P: Jak wyglądało pisanie i nagrywanie piosenek na nową płytę po zmianach w składzie zespołu?
TC: Na szczęście nie były to zmiany, które w jakiś bardzo znaczący sposób wpłynęły na proces powstawania materiału. Nie chcę powiedzieć, że Nigel Baillie, który ostatnio mocno ograniczył swoją aktywność w grupie, nie miał dla niej żadnego znaczenia – to świetny trębacz, bez którego Camera Obscura nie brzmiałaby tak, jak brzmi. Ale trzon zespołu pozostaje niezmienny, więc płyta powstawała tak, jak wszystkie poprzednie. Nagrywaliśmy ją w szwedzkim studiu, gdzie wcześniej pracował zespół Abba. Wybraliśmy je, bo wiedzieliśmy, że tam się dobrze pracuje, uznaliśmy na dodatek, że będzie ono bardzo pasować do naszej muzyki. To chyba dobry pomysł nagrywać popową płytę w tak, że tak to ujmę, popowych warunkach.
P: Ale trudno powiedzieć, żeby na Waszym ostatnim albumie słychać było jakoś wyraźnie wpływy grupy Abba…
TC: Bo nagrywaliśmy płytę grupy Camera Obscura, a nie płytę Abby.
P: Waszym współpracownikiem przy powstawaniu tego albumu był szwedzki muzyk, Bjorn Yttling, znany z zespołu Peter Bjorn And John. Czemu to właśnie jego wybraliście, żeby przygotował dla Was aranżacje partii smyczkowych, i jak się z nim pracowało?
TC: Wiele osób zna go dziś głównie jako basistę Peter Bjorn And John. Ale przecież on się zajmował aranżacjami skrzypcowymi na długo zanim ten zespół zyskał swą dzisiejszą popularność. Pracowało nam się z nim bardzo dobrze. To zawodowiec, a na dodatek – bardzo miły i zabawny człowiek. A najważniejsze, z punktu widzenia naszej płyty, było to, że od razu wiedział, o co nam chodzi.
P: Zmieniliście ostatnio – po raz kolejny zresztą – wytwórnię, dla której wydajecie. Czy to, że nagrywacie dziś dla kultowej oficyny 4AD ma jakieś specjalne znaczenie?
TC: To dziś oczywiście zupełnie inna wytwórnia niż dwadzieścia lat temu, ale to nadal ważna marka na alternatywnej scenie. Mimo upływu lat w podejściu jej szefów nic się nie zmieniło – oni są nadal przede wszystkim wielkimi miłośnikami muzyki, a dopiero na drugim planie – biznesmenami. Bardzo szanujemy takie podejście i cieszymy się, że możemy z nimi pracować.
P: Jest w waszej dyskografii utwór „Lloyd, I`m Ready To Be Heartbroken”, który jest swoistym muzycznym dialogiem z innym szkockim muzykiem, Lloydem Cole`em. Czy znałaś go osobiście, pisząc tę piosenkę?
TC: Wtedy jeszcze nie. Choć oczywiście doskonale znałam jego muzykę i wydawało mi się, że napisanie takiej piosenki będzie swego rodzaju hołdem dla jego twórczości, która zawsze była dla mnie ważna. Potem okazało się, że to jeden z naszych najpopularniejszych utworów, który szybko dotarł do Cole`a, a że on też pochodzi z Glasgow, siłą rzeczy musiało więc dojść do naszego spotkania. Od razu przekonałam się, że to bardzo miły człowiek i bardzo podobała mu się moja piosenka.
P: A kim jest dla Was Stuart Murdoch, muzyk grupy Belle And Sebastian, który miał chyba spory wpływ na Waszą karierę?
TC: Dziś to przede wszystkim nasz przyjaciel. A wcześniej – był pierwszym człowiekiem, który wyciągnął do nas rękę, właściwie jeszcze zanim zespól powstał na dobre. Nie mieliśmy jeszcze wtedy pełnego i stałego składu i tylko kilka piosenek, które wykonywaliśmy w pubach. Po jednym z takich występów podszedł do nas i powiedział, że chciałby nam pomóc. I pomógł tak, że dziś jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż piętnaście lat temu. Nigdy mu tego nie zapomnimy!
Przemek Gulda / PULP