***
Naprawdę nazywa się Kim Benedix Petersen. Urodził się 14 czerwca 1956 roku w Kopenhadze. Uchodzi za jednego z najlepszych wokalistów heavymetalowych – sprawnie operuje głosem o skali czterech oktaw. Światu dał się poznać jako lider kultowej grupy Mercyful Fate, z którą na początku lat 80. nagrał dwa klasyczne albumy: „Melissa” (ྏ) i „Don`t Break The Oath” (ྐ). Po jej rozpadzie założył solowy, bardziej teatralny projekt o nazwie King Diamond, wydając płyty „Fatal Portrait” (ྒ) „Abigail” (ྒྷ), „Them” (ྔ) „Conspiracy” (89) i „The Eye” (ྖ). W 1993 roku reaktywował Mercyful Fate i od tej pory łączy grę w obydwu zespołach. Choć jego sceniczny wizerunek nieodparcie kojarzy się z horrorem, na co dzień jest osobą spokojną i niezwykle sympatyczną.
Tytuł Twojej ostatniej płyty „The Puppet Master” dość mocno kojarzy się z pewnym znanym albumem równie znanego zespołu…
No tak, “Master Of Puppets”… Zbieżność nie była zamierzona. Po prostu pasuje do mojej nowej historii. Nic nie poradzę, że Metallica nazwała kiedyś podobnie swój album. Zresztą, nie widzę w tym nic złego, a po tylu latach grania nie muszę się już czymś takim przejmować.
Na potrzeby każdego krążka przygotowujesz krwawą opowieść z pogranicza sennego koszmaru i horroru. Nie uważasz, że jesteś odrobinę monotematyczny?
Zależy, jak na to spojrzeć. Z jednej strony faktycznie koncentruję się na tego typu tematyce, z drugiej – za każdym razem tworzę przecież nową, zupełnie oryginalną historię. Dlaczego miałbym to zmieniać? Odkąd pamiętam, uwielbiałem horrory i mroczne opowieści o czarnych kartach historii. Jeśli dobrze wsłuchasz się w teksty „The Puppet Master” czy choćby „Abigail” albo „The Eye”, zobaczysz jednak, że krew i śmierć nie są głównym tematem, więcej jest za to klimatów powieści Edgara Allana Poe czy Jamesa Herberta.
Nie myślałeś nigdy o zrobieniu filmu na podstawie którejś ze swych płyt?
To jedno z moich marzeń. Jednak koszty byłyby ogromne, tym bardziej że musiałoby to być zrobione naprawdę dobrze. Ale nie tracę nadziei (śmiech).
Ale przyznasz, że ta cała mefistofeliczna otoczka Kinga Diamonda trąci myszką…
To, co robię, ma przede wszystkim oderwać ludzi od zwykłego życia, sprawić im maksimum radości, a przy okazji skłonić do refleksji. King Diamond to King Diamond – nie zacznę nagle śpiewać o wakacjach na wyspach Bahama i ubierać się w krótkie spodenki. Jeśli idziesz do kina na horror Wesa Cravena, dokładnie wiesz, czego się spodziewać. Tak samo jest z ludźmi, którzy kupują moje płyty i chodzą na koncerty.
King, występujesz już ponad dwie dekady i od samego początku nie rozstajesz się na scenie z makijażem. Dlaczego?
Jest nieodłączną częścią mojego wizerunku. Sprawił to Alice Cooper, a właściwie jego koncert w Kopenhadze w 1975 roku. Niezapomniany wieczór! Przez cały występ miałem wrażenie obcowania z czymś nadprzyrodzonym, wydawało mi się, że Alice nie jest postacią rzeczywistą, że zaraz zniknie. Wiedziałem, że jeśli kiedykolwiek będę grał w jakimś zespole, na pewno będę robił coś podobnego. Przyznasz, że bardzo pasuje do konwencji horroru. Oczywiście nie wyglądam raczej jak Alice Cooper (śmiech). Nie chodzi o to, by kogoś małpować, tylko by oddziaływać na ludzi w unikalny sposób.
A jednak miałeś z tego powodu kłopoty z Genem Simmonsem z Kiss….
Gene uważał, że na okładce „The Dark Sides” za bardzo przypominam jego z lat 70. Na szczęście dogadaliśmy się – musiałem tylko dokonać drobnego retuszu i było po sprawie.
Może już jednak pora, by porzucić tę estetykę? W końcu czasy się zmieniają…
Ależ i ja się zmieniam! Wystarczy porównać nasze pierwsze płyty z ostatnimi. Lubię tę całą teatralność, otoczkę niesamowitości. Ewolucja jest czymś jak najbardziej pożądanym, ale szkielet może pozostać ten sam.
Wielokrotnie spotkałem się z opinią, że jesteś satanistą. Zgodzisz się z tym?
Nie jestem i nigdy nie byłem. Nie wyznaję żadnej religii. Nie wierzę w Boga.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nikt na Ziemi nie jest w stanie udowodnić, że Bóg istnieje. A jeśli odkryłbyś, że istnieje naprawdę?
Nie lubię o tym rozmawiać i poza wywiadami zawsze unikam tego tematu. Pewne sprawy powinny zostać w sferze prywatnej. Jeśli ktoś w to wierzy, to w porządku – jego sprawa. Ale dlaczego ja mam wyznawać coś, czego nikt nie udowodnił? Daj mi dowód! Mam wiele szacunku dla wszystkich ludzi, bez względu na ich religię. Nie mogę jednak tolerować sytuacji, gdy ktoś zmusza innych, by wierzyli w to samo co on, a do tego ich prześladuje. To nie w porządku, zwłaszcza że sam nie ma dowodu na to, w co wierzy.
A jeśli otrzymałbyś taki dowód – zmieniłoby to coś w twoim życiu?
Nie. Jestem kim jestem i nie mam sobie nic do zarzucenia. Miałbym się przed kimś korzyć tylko dlatego, że istnieje? Nie chciałbym być źle zrozumiany – widziałem rzeczy, które były dziwne, i dały mi swego rodzaju poczucie, że jest coś poza tym światem. Nie potrafię tego wytłumaczyć nawet sobie, a co dopiero komuś. Religia nie jest mi do niczego potrzebna. Respektujmy innych ludzi. Każdy z nas jest przecież wyjątkowy, choć wszyscy jesteśmy częścią tego samego wszechświata. Różnice były, są i będą – ważne, by rozmawiać z ludźmi, którzy mają inne poglądy. Wtedy naprawdę można się wiele nauczyć.
Czy właśnie dlatego spotkałeś się kiedyś z Antonem LaVey`em? (nieżyjącym już założycielem kościoła satanistycznego – przyp. autora)
Tak, choć spotkałem się nim jedynie raz. Spędziłem całą noc w jego kościele w San Francisco, gdzie zresztą zostałem zaproszony. Później kilka razy rozmawialiśmy jeszcze przez telefon i wymieniliśmy korespondencję. To był wielki człowiek, bardzo mądry.
Trudno będzie w to uwierzyć, zwłaszcza w Polsce…
Satanizm to sprawa ducha. Nikt nikogo nie składa w ofierze na ołtarzu. To antykościelna filozofia, a nie apoteoza zła. Ale – powtarzam – nie jestem satanistą. Jak mówiłem, nie wyznaję żadnej religii. Równie dobrze mogę przegadać cała noc z biskupem Nowego Jorku. Inna sprawa, że o kościele chrześcijańskim nie mam zbyt dobrego zdania. To instytucja, która wyrządziła więcej złego niż dobrego.
Niedawno wziąłeś udział w nagraniu piosenki na potrzeby nowego projektu Dave`a Grohla – Probot. Jak się współpracowało z Davem?
Świetnie, choć korespondencyjnie. Dave wpadł na pomysł, by zrobić album, na którym w każdej piosence zaśpiewa inny wokalista. Jest to coś w stylu solowej płyty Tony`ego Iommi`ego, tylko jeszcze bardziej metalowe – usłyszysz tam m.in. Toma Arayę ze Slayera i Lemmy`ego. Po prostu wysłał mi taśmę z utworem „Sweet Dreams”. Napisałem do niego własny tekst i zaśpiewałem.
I jak Twoim zdaniem to wyszło?
Znakomicie, choć zupełnie nie w stylu Kinga Diamonda czy Mercyful Fate.
Powiedz mi na koniec, czy doczekamy się wreszcie nowej płyty Mercyful Fate? Od wydania „9” minęło już ponad pięć lat…
Na pewno, ale najpierw muszę wrócić z tournee „The Puppet Master”.
Rozmawiał Paweł Piotrowicz – 2004.06.16
Legenda heavy metalu – King Diamond na jedynym koncercie w Polsce! Muzyk wystąpi w Warszawie w Hali Koło 29 maja. Jest to wielki powrót jednego z najbardziej kontrowersyjnych muzyków na świecie i jego pierwsza trasa od ponad sześciu lat! Nazywany „królem muzycznego horroru” artysta, przygotował spektakularne show, które przywiezie ze sobą także do Polski.
King Diamond
29.05.2013
Warszawa, Hala Koło
Otwarcie bramek – 18:30
Start – 20:00