Marcin Szot: Domyślałem się, że zdarzało ci się wychodzić z koncertu, wskazywać na piszczące dziewczyny i mówić: ty, ty i ty. Za mną.
Pezet: Nie, tak nigdy nie było, nie na taką skalę. Ale w pewnym sensie było dobrze. Ale to nie jest ani dobre, ani fajne, ani ważne. To tylko może cię zepsuć.
Zaraz po ukazaniu się ostatniej płyty czytałem z tobą wywiad, w którym mówiłeś, że przestałeś imprezować.
W ogóle teraz nie imprezuję.
To co robisz w wolnych chwilach?
Różne rzeczy; muzykę, staram się zarabiać pieniądze, żyć, wyjechać gdzieś od czasu do czasu, pójść do kina, zjeść coś z dziewczyną na mieście. Żyję zupełnie normalnie. Pewnie jak każdy normalny człowiek.
Bo wiesz, od pierwszych płyt, w zasadzie chyba tylko oprócz „Muzyki Emocjonalnej”, przewija się u ciebie motyw grubej imprezy.
To prawda. Problem polega na tym, że teksty pisaliśmy głównie w momencie, gdy byliśmy w dużych trasach. Jeżeli to było połączone z imprezowaniem, a różnie było w życiu, to nagle się okazywało, że nie masz o czym innym pisać. Bo wyjeżdżasz w czwartek, wracasz w niedzielę i przez następne kilka dni dochodzisz do siebie, nie robisz nic. A później znowu wyjeżdżasz. A tam głównie grasz koncert i imprezujesz. I okazało się, że to jest jeden z powodów dla których moje życie przestało być normalne i przestałem móc mówić o rzeczach, które są ważne dla kogoś, kto żyje z dnia na dzień. Kto chodzi do pracy, wraca do domu, boryka się z problemami finansowymi. Z którymi ja też się kiedyś borykałem, ale jakby nie miałem nawet czasu się zastanowić. Rozumiesz? Po prostu nie mogłem przekazać nic innego, niż gruba impreza.
I teraz, po kilkunastu latach ciągłej imprezy, przestałeś. Jak wrażenia?
No wiesz, to nie jest tak, że nie imprezuję wcale. Ale jest dobrze. Lepiej mi się układa, może tak (śmiech).
{reklama-hh}
W kawałku „Lojalność” mówisz o „strasznym gównie, w którym tkwicie”. Miałeś na myśli show-biznes?
Miałem na myśli różne rzeczy. Wtedy, kiedy to pisałem, jeszcze tak naprawdę nie byłem w show-biznesie. To było jeszcze przed wydaniem „Muzyki Rozrywkowej”. To była przerwa w moim życiu. Musiałem iść do normalnej pracy i musiałem robić coś normalnego ze swoim życiem. Ale wcześniej wydarzyła się strasznie długa i ciągnąca się za mną impreza. Wtedy byłem w takim środowisku, powiedzmy, robiącym różne głupie rzeczy. Tam wykrystalizowały się pewne zasady, które bardzo szybko okazały się być nieaktualne. To było o tym. Dzisiaj jak słucham tego kawałka, myślę bardziej o show-biznesie. Wszystkie rzeczy, w których się znajdujemy, to jakieś gówno. Tak naprawdę w tym kraju to nie wiem co trzeba by robić, żeby było superfajnie. Żeby to było z prawdziwego zdarzenia i nie było dookoła chujowych ludzi. I tak dalej.
Jestem nieszczęśliwy
Ogólnie masz przekaz dość pesymistyczny.
Bo jestem raczej pesymistą.
Na forach wypowiadają się, że piszesz takie teksty, bo jesteś nieszczęśliwy.
No tak. Bo jestem. Cały czas tak czuję. Może dlatego, że dużo od siebie wymagam. Są takie krótkie momenty. Np. czuję się szczęśliwy jak na koncercie gram „Gdyby miało nie być jutra” i widzę, że to działa. Bo ten kawałek zawsze działa. To akurat jest dobry przykład. A ponieważ dużo od siebie wymagam zdarza mi się przez ¾ koncertu nie czuć się szczęśliwym. Bo mnie wkurwia, że to nie działa (śmiech). Nie wiem czy to widać. I ogólnie przez ¾ czasu w życiu nie czuję się szczęśliwy, bo… chyba nie wiem, czego chcę.
A nie myślałeś o tym, żeby rzucić to całe gówno, pierdolić wszystko i gdzieś wyjechać?
Tylko gdzie ja miałbym wyjechać? Myślałem o tym miliard razy. Co roku, co chwilę myślę o tym.
Mój brat właśnie wrócił z Indii. Tam podobno jest spoko.
Ale ja mam zawsze taki rodzaj panicznego lęku przed życiem. Zawsze miałem. No i co ja miałbym tam robić? Czasem mam wrażenie, że jedyne, co umiem robić, to rapować. Nawet nie robić muzykę. Rapować. Wszystko na to wskazuje, że mam też rodzaj charyzmy, dzięki której potrafię zagrać od czasu do czasu koncert i to wygląda tak, jak trzeba. Mam taką nadzieję przynajmniej.
Myślę, że jak najbardziej.
No to fajnie. Ja mam zawsze wątpliwości jakieś. No, ale to już trudno. A poza tym, co ja umiem? Gdzie ja mógłbym pójść i co ja mógłbym robić? Ja jestem człowiekiem, który od 1998 roku rapuje.
Ale mówiłeś, że pracowałeś gdzieś.
Raz pracowałem krótko w agencji reklamowej. Nawet nie pamiętam jakie było moje stanowisko. Pracowałem też w nocnym klubie. Ogarniałem tam sprawy menadżerskie. Nie byłem tam podczas imprez, tylko zajmowałem się różnymi sprawami dookoła. Ale to były krótkie epizody. Tych prób było ileś – na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ile. Wynikały one przeważnie z tego, że były takie momenty w moim życiu, że przestawałem wierzyć w to, że jesteśmy w stanie coś zrobić z muzyką w Polsce. I że to wypali. I też, umówmy się, to musi być dochodowe. Bo musi być. Przychodzi taki etap w życiu, że człowiek staje się dorosły, ma rodzinę i chciałby normalnie żyć. A jak nie ma pieniędzy, to jest ciężko. Ale gdy były te epizody z normalną pracą, to zawsze czułem się z tym totalnie źle. Pamiętam, że przed „Muzyką Rozrywkową” poszedłem do pracy, bo już nie było innego wyjścia. Było to poprzedzone chyba najbardziej imprezowym okresem w moim życiu i dość dużym dołkiem. Związałem się później z pewną dziewczyną i rozmawialiśmy na temat tego, że idę do tej pracy. I powiedziałem: słuchaj, dogadałem się z wytwórnią, że jednak wydadzą mi tę płytę. Więc umówmy się, że ja spróbuję jeszcze raz. Bo muszę. Bo nie wytrzymam w tej robocie. Jeżeli to mi nie wyjdzie, to wracam do pracy od razu. Ale wyszło. Tylko z tą laską mi nie wyszło (śmiech).
Przez te wszystkie lata chyba trochę tych lasek się przewinęło?
Ale o jakich laskach mówisz? O związkach?
O wszystkich.
Trochę się przewinęło. Ale też nie chcę robić z siebie jakiegoś playboya. Bo to nie o to chodzi. Po prostu to jest taki zawód, który, jak ktoś jest singlem, daje możliwości. I stoisz przed wyborem, czy z tego skorzystać, czy nie. Teraz dużo wiem na ten temat i już z tego nie korzystam. Ale też miałem dużo dziewczyn na stałe. I po latach okazało się, że jestem dość wrażliwym kolesiem i gdzieś to zawsze było pod przykrywką. A że mam taki zawód, a nie inny, to bardzo dużo dziewczyn tego nie wytrzymywało. I to było dla mnie trudne. Słuchaj, ja miałem ciężkie życie (śmiech).
Nie mam kontaktu z Noonem
Jak oceniasz, z perspektywy człowieka który już długo siedzi w tym biznesie, ile w tej chwili w świecie polskiego rapu jest komercji, a ile prawdy? Ilu z raperów robi to, bo nie potrafi robić nic innego?
Trudno mi powiedzieć. Wiesz, ja bynajmniej nie robię tego tylko dlatego, że nie potrafię robić nic innego. Mnie najbardziej wkurzają nie ci, którzy nadal są po latach na scenie. Tylko ci, którzy wciąż tam są, a z prywatnych rozmów wiem, że już jarają się czymś innym i chcieliby robić zupełnie coś innego w tej muzyce. Ale nie robią tego, bo się boją. No więc ja się nie boję i robię. I różnie mi to wychodzi. Trudno mi ocenić, czy to komercja, czy też nie, bo moje podejście totalnie się zmieniło. Ja faktycznie pochodzę z miejsca, czasów i z muzyki, w której chodziło o to, żeby ona była prawdziwa i że to ma być mocny, szczery przekaz i tak dalej. Teraz oczywiście to wciąż jest bardzo istotne. Zawsze staram się mówić prawdę. Ale najważniejsze dla mnie w tej chwili jest bycie profesjonalistą. W sensie, że ważniejsze jest dla mnie granie muzyki, niż bycie raperem. I tyle.
Wiele osób pisze i mówi, że powinieneś wrócić do współpracy z Noonem. Ty w wywiadach mówiłeś, że to i tak nie ma sensu, bo to, co byście teraz stworzyli i tak byłoby czymś zupełnie innym o tego, czego ci ludzie oczekują. Ale skoro eksperymentujesz, to dlaczego nie?
Tutaj biorą górę zupełnie inne względy. Mamy stare nieprzyjemności. Nie mamy ze sobą kontaktu od wielu lat. Mnie do tego nie ciągnie i nie zanosi się na to, żeby to się miało zmienić. Poza tym z tego, co wiem, to on już chyba nie robi muzyki. Natomiast do tych fanów, którzy mówią, że zróbcie z Noonem, to co zrobiliście w 2002 roku, mogę powiedzieć tylko, że nie da się tego zrobić.
Kumpel mówił, że w tym okresie współpracowałeś prawdopodobnie z najlepszym producentem w Polsce.
I być może twój kumpel się nie mylił. I ja też doszedłem do tego po wielu latach, po różnych wtopach producenckich, że ja jestem od tego, żeby pisać teksty. Potrafię napisać tekst, który jest bardzo dobry do jakiegoś totalnie gównianego bitu. Bo akurat wyzwolił jakieś emocje we mnie. Naprawdę. Pamiętam jak nagrałem „Szósty Zmysł”. Stary, ja nagrałem go do zupełnie innego bitu. Noon powiedział wtedy, że słuchaj stary, wszystko jest ok, ale ten bit jest najgorszy. I zrobił nowy bit do tego tekstu. I takiego producenta mi trzeba. Ja piszę teksty. Nigdy nie byłem producentem. Na tamte lata Noon był człowiekiem, który w znakomity sposób w Polsce przeniósł hip-hop w stylu gangsta i jeszcze dodał do tego oryginalności. Tak, że to nie było jawne ksero, tylko była tam jeszcze jakaś dusza. Nie wiem, czy ktoś jest w stanie to powtórzyć.
Przy wyborze muzyki do „Radio Pezet” nie kierowałeś się trochę tym, że dubstep jest teraz modny?
Nie, bo zacząłem robić tę płytę wieki temu. Wydaliśmy ją z ponad rocznym opóźnieniem. Wiadomo, że na przestrzeni ostatniego roku coś tam się z nią działo w warstwie stricte muzycznej i tekstowej. Tam były różne zawirowania nieprzyjemne i nie chcę o tym mówić. Generalnie producencko było nie do końca dograne. Z ludzkich względów. I koniec.
Zawsze mierzyłem wysoko
Ale mimo wszystko stałeś się modny, bo dupstep jest teraz modny.
Może tak, może nie. Wielu ludzi, którzy słuchają dupstepu mówią, że tam go nie ma. Mają rację. Moim zdaniem wiele rzeczy tam się totalnie zdezaktualizowało. Muzyka elektroniczna ma to do siebie, że tam się mnóstwo rzeczy zmienia. Ja nie chcę o tym mówić, bo nie jestem ekspertem. I nigdy nie chciałem być. Ja tylko chciałem czerpać jakieś zajawki, które mi się na bieżąco podobają. Bo wiesz, nasłuchałem się jakichś MC’s z Anglii, którzy napierdalają tam na różnych bitach. Niestety takich bitów nikt mi na tym etapie nie zrobił.
Jesteś gwiazdą?
Nie postrzegam siebie w takich kategoriach. To znaczy, nie chcę wyjść na fałszywie skromną osobę. Nie o to chodzi. Po prostu dla mnie jest to pejoratywne określenie.
Według Facebooka jesteś najpopularniejszym raperem w Polsce. W tym tempie niedługo będziesz miał tam milion fanów.
Tak, ale trzeba mieć świadomość tego, że Facebook nie jest najbardziej wymiernym kryterium oceny. Fajnie, bo najprawdopodobniej to coś tam znaczy. Ale gdyby tak faktycznie było, sprzedawałbym 500 tys. płyt. A wiemy jakie są pułapy sprzedaży płyt w Polsce. Złota płyta jest za 15 tys. sprzedanych egzemplarzy. Stąd refleksja, że nie tylko o tych fanów na Facebooku chodzi.
Spodziewałeś się tego typu popularności, w roku 2000?
Pewnie, że nie. Wtedy nawet nie wiedziałem, że tak będzie wyglądała promocja. Że będą portale społecznościowe, że wszystko będzie kręciło się wokół Internetu. Od wtedy do teraz zmieniło się multum rzeczy, więc tamtego nie spodziewałem się wcale. Natomiast nie ukrywam, że zawsze byłem osobą, która zawsze mierzyła wysoko. I dla mnie kryterium wszystkiego była, w cudzysłowie oczywiście, sława, jaką osiągnęli raperzy, na których się wychowałem. Czyli amerykańscy raperzy.
Przed tym wywiadem rozmawiałem z kilkoma znajomymi, którzy słuchają rapu nałogowo i mówili mi, że wspominają z rozrzewnieniem przede wszystkim Twoje dwie pierwsze płyty z Noonem („Muzyka Klasyczna” i „Muzyka Poważna”). Mówili, że to było coś naprawdę wyjątkowego.
Wiesz, ja na to patrzę z różnych perspektyw. Mam znajomych w swoim wieku, którzy wychowywali się ze mną na tej muzyce i jeżeli już spotykamy się sporadycznie, to oni mówią mi to samo. I wiesz jaka refleksja mi przychodzi do głowy? Taka, że oprócz wszystkich zmian, oprócz tego, że zmienia się coś w muzyce, zmienia się też pokolenie. Oni się jakby na tym wychowali i poszli w coś innego. Ja w tym zostałem i to zmieniłem. I załapałem się na nowe pokolenie po prostu. To jest gdzieś tam fajne i gdzieś tam smutne. A refleksja na temat ludzi, którzy z rozrzewnieniem wspominają moje płyty… wiesz, mam na to taką odpowiedź, że ja też z rozrzewnieniem wspominam pewne rzeczy, na których się wychowywałem. Ale jak do nich wracam, to nagle się okazuje, że one wcale niekoniecznie są najlepsze. Tylko to jest sentymentalne podejście i tyle. No, ale to jest taka bolączka. Bo widzisz, te stare płyty się za mną ciągną i mnie już to trochę wkurwia. Jak teraz słucham tych tekstów myślę, że to są grafomańskie bzdety. „Jesteś laską ostrą jak tabasco”, srasko…
Ok. Ale np. „Ukryty w mieście krzyk” i wiele innych tekstów było świetnych. Nie oszukujmy się.
No, tak i nie. „Nie znajdziesz w sobie Bonda…” i, kurwa, kogo jeszcze w sobie nie znajdziesz?
Ale chodzi o to, że te teksty trafiały do ludzi. Że siedział sobie koleś w domu, słuchał twojej muzyki i myślał „Kurwa, to jest to, co mam w sobie. To jest to, o czym myślę”. Wydaję mi się, że z punktu widzenia artysty to najważniejsza rzecz, jaką można osiągnąć. Uchwycić rzeczywistość tak, jak istnieje ona w ludziach.
Tak jest. Ale mam taką odpowiedź dla ludzi, szczególnie ze starych czasów, że teraz też to znajduje w ludziach. Przy innych kawałkach. I ja też się zmieniłem. Wszystko się zmieniło. Ale nadal mam taką opcję, szczerze, że podbijają do mnie ludzie ze starych czasów i mówią: „stary, jak mogłeś coś takiego zrobić? To jest najgorsze.” I to jest trochę smutne. Robi mi się przykro, albo i nie, ale potem podbija do mnie ktoś inny, który jest trochę z innej bajki. I nawet jak na niego patrzę, widzę, że jest bliżej tego, czym ja jestem teraz. I to jest zajebiście miłe, bo on gada ze mną o moich nowych rzeczach i mówi: „stary, ale to świetnie napisałeś.” I wtedy wiem, że jest też ktoś, kto kuma to, co teraz robię.
Jestem fanem Jaya Z
W kawałku „Ukryty w mieście krzyk” mówiłeś, że rap to rewolucja. Pamiętam, że w okolicach 2000 roku większość moich znajomych zaczęła nosić szerokie spodnie. Każdy łapał zajawkę, słuchał rapu, robił graffiti, czy próbował pisać własne teksty. Mam wrażenie, że kultura hip-hopu była głosem, którego nie mieliśmy do tej pory.
Czyli z twojej perspektywy trafiliśmy do was?
Tak mi się wydaje.
Właśnie ja tego nigdy nie wiem. Zawsze się zastanawiałem, jakiego rodzaju to jest zjawisko. Czy to jest tak, że mimo tego, co się wydarzyło, ci ludzie nadal tego słuchają. Czy to nadal do nich trafia.
Myślę, że można to porównać do kultury punku i rocka w końcówce PRL-u. Wielu młodych w demokracji postkomunistycznej nie miało nic, dopóki nie pojawił się hip-hop. I wy byliście ich głosem, bo siedzieliście z nimi na murku pod blokiem i zaczęliście o tym rapować.
Zawsze jest jakiś głos pokolenia. Pamiętaj, że dla kogoś starszego o 20, 30 lat ten rockowiec cały czas jest autentyczny. Cały czas kojarzy mu się z czymś, co przyniosło zmiany. Myślę, że dla ludzi z naszego pokolenia, to my będziemy symbolizować pewną zmianę. Czy ona nadal będzie dla nich ważna, czy nadal będzie coś ze sobą niosła, to już jest kwestia pewnych wyborów i podejścia do życia i muzyki. To tak, jak z punkowcami. Niektórzy z nich nie trawią tego, że coś się skomercjalizowało i że ktoś poszedł za bardzo w mainstream. Wiesz, bo idea była taka, żeby być razem i punkowcy powinni grać tylko na strajkach, nie zarabiać pieniędzy i tak dalej. To są wszystko pułapki.
I z rapem jest podobnie. Na początku pewien chodziło o pewien bunt wobec rzeczywistości. Tylko, że większość dalej siedzi na murku, a wy już dawno z niego zeszliście.
No, tak jest. Ja cały czas jestem na bieżąco z tym, co dzieje się w Stanach, Anglii. Słucham tego na bieżąco i czerpię z tego. I to tak, jakby powiedzieć, że Nas jest chujowym raperem, bo zanim wydał pierwszą płytę, siedział na ławce na Brooklynie, nie miał kasy i musiał dealować dragami, a teraz jest multimilionerem. I dlatego jest nieautentyczny?
A np. Jaz Z, który tak siedzi w komercji, że już chyba bardziej się nie da? Myślisz, że to kwestia ewolucji rapu? Bo na początku rap był kojarzony głównie z głosem ludzi z dołów społecznych. Tych, co siedzą na tym murku.
Ja jestem jego wielkim fanem. I to nie jest prawda. Ja się w ogóle z tym nie zgadzam. Właśnie ci ludzie, jak Jay Z, mają największe parcie na sukces. Największe parcie, żeby się z tych dołów wyrwać. I to jest klucz programu. I ja im tego życzę. I sobie również.
Czyli od początku chodziło o to, żeby się wyrwać z tego murku?
Oczywiście. Jestem przekonany, że gdybym ja, czy ktokolwiek inny, usiadł nad moimi tekstami z pierwszej płyty, to tam co chwilę się pojawia, że ja chcę stamtąd uciec, chcę się wyrwać, chcę mieć pieniądze. W kawałku „To tylko ja” mam wers: chcę tego hajsu, chcę konta w banku, chcę wszystkiego. To już było na pierwszej płycie. W moim przypadku nie o to chodzi, żeby zostać tam, skąd się pochodzi.
A nie masz wrażenia, że wielu rockmanów i raperów wciąż jedzie do przodu na wizerunku buntowników walczących z systemem?
To zależy. Jest takie powiedzenie. Możesz być przeciwko systemowi i dać mu się stłamsić, a możesz być przeciwko systemowi i go wydymać. Mówiąc brzydko. Ja uważam się za osobę stosunkowo mocno zbuntowaną ze względów innych niż zarabianie pieniędzy. Bo jest multum rzeczy, które mnie wkurwiają, przeszkadzają, denerwują. Jeśli chodzi o poglądy, zacofanie. O miliard rzeczy w tym kraju. Nigdy nie będę tego krył i nie kryłem, że próbuję zarobić pieniądze. Nie lubię być hipokrytą.
Nigdy nie chciałem zmieniać świata
W 2001 r. w „Blokersach” Sylwestra Latkowskiego narzekałeś, że na rapie się nie zarabia. Teraz chyba już nie ma tego problemu?
To znaczy, wiesz, to jest pojęcie względne, że nie ma problemu. Tak jak mówię, zawsze mierzyłem wysoko. Również jeśli chodzi o finanse. I nigdy tego nie ukrywałem. Tutaj taką dygresję sobie pozwolę zrobić. Bo moi starsi fani strasznie ubolewają, że teraz to wszystko to są tylko pieniądze i tak dalej. I teraz taki komentarz do tego: tych pieniędzy wcale nie jest tak dużo. Ja uważam, że jeśli to ma być finansowe zwieńczenie kariery, to jest to dość żenujące. To nie są wielkie sumy, mimo tego, że teraz akurat narzekać nie mogę. Teraz mi się dobrze wiedzie.
Jak zaczynałeś karierę to przypuszczałeś, że będziesz sprzedawał własne ciuchy, szedł w reklamę? Wiesz, Reebok, Red Bull…
Nie przypuszczałem. Ale zakładałem to. Wychowywałem się w kraju, w którym widziałem rzeczy, w moim mniemaniu i poczuciu estetyki, podawane w bardzo siermiężnym stylu. A przede wszystkim podawane w połączeniu z ludźmi, których przekaz moim zdaniem bardzo się zdezaktualizował. Nie wiem, czy ze mną jest teraz tak samo. Mam nadzieję, że nie. Ale ja po prostu wtedy miałem takie wrażenie, że jeżeli żyjemy w kraju, w którym wydarzają się kontrakty reklamowe, są jakieś pieniądze, są gwiazdy, i ten rynek kompletnie nie reaguje na to, czego faktycznie młodzi ludzie chcą. I moim zdaniem teraz to się zmienia. Nie myślałem o tym, że kiedyś to mnie zahaczy, ale gdzieś tam liczyłem na to. Nigdy nie byłem taką osobą, która udaje, że nie bierze tego pod uwagę, bo udaje, że, nie wiem, napisze teksty do szuflady i nie chce zarabiać pieniędzy. Zresztą mówiłem to już od początku.
Po tych kilkunastu latach wciąż masz ambicje, żeby coś zmieniać, udowadniać, czy to już tylko zabawa?
Ja nigdy nie chciałem zmieniać świata. Nigdy nie czułem się na siłach. Coś ty?! To jest jakaś bzdura. Ja chciałem tylko zmienić swoje życie. Nienawidzę odpowiedzialności za słuchacza i takich bullshitów, które ludzie próbują wciskać artystom. Ja nie jestem zespołem punkowym, ani politycznie zaangażowanym. Mam to w dupie. Zawsze mówiłem o swoim życiu. O swoich subiektywnych opiniach, prostych przeżyciach i o tym, że chcę swoje życie zmieniać. Wszystko koncentrowało się na tym, że pochodzę stąd, skąd pochodzę. Że nie jestem z wyżyn społecznych i że to chcę zmienić. Koniec.
Masz już jakiś pomysł na następną płytę?
Nie mam. Prawdę mówiąc na razie nie chcę nic robić.
I teraz też chyba za bardzo nie masz o czym pisać. Bo co, będziesz pisał o tym, że siedzisz w domu z dziewczyną?
To rzeczywiście jest jakaś pułapka. Chociaż szczerze mówiąc, właśnie chciałbym o tym napisać. Bo to by było wyzwanie. Bo wiesz, bardzo łatwo się pisze o rzeczach, które są trochę jak film o rock’n’rollu. Jeżeli nagram następną płytę, to będzie to spokojna płyta o przemyśleniach dorosłego człowieka. O dużej zmianie. Tak mi się wydaje dziś. Ale czy ja ją nagram? Nie wiem.