Z improwizowanego przesola na perkusji, odegranego przez wszystkich (!), poza Michałem Pfeifem, który rasowym pochodem basowym podkręcał spontaniczne pukanie w instrument Oli Rzepki, zespół przeszedł do bardziej demokratycznego jamowania, na wszystkich intsrumentach.
Pierwszy od bębnów odessał się Budyń (w charakterystycznych żółtych ogrodniczkach i koszulce po-GOD-no), który chwycił za gitarę i firmowo zasiadł na krzesełku. Acz wytrzymał na nim tylko jeden numer, bo już na „Fenomeno” poderwał się dziarsko i tak został. I stał. I grał. I szalał. Jak ten showman;) A show zaiste momentami było ogniste..;)
Koncert, mocno zdominowany przez improwizacje, przechodzące w utwory dość sprawiedliwe wybrane ze wszystkich płyt – od najnowszej, „Opherafolii” (sprzed ponad dwóch lat) po „Sejtenik miuzki and romantik loff” – był dowodem na to, że „nowe” Pogodno zgrywa się świetnie i ma rację bytu. Co warto podkreślić, bo niektórzy już wątpili, że pośród projektów solowych i „drugich zespołów”, Macuk, Budyń i reszta wygospodarują jeszcze czas na swoje pierworodne dziecię.
Wszyscy złaknieni charakterystycznych, abstrakcyjno-dadaistycznych tekstów i nieokiełznanego rocka nad rolla, dostali to, czego oczekiwali. Ale i mogli wyjść z uczuciem lekkiego niedosytu, bo Pogodno na tegorocznych koncertach nie raczy fanów swoimi przebojami, „Orkiestrą”, „Jak ty się czujesz”, „Spierdalaczem”, czy „Panią w obuwniczym”.
Zagrali za to „Rozpierdalacza”, „Oglądamy się”, „Narkotyki”, „Elvisa”, „Człowieka doskonałego”, „Uśmiech się” i kilka innych, równie porywających kawałków, co te, których nie usłyszeliśmy w HRC.
Do pełni szczęścia mogłoby co najwyżej brakować zawodowej konferansjerki z poczuciem humoru i ważkimi przemyśleniami, podanymi w przystępnej formie. Mogłoby brakować, gdyby ich nie było..:)
Po kilkunastu minutach na dobrze oświetlonej scenie, w pełnej sali, Jacek zwierzył się, że zapragnął kontaktu fizycznego z młodą dziewczyną. A precyzyjniej, „żeby mu jakaś młoda dziewczyna pot z czoła ocierała. Albo chłopak. Żeby stał się częścią performance’u i członkiem zespołu”. Niestety co śmielsze przyszły z zaborczymi facetami. A nieśmiałym będzie się teraz śniło, że interakcja z artystą przeszła im koło nosa…
Oczywiście nie było to „one man show”, choć Budyń, będąc wokalistą głównym i jedynym, niezaprzeczalnym gitarzystą, ma wszelkie cechy lidera i przywódcy stada. Zdarzyło się jednako, że i Marcin Macuk rzucił zabawaną uwagę, czy dowcipnie skomentował rzeczywistość najaktualniejszą.
Kiedy po ładnych kilku utworach Szymkiewicz spytał akustyka, czy gitara nie jest za głośno, Macuk błyskotliwie zauważył, że „w Hard Rock Cafe gitara nigdy nie jest za głośno”:) A gdy Oli nabijanie wyszło dobrze, acz trochę nierówno, ten sam Marcin czujnie wyrecytował „próba techniczna”.
„Próba techniczna” stała się zresztą hasłem wieczoru, przez to, że grupa zagrała próbę przy pełnej widowni, o czym na zmianę przypominali obaj wokaliści. Tonem dworcowej informatorki megafonowej…
A jako że kokieteria w granicach rozsądku jest ostatnim elementem naprawdę udanej sztuki, to o warszawskim koncercie Pogodno nie da się powiedzieć ani jednego złego słowa. Zamilknę niniejszym.