Peja nawoływał do linczu?

Stek wyzwisk i grad ciosów za środkowy palec. Kto winien? - komentarz.


2009.09.16

opublikował:

Peja nawoływał do linczu?

Wszyscy już chyba wiedzą, co zdarzyło się 12 września w Zielonej Górze, podczas Winobrania 2009? W trakcie występu Pei na imprezie Rap Gra jedna z osób pod sceną ciągle pokazywała w stronę poznańskiego rapera środkowy palec. Gest ten tak zirytował Peję, że najpierw obrzucił człowieka niewyszukanym stekiem wyzwisk i wulgaryzmów, następnie intonował obraźliwe i nie mniej wulgarne hasła w jego kierunku, podchwytywane przez fanów, by wreszcie wykrzyczeć „wiecie, co z nim zrobić?!” – co tłum odczytał jako wezwanie do linczu. I „wiedział” co zrobić.

Film z tego „wydarzenia” krąży po sieci. Pokazują go portale i stacje telewizyjne.

(UWAGA: wulgaryzmy i brutalne sceny)


10 maja 1968 w Chicago, podczas koncertu The Doors Jim Morrisom sprowokował fanów do gwałtownych zamieszek, po czym sam ukrył się w garderobie. W tym czasie trwała już bitwa fanów z policją. Dwa lata później kilkakrotnie przerywano koncerty The Doors na skutek wulgarnego bądź nieobyczajnego zachowania frontmana. Morrisom nie uniknął odpowiedzialności za swoje zachowanie. Sąd skazywał go na kary pieniężne oraz pozbawienia wolności. Zdaje się, że tej – i wielu innych – lekcji Peja nie odrobił. W tej chwili policja ocenia zachowanie rapera na zielonogórskiej scenie. Nawoływanie do przestępstwa, jakim jest pobicie zagrożone jest karą 3 lat więzienia. I niech policja i prokuratura się zajmuje tym przypadkiem. Byle szybko i sprawiedliwie. I surowo – bo Peja to osoba publiczna, która dla wielu swoich fanów jest idolem, którego słucha się i naśladuje bezkrytycznie. Nie przyjmuję do wiadomości, iż Andrzejewski (prawdziwe nazwisko Pei) nie zdawał sobie sprawy, kogo i do czego podżega. „Wszystko na mój koszt!” Proszę bardzo.

Na marginesie tej sprawy można postawić pytanie i sensowność i celowość organizowania darmowych, otwartych koncertów. Ok., granie na wszelkiego rodzaju „kiełbasach” i festynach dawno już przestało być dla wielu artystów obciachem, ale powoli da się zauważyć też znaczną pauperyzację publiczności, jaka niejednokrotnie ściąga na takie wydarzenia. Brak podstawowego filtra w postaci (nawet najtańszych) biletów powoduje, iż na darmowych „spędach” dominuje zazwyczaj (nie zawsze) zupełnie przypadkowa publika.

Wielokrotnie miałem okazję uczestniczyć w otwartych, nie biletowanych plenerowych imprezach. Wspominam je najgorzej. Najmniej bezpiecznie czułem się właśnie na rapowych czy hip-hopowych gigach (np.: w ramach Juwenaliów). Zupełnie inaczej mają się sprawy na dużych i małych koncertach biletowanych. Nawet tych z najbrutalniejszą muzyką. Tylko tu widziałem brutalne bójki między „fanami”. Chlubnym wyjątkiem wśród darmowych imprez są Przystanki Woodstock. Ale tu filtr postawiony jest gdzie indziej. Zważywszy na skalę imprezy, jej rozmach i liczbę uczestników – dominują na niej osoby, które zadały sobie trud przejechania często przez całą Polskę, by dotrzeć na miejsce koncertów. Sam Przystanek zaś jest jedną z tych imprez, na których czuję się najbezpieczniej. Nie bez znaczenia też jest tu profil muzyczny, ale nie to jest dla nas dziś sednem sprawy.

Kto więc jest winny temu, co zdarzyło się z Zielonej Górze? Otóż wszyscy. Przede wszystkim Peja, organizator koncertu (ochrona, ochrona), i sami „widzowie”, którzy bezkrytycznie, często z twarzami tęskniącymi za trzeźwością i zrozumieniem dają się wciągnąć w tak głupie wydarzenia. Cudzysłowów użyłem świadomie.

Widok linczujących młodzieńców z Zielonej Góry przypominał mi „wyczyny” tępych kiboli. Mnie śmieszą ich walki w „imię klubu”, pewnie tak samo bardzo jak ich rozśmieszałyby potencjalne starcia fanów jednego artysty w z fanami innego (bo na przykład chodzą po mieście w innych koszulkach). Tych, co rzucili się z pięściami w obronie dobrego imienia artysty chciałbym się zapytać – gdzie były i co robiły wasze mózgi?

Tagi


Polecane