, ale przeciętnemu zwiedzającemu Targi raczej trudno odgadnąć, która z sal to Mikołajewska, a która Tiereszkowej i gdzie skierować swoje kroki. Ja wiem, że to historyczne nazwy a przestrzeń targowa to już zabytek, ale może warto pomyśleć o ułatwieniach dla zagubionych zwiedzających. Podział na strefy identyfikowane kolorami to zabieg prosty i tani, a ludzie kolory zapamiętują łatwo. Wystarczy w każdej strefie skierować na sufit ze dwa reflektory ze światłem w odpowiednim kolorze i po sprawie. Wystarczy podnieść głowę i człowiek wie, co przed nim, a co za nim. A może pójść za przykładem Targów Książki, które wyprowadziły się na Stadion Narodowy. Przestało być tłoczno i duszno, zniknął problem z parkowaniem.
Największą bolączką jednak jest brak chronologicznego harmonogramu. Wersja papierowa nie sprawdza się, przy tak bogatym programie. Bez dużej i wyraźniej tablicy z „odlotami i przylotami” nie trafimy do interesującego nas samolotu tak łatwo, jak byśmy sobie tego życzyli. Często jesteśmy skazani na przypadek. A szkoda. I to wielka, bo Targi CJG dość szybko wypracowały sobie bardzo mocną pozycję w pewnej dziedzinie. To panele dyskusyjne. To prawdziwe perełki. Ba! To sznur pereł! Tylko w sobotę było ich ze dwadzieścia. O prawach autorskich, o telewizjach, o muzyce elektronicznej, o tym, jak wydać singiel czy zrobić karierę… o Fryderykach, o roli muzyki w eventach, o zmianach jakie przechodzą festiwale. O tym co u sąsiadów ze wschodu (raczej słabo wyszło) i co u tych zza Odry. I jeszcze wernisaż wystawy, nie wspominając o spotkaniach z artystami na stoiskach wystawców i wszystkich innych atrakcjach przez nich przygotowanych. A to tylko sobota. Ewidentnie – potrzeba nas, widzów, skutecznie nawigować po tej dżungli. Nie wspominam tu o koncertach, bo raz – były świetne, a dwa – akurat na nie łatwo było dotrzeć (czasem trudniej zdobyć bilety, co w sumie cieszy).
Kręcąc się tak po terenie targów prędzej czy później każdy trafiał do dużej strefy z… dzianiną. Było nawet stoisko z zabawkami. No ni przypiął, ni przyłatał. I to rodzi się pytanie fundamentalne. Po co i dla kogo są te targi? I znalezienie odpowiedzi na to pytanie to chyba najważniejsze i najtrudniejsze zadanie dla organizatorów przed czwartą (miejmy nadzieję) edycją.
O ile czapki i torebki można jeszcze obronić lifestylem, to wystawcom należy jasno i wyraźnie pokazać korzyści z uczestnictwa w imprezie. Albo czasem podpowiedzieć czy zasugerować jakieś rozwiązania. Spotkania z artystami, podpisywanie płyt, wywiady – to wszystko super sprawy, ale znalazłem na targach płyty, które oferowane były znacznie drożej niż można było je nabyć na… festiwalach. Na szczęście to wyjątki 😉 Spotkałem młodych muzyków, którzy szukali fachowego i łatwego kontaktu z wytwórniami. A niektórzy z nich spotkali przedstawicieli wytwórni, którzy niewiele mieli do zaproponowania opowiadając wyświechtane komunały o kosztach promocji. Widziałem też smutne stoiska Stoartu czy Zaiksu, do których raczej nikt nie zaglądał. Ja wiem, że każdy wystawca jest panem i gospodarzem na swoim stoisku. Wolność Tomku w swoim domku i organizatorom nic do tego. A może nie?
Przed nami jeszcze inne targi muzyczne w Warszawie. W połowie grudnia w Stodole odbędzie się trzydniowa impreza Music Baazar. To jej pierwsza edycja, ale tu jasno i precyzyjnie określono cel. Każdy kto wpadnie do Stodoły ma mieć możliwość skorzystania z oferty handlowej o wiele taniej, niż w sklepie czy w necie. Bazar to bazar. Ma być dużo i tanio. Tak zapowiadają organizatorzy. Myślę, że równie jasno powinien być zdefiniowany cel Targów CJG.
A jak ma być na kolejnej edycji Targów CJG? Ja bym postawił na panele, na treści eksperckie. Ten diament trzeba szlifować i właściwie wyeksponować. To powinno być ciepło, przy którym wszyscy chcieliby się ogrzać. Co chciałbym zobaczyć na stosikach wytwórni, poza wspomnianym spotkaniami z artystami? Pełną ich ofertę, białe kruki, końcówki nakładów specjalnie zachowane na tę okazję, premiery. Co na stoiskach organizatorów festiwali czy promotorów koncertów? Poza gadżetami, krówkami i biletami kolekcjonerskimi? Może specjalne oferty cenowe? Happy hour? Stoiska producentów wszelakiego sprzętu muzycznego – ci wiedzą najlepiej co robić. Dla nich takie targi to naturalne środowisko. Wszystko zaś można ładnie opakować w atrakcyjne wystawy, pokazy i prezentacje – tak, jak do tej pory, tylko więcej. Wszak branża muzyczna to nie tylko płyty i bilety na koncerty. Wtedy stosika z ciuchami będą miłym dodatkiem nie prowokującym zbędnych pytań.
Nie jestem naiwny. Wiem, że marudzę i kompletnie abstrahuję teraz od wymiaru finansowego, który trzeba udźwignąć organizując taką imprezę. A ta nie może przynosić strat, bo (nie daj Boże) podzieli los Eski Rock. Marudzę, bo bardzo mi zależy na sukcesie tych targów.