Eksplodujące niemowlęta – koncert Rammstein w Polsce

Rammstein jest już dla Niemiec wizytówką, jak autobahny, samochody z gwiazdą w kształcie celownika i „wyrafinowane” (sic!) german porno. Ale, choć kilka tysięcy fanów szalało w ekstazie przez cały koncert, nie był to do końca udany spektakl.


2009.11.28

opublikował:

Eksplodujące niemowlęta – koncert Rammstein w Polsce

Rozpoczęli go tuż przed ósmą, norwescy techno-goci z Combichrist. Jeden z najdziwniejszych zespołów świata – z dwoma perkusistami, z których żaden nie gra, a ten z lewej strony nudzi się niemiłosiernie. Obywają się bez gitarzysty, a na środku sceny rządzi człowiek od elektroniki, który – poza wokalistą – jako jedyny generuje jakieś dźwięki na żywo. „Instrumentaliści” efektownie rozstawieni na trzech wysokich platformach, górowali nad wokalistą, który biegał po dolnym poziomie sceny. „Lewy” – nomen omen – perkusista wyrzucił w powietrze z setkę pałek, które i tak do niczego nie były mu potrzebne. Później jeszcze przewracał nienagłośnione bębny i rzucał częściami zestawu w kolegę z drugiej strony. Najgorsze jest to, że skutkiem tych działań był niezły występ, i transowy jazgot dobrze przygotował fanów na koncert Rammsteina. Choc z graniem jako takim, koncert Combichrist ma mało wspólnego.

O dziewiątej zaczęło się przedstawienie, mające na celu usprawiedliwienie wydania tak słabej płyty, jak „Liebe Ist Für Alle Da”. Słabej, jak na Rammstein, który poprzednią, „Raise Reise”, zachwycił. Nie zawiódł też pierwszą sceną, na rozpoczęcie występu. Wykluwanie się zespołu przez wykuwanie w ścianie, za którą była jasność, musiało robić wrażenie. Szczególnie z towarzyszeniem odgłosów uderzeń kilofów i podniosłej introdukcji. Blask bił też z ust Tilla podczas śpiewania „Rammlied”. Nie mam pojęcia, jak to działa, ale iluminacja jamy ustnej to niezły bajer.

Po piosence otwierającej tegoroczną płytę berlińczyków usłyszeliśmy kolejne z „Liebe Ist Für Alle Da”. Ryzykowne posunięcie, ale uświetnione różnorodnymi efektami pirotechnicznymi, nie pozwalało na refleksję. Występ Rammsteina każe widzowi (i słuchaczowi, ale w takiej właśnie kolejności) koncentrować się na najdrobniejszych szczegółach scenografii i ruchu scenicznym, bo nie wiadomo, czym zespół zaskoczy za chwilę. A szkoda byłoby przeoczyć widok flar odpalanych podczas intra, czy „Benzin”. Także słupy pary syczące podczas „Keine Lust”, czy „patrzących” zielonymi laserami dwa tuziny „niemowląt”, powieszonych wysoko nad sceną w czasie „Wiener Blut”. I eksplodujących w powietrzu na zakończenie tego utworu.

Rammstein bardzo odświeżył swoje show. Cztery ogromne bębny wypełnione reflektorami i mocno przebudowana, wielopoziomowa scena z podświetlanymi krzyżami, miały zapierać dech w piersiach, co chyba się udało. A brak wielu znanych utworów miały wynagrodzić coraz bardziej spektakularne efekty specjalne. Zamiast „Seemana” był „Haifisch” z „LI FAD”. Ale tym razem nie wypłynął na pontonie w ludzką toń basista Olivier Riedel, lecz wszędobylski Flake, klawiszowiec zespołu, który na bieżniach zainstalowanych pomiędzy swoimi instrumentami dziarsko maszerwoał przez większą część koncertu. Ten sam Christian Lorenz został tylko raz unicestwiony przez Tilla (poprzednio był „palony” i „zabijany” wielokrotnie w ramach jednego koncertu), podczas toksycznej kąpieli. Lindemann, wywieziony na podnośniku kilka metrów nad scenę „wylał” wiadro ognia do metalowej wanny, z której po chwili wyszedł odmieniony Flake. W skrzącym się blaskiem iskier garniturku…

Nie sposób opisać wszystkich gadżetów i fantastycznych pomysłów na urozmaicenie tego koncertu, tak jak grzechem byłoby pominięcie akcji z „Benzin”, gdzie kaskader udajacy fana, który wtargnął na scenę, zostaje podpalony przez rozbawionego Tilla, a po ugaszeniu przybija piątkę z gitarzystą, Richardem Kruspe. Dobrze też zachować trzeźwości umysłu i wspomnieć nienajlepszą formę wokalną Lindemanna i kompletne fiasko z „różową pompą spomiędzy nóg wokalisty”, z której podczas „Pussy” miała strzykać piana, a skończyło się na kilku, sromotnych wytryskach.

Nie można też traktować występu Niemców w kategoriach zwykłej sztuki, bo wysiłek, jaki muszą włożyć w koordynowanie grania – wciąż rewelacyjnego technicznie, mimo kiepskich nowych kompozycji – i całej skomplikowanej oprawy scenicznej, jest tytaniczny. Ale można podsumować ten koncert, stwierdzeniem, na którym chyba najbardziej zależy księgowym i menedżerom Rammsteina: po zapaleniu świateł w Spodku (wyposażonym w nowe foteliki), w świdrującej ciszy, pozostał niedosyt i nadzieja, że przyszłoroczny koncert Rammsteina w Łodzi, będzie pełen starszych przebojów, a forma nie będzie tak przytłaczająco dominować nad treścią. Ja z pewnością pojadę to sprawdzić.


Rammstein setlista: Rammlied/ Bückstabü/ Waidmann/ Keine Lust/ Weisses Fleisch/ Feuer Frei/ Wiener Blut/ (Oh No) Frühling In Paris/ Ich Tu Dir Weh/ Liebe Ist Für Alle Da/ Benzin/ Links 2-3-4/ Du Hast/ Pussy/ bisy – Sonne/ Haifisch/ Ich Will/ grande finale – Engel

Tagi


Polecane

Share This