fot. mat. pras.
Jestem wam niepotrzebny, wszystko, co trzeba wiedzieć o tym krążku zawiera się w klamrze wersów „Kocham te mocne bębny i sample, że mam ciary / jak nagrywam, to nawijam, a nie, k***a, śpiewam stary” i „Może to nie jest jakieś przełomowe dzieło , ale podejrzewam, że nie jednemu mowę odjęło”. Nie odkryję w tej recenzji Ameryki, bo Ero też woli tę już odkrytą, którą przemieszcza się, jakby urodził się na promie na Manhattan. „Elwis Picasso” to krew, tłuszcz, mięso, ogień, popiół. Grill party u ciebie w mieście. Bez dress code’u, lepiej by było jednak odszukać szerokie spodnie.
To, co zaczyna się od wdzięcznego ukłonu w stronę starych czasów i Stereofonii, kończy piękny hip-hopowy, bootcampowy vintage, analogowy, ze szlachetnymi bębnami, tak rasowymi, że można wieźć je na wystawę (i firmowym, kalifornijskim akcentem w ostatniej chwili) . A co pomiędzy? Równy, bezbłędny album. Przestrzeń i szczypta jazzu w „Przerwie technicznej”. Hi-haty cykające jak bomba i króciutki sampel wokalny w „Sen jest prosty”. Oldschoolowy pogłos na werblu i ta żyletka gitary w „To jest koniec”, które pachnie nie tylko latami 90., ale również ejtisami. „Nie mogę przestać”, cofające nas klimatem jeszcze dalej, do soulujących i funkujących ścieżek filmowych niskobudżetowego blaxploitation, gdzie Skip śpiewa, jakby w pojedynkę chciał reaktywować 2cztery7. Śpiewa też Tomson w „Dzisiaj jutro będzie wczoraj”, nim się jednak odezwie, bas już zdąży słuchacza pocisnąć, co też dla krążka wymowne. A groove rządzi również w „Proszę o uwagę”, gdzie próbka bardziej znana już być chyba nie mogła, co w żadnym razie nie przeszkadza, zwłaszcza gdy Knap wjedzie z trochę bezlitosnym dla sceny obrazkiem debili, którzy się ślinią, gdy się bawią gównem.
Tak, są tu linijki, za którymi się obejrzysz. Na przykład „WWA mój Paryż, jest elegancja Francja / tu rymy masz kosmiczne jak delegacja z Marsa” czy „Wasilij Zajcew, tej polskiej sceny / snajper, który może zdjąć cię z anteny”. Tylko zabierz ten charakterystyczny głos z chrypą, zabierz tę bezprecedensową pewność siebie i większość wersów Ero nie będzie punchline’ami. I właśnie tym różni się hip-hop od literatury. Za rap do słuchania, nie do czytania, dzięki Ci, Ero.
Rozczulałem się niedawno nad Pezetem, że kompozycja, że głębszy pomyślunek, starannie wkomponowani goście i tak dalej. Że ostateczny wynik albumu to coś więcej niż dodane do siebie, nie zawsze zajebiste i zajebiście rapowane utwory. „Elwis Picasso” to przeciwny biegun. To pełna zgodność towaru z zamówieniem, u cholerne dwa i dwa daje cztery, Mathematics jak na krążkach Wu-Tang Clanu. Żadnej niespodzianki tu nie będzie, nawet adresat zaczepki powracającego Pyskatego wydaje się oczywisty.
Tegoroczny, nagrany z Kosim „BlackBook” był najczęściej spójny, miał tę writerską myśl przewodnią. Na płycie Ero można by zamienić miejscami większość kawałków. I większość zwrotek. Single można losować i gdyby zamiast „Bez przesady” był „Rzeźnik”, niczego by to nie zmieniło. Rozbicie produkcji na tyle ksywek (Magiera, Laska, Poszwixxx, Oer, Szwed, Szczur, KPSN, NNFOF, TMK, RTN, Siódmy, Klimson, Glik & Crax i The Returners) wiąże się z zestawem dobrych bez wyjątku podkładów, ale też wrażeniem brzmieniowej niespójności, gdzie kawałkom jest do siebie paradoksalnie blisko i daleko zarazem. „Ma takich kocurów jak Siwers i Szczur i zamiast nagrać z nimi płytę kombinuje” – pisze do mnie ziomek. Może coś w tym jest, zwłaszcza że to kombinowanie i tak jest zachowawcze. A jeżeli coś dzieli „Elwisa Picasso” od klasyka, to właśnie składankowość i nieco nieprzewidywalności, ze dwie dobrze opowiedziane historie, jakiś ekscytujący featuring.
Marcin Flint
Ocena: 4 / 5
Tracklista:
1. Intro
2. Ja
3. Nie mogę przestać ft. Skip
4. Kiedy wychodzę
5. To jest styl
6. To jest koniec ft. Pyskaty
7. Proszę o uwagę ft. Miki JWP, Kuba Knap
8. Przerwa techniczna
9. Sens jest prosty
10. Totem ft. Hazzidy
11. Być tam 2
12. Bez przesady
13. Piątek trzynastego ft. Pih
14. Dzisiaj jutro będzie wczoraj ft. JWP/BC, Tomson
15. Rzeźnik
16. Outro