W bitach oddech i słońce, w wersach plaża – Flint recenzuje „OIO”

Oki, Igi i Otsochodzi rozpoczynają wakacje już w maju.

2021.05.12

opublikował:


W bitach oddech i słońce, w wersach plaża – Flint recenzuje „OIO”

fot. mat. pras.

Kiedyś to było… Ano kiedyś to było tak, że tam, gdzie trafiło się trzech młodych raperów, tam znalazło się może z półtora flow i żadnej szansy na choćby poprawne śpiewanie. Producenci z górnej półki miewali bity gorsze i lepsze, trudno było jednak mówić o stabilniej, wysokiej formie i stałej podaży bangerów, bo zamówień przecież bardzo dużo, a możliwości ograniczone. Miks i master nie był dla płyt jak makijaż, szczerze mówiąc poddenerwowani artyści marzyli o tym, by niczego nie zepsuto. Na tle tej perspektywy widać jaką drogę do profesjonalizacji ten nasz rap przeszedł.

OIO łącząc siły Okiego, Igiego i Otsochodzi zyskuje wszechstronnych gości z całą paletą stylów. Można lubić albo nie lubić, ale każdy z tych chłopaków powygina gadkę, umie ją zwolnić i przyspieszyć, pociągnąć głosem skuteczny refren, rozplanować dopowiedzi, a w końcu przewieźć się tak, żeby Instagram zapłonął albo porozrzucać aluzje tak, żeby Twitter się spocił. Do tego dodajemy Atutowego – głównego producenta, który nie dość, że zrobi wszystko co potrzebne na stałym, przewidywalnym poziomie, to jeszcze wyczuwając przy tym coraz cieńszą niestety granicę między kopią a inspiracją. To jak Sir Mich 2.0, tylko przy Michu było (i czasem nadal jest) wrażenie, że musiał się rapu nauczyć i poczuć. Atut wydaje się rozumieć go instynktownie.

Sprawdź także: Otsochodzi, Young Igi i Oki w studiu programu Kuby Wojewódzkiego (wideo)

Brzmienie „OIO” jest współczesne, trapofobów uprasza się o trzymanie się z dala, przy czym uprzedza też, że te produkcje żyją trochę poza czasem, umieją mrugnąć do ery Bad Boya (Biggie przywoływany jest na wejściu), Roc A Fella („Jak to ma być” mogliby przejąć Jay-Z z R. Kellym), nawet Death Row. Prawie żadnej zimnej klaustrofobii, płaczy pośród banknotów i depresantów, głównie chillout, muzyka do socjalizowania się, z dawką słońca, przestrzeni, bliska ziołowemu odprężeniu Wiza Khalify. Możliwie stylowa komera bez ciśnień, nie uciekająca od sprężystych, mięsistych werbli i stóp ani, skreczu, nie bojąca się ani wygładzenia właściwego r’n’b, ani energii funku. Tak jak „Workach w tłum” wychodzą na parkiet aż za bezczelnie, gdzieś między chillwagon i Mr. Polskę, to miękkie, zbasowane, rozlewające się „MVP” jest raczej między Daft Punkiem a Dam-Funkiem, a „Przypadkiem” podrzuca bardzo kulturalny funky house. To akurat zasługa nie Atuta, a Sem0ra i współpracowników. W „Amerykańskich teledyskach” Kubiego Producenta migocze melodia, choć przede wszystkim łapią bębny i bas. Niosą tak, że przychodzi na myśl Atlanta, ta sporo starsza niż Migos.

Miejmy to z głowy – OIO wyszła wakacyjno-wyjazdowa, nieprzeszkadzająca w tle, dobrze znosząca sporą ilość powtórzeń rzecz. To jest rap głównego nurtu bez problemu przechodzący kontrolę jakości, na każdym polu dobry wykonawczo. Taki w sam raz na streamingi, bo może przesadą jest mieć go na półce, ale nie zaszkodzi pod ręką, skoro może się przydać w różnych towarzystwach i różnych okolicznościach. Tylko taki zestaw ma to do siebie, że czasem trudniej docenić, co się dostało, a łatwiej pogrążyć w rozmyślaniach, co się mogło dostać. I ta myśl będzie sponsorować resztę recenzji…

Nie ma żadnych wątpliwości, że najlepszym raperem z całej trójki jest na tym projekcie Young Igi. To pierwszy melodysta w kwestii nowoszkolnych wokali i pod tym względem stawia sobie coraz ambitniejsze zadania, z których się zresztą wywiązuje. Swobodę, wręcz brawurę w wędrówce po skalach słychać było już w pierwszym, singlowym „Moonwalku”, ale posłuchajcie tylko płaczliwego mumble w „Potłuczonych szkłach” albo rozwiązania refrenu w „Podzielonym”. Igorowi zdarza się przesadnie eksploatować ulubione intonacyjne patenty, w „Morzu łez” proponuje refren będący koszmarem z ulicy rodzimej estrady, trafi mu się też pusty przelot, ale w kategorii trafnie nazwanej przez Ciecha w odniesieniu do Young Thuga „polskim postthuggeryzmem” ma profesurę.

Sprawdź także: Niespodziewana kooperacja Quebonafide, na którą na pewno warto czekać

Problemem nie jest to, że chłopak ma więcej pomysłów na refreny i zwrotki, bowiem koledzy i tak mają ich sporo, zwłaszcza Oki na tym polu nadto nie odstaje, choć sprawdźcie też jak Otsochodzi gra wokalem w drugiej połowie „WMTB”. Young Igi pokazuje, że OIO mogłoby być po prostu dużo lepiej napisane i to nawet w tej niespecjalnie potrzebującej dobrego pisania konwencji. Otso zapamiętałem z całej płyty jakieś dziwaczne porównanie do głowonoga (!), źle wymówione „Maison Margiela” i chyba tyle, bo poza tym jest przezroczysty, odpychający i to, że słowa niosą znaczenie nadal niesamowicie mu przeszkadza. Oskar świetnie zaczyna album, pytając o to, jak z strzepywać kurz z ramienia, skoro nosi już na nim duszę. Potem coś mu jeszcze czasem wpadnie (np. sekwencja „super być /super bitch / uber cringe” w „MVP” albo ten „nagi seksowny świr” wśród ubranych w populizm w „WMTB”), jednak nie tyle, by zostawić bez wrażenia płyty nawiniętej na standby. Bardziej hiphopowym podejściem mógłby więcej ugrać, mocniej się wyróżnić.

Kiedy Igi zaczyna „Amerykańskie teledyski” linijkami „Bliżej do idoli ci niż bliskich, proste / Bo łatwiej znosi wzrok się, gdy oczy są obce”, albo wjeżdża w „5 A.M.” z „Wpadamy w sieć oczekiwań, potrzebujemy hakera / Bo stajemy się tym, za kogo nie chcemy umierać”, to to są naprawdę porządne rozkminki. Oczywiście świetnie się wszyscy bawimy na tym Titanicu, jest szmal, są fanki, zaś najważniejsze wydarzenie 2021 to diament w głowie Uzi Verta, niemniej miło jest odskoczyć od rapu gumy balonowej do bardziej swojskich poklejonych den kubków w brudnych pokojach. I zaskakujące, że właśnie Igor to umożliwia. Wiadomo, „trappist” nie „lyricist”.

Największym problemem OIO nie jest jednak jego użytkowość, jałowość czy to, że któryś z panów sygnalizuje gotowość do nagrania trochę bardziej skupionej i przejętej płyty, a inny zaciera tożsamość. Największy problem OIO to wydany znienacka chwilę przed nim „Diamentowy las” Białasa i White’a. “Ustawiliśmy się do studia na jedną sesję (…) i nie mieliśmy w planach tworzenia wspólnego albumu, ale bawiliśmy się tak dobrze, że nim się zorientowaliśmy był już gotowy” – opowiadał Białas. Tam udało się uzyskać album spontaniczny, a przy tym dopracowany, ze słyszalnym zrozumieniem między raperami i myślą przewodnią. Tutaj zaprezentowany po długiej singlowej rozbiegówce rezultat jest bardziej dyskusyjny w każdym z tych aspektów, choć czasu, producentów i raperów było więcej. Tylko jakoś nie wierzę, żeby się komuś chciało specjalnie dyskutować. Oki, Igi i Otso są już na pewno zajęci następnymi płytami.

Ocena: 3,5 / 5

Marcin Flint

Polecane