foto: mat. pras.
We wtorek w nocy służby zatrzymały Żuroma na warszawskim lotnisku. Artysta, przedsiębiorca oraz inicjator akcji „Stop pomówieniom” trafił do aresztu. Miał spędzić w nim trzy miesiące, ale po wpłaceniu kaucji w wysokości 100 tysięcy PLN wyszedł na wolność. – Zostałem dziś wypuszczony po wpłaceniu kaucji zebranej przez bliskie i obce osoby z Internetu – poinformował.
Andrzejowi Ż. zarzuca się “obrót znaczną ilością środka odurzającego, około kilogramem haszyszu” w okresie między 10 a 24 stycznia tego roku oraz “usiłowanie dokonania wymuszenia rozbójniczego celem doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem”. Artysta zapewnia, że jest niewinny, a o swoich problemach z prawem pisze: – Moje zatrzymanie ma drugie dno i jest związane z moimi działaniami jako założyciela akcji „Stop pomówieniom”. Pewnym ludziom nie jest na rękę, że pomagam ludziom pomówionym.
– Dzięki moim działaniom również niejaki Adrian Mielcarz (zabójca dziewczynki, który by uniknąć odpowiedzialności za swoją zbrodnię, poszedł na układ z Prokuraturą i innymi służbami i pomówił ponad 200 osób), przyznał się do tego zarzutu. Dzięki moim zeznaniom jako świadka powołanego przez rodziców zabitej córki i dzięki temu, że prowadzę akcję „Stop pomówieniom” zaufała mi kobieta, która była przyjaciółką dziewczyny Mielcarza. Dostarczyła materiały, które definitywnie potwierdziły to, że Adrian Mielcarz kłamie, nie przyznając się do winy i zmusiły tego policyjnego konfidenta do zmiany frontu i przyznania się po ponad roku od śmiertelnego potrącenia i ucieczki z miejsca zdarzenia bez udzielenia pomocy samochodem marki Mercedes, w którym wiózł dodatkowo kilogram heroiny, będąc pod jej wpływem i nie posiadając prawa jazdy – streszcza Żurom.
– Kobieta razem ze mną zeznała pod sądem przeciwko Mielcarzowi i w tym momencie ten narkoman pękł. Przyznał się do zarzutów, do których grozi mu nawet do 12 lat więzienia. Czemu nie siedzi do tej pory, a jego proces został zawieszony i mimo przyznania się do winy nie ma wyroku? Tego trzeba się spytać prokuratora Wożniaka, który nadzoruje „wszystkie sprawy związane z Mielcarzem”, czemu na setki prokuratorów z Warszawy, akurat ten prokurator wydał nakaz mojego zatrzymania i prowadzi postępowanie oraz sporządzi akt oskarżenia w mojej sprawie? Przypadek…? Nie sądzę… – kontynuuje artysta.
Żurom zdradził, że służby skonfiskowały jego telefony komórkowe, poinformował również, że jego facebookowy profil oraz profile w innych serwisach, są inwigilowane. – Nie robię nic nielegalnego i nie mam nic do ukrycia, ale jestem wściekły i zbulwersowany faktem, że jestem tzw. wrogiem publicznym i celowo utrudnia mi się życie i inwigiluje wszystko, co robię. No cóż, Facebook powstał również dlatego, że jest największym zbiorem informacji o ludziach na całym świecie i idealnym narzędziem dla służb z całego globu do kontroli informacji prywatnych – czytamy na profilu Żuroma.
– Muszę przez weekend odpocząć i sobie wszystko przemyśleć, jak pokazać społeczeństwu i przed sądem, dlaczego taka prowokacja została wykonana w moim kierunku i to w tym czasie, gdy miałem zaplanowaną podróż mojego życia, która miała potrwać aż trzy tygodnie (znajomy zaprosił mnie do popływania katamaranem na Bahamach i wraz z 64 innymi osobami mieliśmy wspólnie spędzić super przygodę. Wszyscy polecieli, a ja zostałem zatrzymany specjalnie i pokazowo już po odprawie paszportowej, na 30 minut przed wejściem na pokład samolotu – relacjonuje Andrzej Ż. – Nigdzie nie uciekałem, jak sugerują niektóre media i miałem wykupione bilety lotnicze w obie strony i powrót do Polski na 12 listopada. Według mnie były to celowe działania pokazujące mi, jak łatwo można mnie zgnoić, zatrzymać i zniszczyć marzenie odbierając mi możliwość największej przygody mojego życia. No cóż, udało się zniszczyć marzenie, ale pozostanę dalej sobą, działając jeszcze mocniej, prowadząc akcję „Stop pomówieniom”, bo to po prostu stało się silniejsze ode mnie i stało się moją dodatkową pasją. Co nie zabije, to wzmocni! Ten niepokorny typ tak ma… – puentuje Żurom.