Javva – „Balance Of Decay” (recenzja)

Polot, odlot, gęsty hałas

2019.09.19

opublikował:


Javva – „Balance Of Decay” (recenzja)

fot. mat. pras.

Ależ ten album tętni, dudni i pulsuje. Jeśli lubicie post-core’a, afro-punka, noise i psychodelię, to debiutancki album rodzimej supergrupy Javva nie tylko was zachwyci, ale wręcz zaczaruje. Tak odważnego, szalonego i transowego rocka już dawno tu nie było. Oto „Balance Of Decay” – prawdopodobnie płyta roku na naszej, coraz mocniejszej, scenie niezależnej.

Są takie płyty, których okładka nie mówi nic. Inne wręcz przeciwnie – kuszą i obiecują. To dla mnie bardzo ważne – zwłaszcza, kiedy sięgam po pierwsze wydawnictwo nowego, nieznanego mi wcześniej wykonawcy. W przypadku „jedynki” Javvy, opatrzonej piękną grafiką Dawida Ryskiego mamy do czynienia z obietnicą, która zostaje spełniona. Obrazek bajecznie kolorowego, trzyokiego mandryla idealnie bowiem koresponduje z muzyczną zawartością „Balance Of Decay” – płyty, która fantastycznie pulsuje nieoczywistymi, a przez to niepokojącymi dźwiękami i tętni energią, niczym równikowa dżungla. Czyli afro pełną gębą. W wersji turbo. Ale nie jako forma, a raczej wspólny mianownik, inspiracja.

Fantastycznie również zgrali się w czasie sesji nagraniowej muzycy, którzy wcześniej dali się poznać z artystycznego kolektywu Milieu L’Acéphale i takich niszowych formacji, jak: Hokei, Xenony, Alameda (we wszystkich swoich wcieleniach), T’ien Lai, Helatone, Duży Jack, Tropy, Contemporary Noise Quintet czy wreszcie niezapomniana gwiazda psycho-hałasu końca lat 90., czyli Something Like Elvis. W kapeli tej bębnił Bartek Kapsa – rytmiczny mózg Javvy. To najbardziej doświadczony muzyk z Javvy. Choć przecież Łukasz Twix Jędrzejczak (śpiew, klawisze), Mikołaj Zieliński (bas, chórki) i Piotrek Bukowski (gitara) także zjedli zęby, klawisze i struny w małych klubach i studiach nagraniowych za siedem złotych pięćdziesiąt groszy za godzinę.

Ich wydany właśnie krążek „Balance Of Decay” przekonuje, że opłaciło się jednak wycierać latami kąty prowincjonalnych Domów Kultury, dokładać do koncertów i sesji nagraniowych, by wreszcie doznać artystycznego spełnienia. By nagrać płytę świeżą, odważną i nieprawdopodobnie uniwersalną, a dzięki temu mogącą namieszać również zagranicą. Nie bójmy się tego powiedzieć – debiut Javvy to album na poziomie światowym. Album o – moim skromnym zdaniem – sile rażenia porównywalnej, jeśli nie większej niż „Jolly News Songs” naszej eksportowej grupy Trupa Trupa, nad którą w ubiegłym roku cmokały z zachwytem media i muzycy zarówno z USA, jak i Wielkiej Brytanii.

Fenomen nowej muzyki kwartetu wynika chyba najbardziej z luzu, jaki Bartek, Łukasz, Mikołaj i Piotrek osiągnęli „piłując” latami te wszystkie post-dźwięki. A w pierwszej kolejności post-core’a – przesiąkniętego psychodelią, noise’owym hałasem i improwizacyjną „gęstwą”, w której słyszę wszystkie najlepsze kapele z Dischord, ale też techniczną finezję i oszczędność Nomeansno („Bangau”), czy transowy, jakby saharyjski (!) blues („Sentinel”). Ja lubię jednak najbardziej te momenty, w których perkusja gra gęste, wręcz plemienne rytmy – niczym u mistrza afro-beatu Tony’ego Allena, czy – absolutnie zjawiskowego jazzmana – Makaya McCravena („Pan American”, „Ancaman”, „Kua Fu”).

Najfajniejsze jest jednak to, że te wszystkie synkopy, pogłosy i przestery mieszają się tu ze sobą, przeplatają i pulsują niczym dźwiękowa magma, w której jest jeszcze miejsce na niepodrabialny głos Łukasza Jędrzejczaka. Lubię go, kiedy krzyczy („Bangau”). Doceniam też, kiedy atakuje wręcz falsetowe rejestry („Pan American”). Albo kiedy łączy te wszystkie dźwięki i odnajduje się w jeszcze innych, zaskakujących rejestrach („Pad Eye Remover”). Jednym zdaniem – Łukasz nie tyle dodaje do tej muzyki swoje trzy grosze, co perfekcyjnie ją dopełnia – chyba jednak najbardziej w „Kua Fu”, gdzie ładnie współbrzmi w dwugłosie z Anną Niestatek – wokalistką, edukatorką muzyczną, perkusjonistką i dyrygentką Bydgoskiej Orkiestry Improwizowanej. Ależ to wszystko (współ)gra!

Bo to jest cios. Taka muzyczna fanga między oczy. „Balance Of Decay” dosłownie uzależnia i nie pozwala mi przestać myśleć o tej muzyce, w której jest tyle mocy, ale również lekkości. Polot i odlot, ale w pełni kontrolowany. Pokochacie ten zespół!

Artur Szklarczyk

Ocena: 5/5

Tracklista:

1. Pad Eye Remover
2. Sentinel
3. Pan American
4. Ancaman
5. Fernandes
6. Bangau
7. Erebus
8. Kua Fu

Polecane