„Dobrze wiem, jaka to trudność przekazać prawdę o sobie. Jestem obiektywny, subiektywny, albo Bogiem…” Tak w jednym z kawałków gada Rychu Peja – czołowy polski rapper. Mimo tych zastrzeżeń przed czytelnikami SdW spróbuje jednak opowiedzieć swoją historię i oczywiście zaprezentuje trening.
„Witam na Jeżycach, ten mój hardcore się tu zaczął”
Wychowałem się w okolicy, gdzie alkohol był wszechobecny tak w sprzedaży jak i użyciu. Tak samo było w przypadku domów moich znajomych czy przyjaciół. to jest domena takich rejonów w Poznaniu jak: Wilda, Łazarz czy Jeżyce. Skupiam się na tych ostatnich, bo ten teren znam najlepiej – tu się wychowałem. Problem z piciem był tu tak wyraźny, że… przestał w zasadzie być anomalią. Stał się czymś „normalnym”, częścią codzienności. W takim środowisku dorastałem, a wraz ze mną inne dzieciaki. i u każdego niemal był pijący ojciec albo i nawet oboje rodziców. Nie da się ukryć, że moja mama poza domem i dziećmi musiała też poświęcać się problemom pijącego męża. Nic dziwnego, że nie zawsze starczało jej sił i czasu na niektóre rzeczy. Zdarzało się, że zostawałem wtedy z niektórymi sprawami sam. Trudno, więc się dziwić, że przeważnie rolę wychowawczą pełniło podwórko czy ulica. Nie było innego wyboru – musiałem o siebie zadbać. Gdzieś w środku miałem też wrażliwość i ciekawość. Chciałem zawsze coś zgłębiać i poznawać. Obserwowałem, co się dzieje wokoło. Mając tego świadomość stwierdzałem, że to, co widzę nie jest fajne. Życie, jakie prowadzili znani mi ludzie nie było dla mnie. Ja chciałem spełniać swoje marzenia.
„Dałeś doskonały przykład, jaki być nie powinienem”
Był spory kontrast między matką a ojcem. Matka jawiła mi się jako osoba, która zajmowała się domem a ojciec do pewnego momentu pomagał, ale potem skupiał się na sobie. Utwór, który mu poświęciłem – „Doskonały przykład” – był utrzymany w bardzo oskarżycielskim tonie. Jego problem z alkoholem wywarł duży wpływ na moje życie jako dzieciaka i później jako dorosłego.
„Na ramieniu, twój portret, najważniejszy z tatuaży”
Mama miała więcej pozytywnych cech, niż ojciec stąd utwór o niej jest zupełnie inny. Nie miałem możliwości ocenić mamy z perspektywy nastolatka czy dorosłego, bo bardzo wcześnie odeszła. Te moje wspomnienia o niej są jedynie z okresu do dwunastego roku życia. Sposób, w jaki mnie wychowała odzwierciedla utwór „Kochana mamo”. Wystawiłem jej laurkę w tekście, podchodząc do tematu bardzo lirycznie. Czasem potrafiła być mocna i stanowcza, nauczyła mnie mówić „nie” w pewnych sytuacjach.
„Mówiłaś mądrze, ja chłonąłem jak gąbka”
Ona wskazała mi pewną drogę i ja to kupiłem. Miałem różne zainteresowania, oprócz biegania za piłką i rzucania kamieniami w okna chodziłem do bibliotek, czytałem książki i słuchałem muzyki. Ze szkoły podstawowej wybrałem to, co było dla mnie najlepsze, czyli język polski, historię i geografię. to naprawdę mnie interesowało i przełożyło się na moje obecne życie – pisanie tekstów, podróże, lektury. Wciąż rozwijam się w tym kierunku. to pewna konsekwencja wskazanego przez mamę kierunku.
„Tęskni i ciotka, często szklą nam się oczy,
trzymamy się razem, jak band, co tworzy.”
Ciocia Hania, siostra mojej mamy, to praktycznie moja jedyna rodzina. Zaopiekowała się moim bratem po śmierci matki. On mając 16 lat uciekł z domu – nie chciał mieszkać z ojcem. Nasze drogi się rozeszły, mimo, że chodziliśmy do jednej szkoły podstawowej. Tyle, że po lekcjach wracaliśmy już do innych domów. On do cioci, ja do ojca. Po skończeniu szkoły on poszedł do zawodówki a ja próbowałem sił w liceum. Wtedy nie dopuściliśmy, aby te osobne domy nas poróżniły i rozłączyły.
„Wyrzucałem oknem noże, żeby nie były w użyciu,
chowałem pieniądze i wódę a dlaczego?
By nigdy więcej nie widzieć Ciebie pijanego!”
Po śmierci mamy nadal wolałem mieszkać z tatą mimo wszelkich konsekwencji. Wierzyłem w niego, że jakoś stanie na nogi. Zresztą – miał okres, kiedy znalazł sobie nową kobietę i chwilę funkcjonował jak należy. ale niezależnie jak sobie radził – to był mój ojciec. Nie chciałem i nie mogłem go opuścić. Dzisiaj, na bazie tego, co wiem i co przeżyłem mogę powiedzieć, że nie był tyranem czy złym człowiekiem – on był po prostu chory. Uzależniony od alkoholu. to zniszczyło życie jemu, ale także mojej mamie i również mnie. W konsekwencji także doprowadziło go to do śmierci. On na pewno nie chciał być takim, jakim go przedstawiłem w kawałku „Doskonały przykład”. Poza tym myślę, że gdyby taki utwór powstawał dzisiaj to z perspektywy czasu i własnych przemyśleń napisałbym go inaczej. ale tak bywa, że gdzieś tam boli, zadra siedzi i nie rezygnujesz z możliwości opowiedzenia o tym. Pod skórą gdzieś wtedy czułem się źle i miałem ochotę wykrzyczeć: „Facet, spierdoliłeś mi połowę życia!” A na tym przecież nie koniec, bo rachunki za to płacę nadal.
„Nie ma miejsca jak dom, nawet, jeśli był najgorszy
Nie ma, co narzekać – inni mieli wojnę w Bośni!”
Rodziny nikt nie wybiera. Uważam, że i tak miałem lepiej niż wielu moich rówieśników. Jakby nie patrzeć – miałem przez pewien czas oboje rodziców. Wiedziałem, gdzie jest moje miejsce, że mam dom. i nie uciekałem z niego. Nie czułem się tam do końca stłamszony czy jakiś sterroryzowany. Nikt mnie tam nie prześladował. O ile były historie typu przemoc domowa to mimo wszystko nasza rodzina nie była patologiczna. U nas był po prostu problem alkoholowy, który może pojawić się wszędzie. Wóda może omamić każdego człowieka niezależnie, w której warstwie społecznej funkcjonuje. Tyle, że niektórzy łatwo przypinają mi łatkę „patusa” z Jeżyc tylko, dlatego, że pochodzę z tej ubogiej dzielnicy.
„Tam na winklu siedzi stary nałogowiec
pije jabole już te same od lat
Zostawiła go żona, opuściła rodzina
nic mu nie zostało oprócz pieprzonego wina”
ale Jeżyce to nie tylko trudne rodziny. Nie brakuje także „dobrych domów”, w których również znajdziesz lejący się strumieniami alkohol. Te czyste dzieciaki z domów, gdzie była moneta miały ładne ubrania, śniadanie w plecaku, ale ciężko w rodzinie. Nie można, więc powiedzieć, że Jeżyce to sama patologia a alkohol jest tylko w biednych domach. Kluczową rolę w takich sytuacjach odgrywa samodzielna decyzja. to czy ktoś chce coś zrobić ze swoim życiem czy chce tylko statystować. To, że ktoś mieszka w nieciekawej dzielnicy, nie oznacza, że musi współtworzyć ten syf. Jestem dumny z tego, skąd pochodzę, ale nie wyobrażam sobie, żebym robiąc bilans w 33 roku życia miał powiedzieć, że do niczego nie doszedłem.
„Poprawiam czarny pas, który niebawem zdobędę”
Kiedy politycy obradowali przy Okrągłym Stole ja się zastanawiałem – co teraz? Miałem 12 lat, kiedy moja matka odeszła. Zdałem sobie sprawę, że teraz wszystko zależy ode mnie. Jeśli ja o siebie nie zadbam to nikt tego za mnie nie zrobi. to był ogromny bodziec do przetrwania i rozwoju. Zdałem do liceum, ojciec wtedy poukładał sobie życie z inną kobietą i jakoś to szło. Zająłem się sobą, dalej intensywnie ćwiczyłem judo, które zacząłem trenować pod koniec lat 80-tych jak większość moich kumpli z podwórka. Po relacjach z Igrzysk Olimpijskich w Seulu w 1988 roku, gdzie Waldemar Legień zdobył złoto a Janusz Pawłowski srebro rozpoczęło się szaleństwo. Po kilku miesiącach okazało się, że ze znajomych zostałem tylko ja. A poszli i silniejsi, i bystrzejsi. Ja nigdy nie trenowałem tego w celach samoobrony – traktowałem to w kategoriach sportowych. i tak zostałem najpierw rok, potem drugi i tak dalej. Pojawiły się sukcesy: dwukrotne mistrzostwo Polski młodzików. Chciałem trzymać się tej kariery i iść dalej w tym kierunku na AWF. to był istotny fragment mojej drogi. Sport i edukacja jakoś mnie trzymały w ryzach. Kiedy byłem w połowie liceum sytuacja zrobiła się trudniejsza i do klasy maturalnej nie dotarłem.
„Musisz spróbować wybrać właściwą drogę”
Muzyki słuchałem od dzieciaka. Jak miałem 8 lat już pojawił się w pokoju pierwszy magnetofon, wtedy jeszcze szpulowy. Słuchałem bardzo różnej muzyki, wielu stylów. Aż ukierunkowałem się na coś nowego, co wtedy nie miało jeszcze nazwy. to mi się spodobało a na początku lat 90-tych zacząłem się w to poważniej wkręcać. W 1993 była szkoła, judo, rap i mecze. Byłem głąbem z matematyki a do tego trochę chuliganiłem. Ojciec niespecjalnie się tym interesował i te wszystkie rzeczy sprawiły, że doczepiono mi łatkę trudnego dziecka z ubogiej rodziny. Wtedy również klub, w którym trenowałem judo zaczął się upominać o moje oceny i wyniki w nauce. Dodatkowo zauważono, że jeżdżę na mecze Kolejorza i kibicuję. to nie mogło się zbytnio spodobać w sekcji judo w… policyjnym klubie. Do tego mój ubiór i subkultura też im nie pasowała. Zresztą i ja zdawałem sobie sprawę, że mimo sukcesów i bycia przez chwile w kadrze juniorów to nie będzie ze mnie światowej sławy judoki. i nagle te dwa filary – klub i szkoła zaczęły mnie od siebie odtrącać. Liceum mogłem skończyć, gdybym się przyłożył, ale musiałem już na siebie zarabiać i kombinować jak przeżyć. z tych powodów skończyłem ze szkołą i klubem jednocześnie w 1995 roku. Wybrałem, więc jakby ciemną stronę, czyli rap i życie stadionowo-uliczne. Nie mogłem postąpić inaczej. Wychowałem się w określonym środowisku i warunkach. Wkrótce potem skończyły się wyjazdy jako kibic a rap przeszedł na etap zawodowy. Pojawiły się płyty i trasy koncertowe. to mnie pochłonęło bez reszty.
„Matę zmieniam na podest, skład sędziowski na dj’ów”
Mimo, że zakończyłem swoją przygodę z judo to na pewno będę zachęcał każdego, by spróbował sił w tym sporcie. Judo to ogólny rozwój fizyczny, wpływa pozytywnie na kondycję i zdrowie. W moim wypadku miało to jeszcze jedną zaletę – odciągało mnie od tego, co oferowała ulica. Wtedy były to alkohol i drobne przestępstwa, które też zdarzały się w moim życiu. Jednak wiedziałem, że moja droga jest inna. Miałem judo, szkołę – coś odmiennego. i nawet, jeśli uczestniczyłem formalnie czy nieformalnie w jakieś grupie albo udzielałem się na stadionie to wiedziałem, że mam też inne zainteresowania. Po skończeniu z judo nadal pozostawała siłownia i samo edukacja. Bo rozbrat ze szkołą nie oznaczał dla mnie odejścia od czytania czy rozwoju.
„Dla wszystkich niedowiarków, nie zdejmuję sztangi z barków
w czasie ostatnie serii”
Siłownia pojawiła się w moim życiu około 1993 roku jako element przygotowania judoki. Potem różnie bywało – trenowałem ostro, żeby potem mieć sporą przerwę i tak kilka razy. Lata 95-99 to czasy, gdy sport ćwiczyłem w kratkę. Były akcje uliczne, wyjazdy na mecze, robienie muzyki. Sport był nadal, ale nieregularnie. Dopiero później zacząłem bardziej konsekwentnie chodzić na siłownię – właśnie do tej, w której jesteśmy uczęszczam od ponad 7 lat. Obecnie staram się zawsze mieć rozpiskę na trening i wykonywać go konsekwentnie. Staram się robić trzy treningi w tygodniu. W poniedziałek męczę klatkę, barki i triceps, w środę – plecy, biceps i przedramiona, w piątek – wszystkiego po trochu. Staram się pamiętać o nogach i brzuchu. Jeśli mam luźniejszy okres to wtedy przychodzę nawet do pięciu razy w tygodniu. W takiej sytuacji mogę wykonać po jednej grupie na trening. Najbardziej lubię trenować barki i klatkę. Miałem też okresy, że robiłem samą klatkę – przeważnie wtedy, gdy brakowało mi motywacji, ochoty czy najczęściej – czasu. Trenowanie na siłowni sprawia, że dobrze się czuję, mam formę. Potrafię pracować przy budowie grup mięśniowych, umiem się zmasować czy wyciąć. Od niedawna wracam do suplementacji: carbo na treningu, potem białko, masówkę, kreatynę, aminokwasy, glutaminę – takie podstawowe rzeczy. Kiedy nie chce mi się iść na trening to nie idę. Wiem z doświadczenia, że jak pójdę to przegadam ten trening i zmarnuję czas. z drugiej strony jak nie pójdę to mam wyrzuty, że nie poszedłem. Dlatego kiedy już się wybieram do siłowni to staram się skoncentrować i zrobić swoje według kartki. W godzinę można skończyć i porządnie się zmęczyć. ale w moim życiu sporą rolę odgrywa chaos, więc gdy wyjdę z domu na siłownię to po drodze zdarza mi się załatwiać jeszcze kilka innych spraw, mija godzina a ja jeszcze nawet nie dotarłem na siłkę. Na tyle ile można przy moim zawodzie – staram się ćwiczyć. Obecnie nie mam wygórowanych ambicji, chcę po prostu utrzymać dobre obciążenia, liczbę treningów i formę, która jest ważna także w rapie. Na koncertach potrzeba dużo pary. Stąd poza siłownią dorzucam rower i biegi. to sprawia, że lepiej znoszę trasy koncertowe. Kiedy ćwiczę, dobrze odpoczywam i nie szaleję na imprezach to następnego dnia czuję się świetnie.
„Jadę po całości impra do białego ranka,
patrz jak świrujemy jak ten bal celebrujemy”
Kiedyś też mocno szalałem, więc znam imprezowe życie. Wtedy po koncertach zaczynało się imprezowanie i pijatyki do rana. A potem kac i niewyspanie. Wiem, że czas zadbać o długotrwałą formę, ostre imprezowanie to tylko kłopoty. Dla mnie ostrzeżeniem było zapalenie trzustki, które miałem dwa lata temu z powodu jak sądzę nadużywania alkoholu. Do tego dochodziły spadki wagowe i nieprzyjemny nastrój, który towarzyszy chyba każdemu, kto żegna się z konsekwencją. Nasuwało się pytanie – dokąd mnie to imprezowanie zaprowadzi? to było poza tym frustrujące jak zdobywałem formę by potem przez parę dni chlania rozpierdolić to, nad czym tak ciężko pracowałem. A odbudować jest zawsze znacznie trudniej. Dla mnie lepiej było wyhamować i zająć się rapem a nie innymi niebezpieczeństwami, które płyną z bycia popularnym muzykiem. Na pewno mocno się w życiu wybawiłem, więc teraz mogę się skupić na innych rzeczach. i cieszę się, że nadal jestem w dobrej formie. Bo raczej nie wyglądam na swoje 34 lata i na pewno zawdzięczam to sportowi.
„Być nie mieć – konsekwentnie ten sam schemat”
Ta stara maksyma zawsze była dla mnie ważna. Warto być! Niezależnie od tego ile się ma pieniędzy czy skąd się pochodzi. Mieć można zawsze. A niekoniecznie możesz być – mając. Czasem nie mając też możesz być kimś. Na tym polega ta różnica. Warto się kierować tą maksymą, bo nie to ile mamy a kim jesteśmy dla innych powinno być najważniejsze. Choć znajdą się tacy, którzy wolą odwrócić tę kolejność.
„Tej ty padlinożerca odpierdol się ode mnie
jeszcze żyje rytm, bit serca”
Nie jest tak, że jestem zamknięty i nie lubię udzielać wywiadów czy robić zdjęć albo chodzić do programów. Czasem słyszę takie opinie i zastanawiam się dlaczego jestem tak postrzegany. Może przez mój wizerunek, może przez bezkompromisowość zawartą w tekstach? Nie zapominajmy jednak, że jestem artystą – człowiekiem twórczym, który potrafi pracować z innymi ludźmi. Jeśli ktoś przychodzi na wywiad przygotowany to chętnie z nim porozmawiam. ale jeśli pojawia się pan dziennikarz z określonymi tematami, najczęściej nie związanymi z moją pracą artystyczną, bo tylko takimi interesuje się kolorowa prasa szukając sensacji to się najeżam i potrafię być niemiły. Osoba, która wtedy ze mną rozmawia może odnieść wrażenie, że jestem nieźle pojebany. ale uwierz, to zwykła reakcja obronna i oznaka niezgodny na pewne rzeczy. Dlatego rezygnuje z wywiadów, które nic nie wniosą do mego życia. Zwracam uwagę na rzetelność dziennikarską, bo na tym powinien opierać się ten zawód. W przypadku, gdy publikacja jest pozbawiona odpowiedniej formy a treść jest wypaczona w jaki sposób mam zadbać o swój wizerunek? W jaki sposób będą mnie odbierać ludzie, którzy przecież ufają mediom bezgranicznie. Ludzie uwielbiają oceniać innych, tych, którzy są na widoku. Wytykają różne najdrobniejsze nawet detale. Przejęzyczysz się, znaczy, że jesteś wychlany albo naćpany. Przymkniesz oczy na zdjęciu i już mają temat. Prasa bulwarowa daje pełny popis. Podglądanie gwiazd, filmy z komórek i inne badziewia. Muszę sobie w końcu zdać sprawę, że jestem częścią życia tych wszystkich ludzi. Tych, którzy w swoim życiu nie zauważyli nic interesującego. Ich ubogie życie nie jest zbyt atrakcyjne, więc śledzą losy tych, którym cokolwiek w życiu się powiodło. Tych, którzy mieli odwagę zmienić swój los i stanąć po drugiej stronie. Nie potrafię tego zrozumieć. Nie pojmują, że może to być wkurwiające. Anonimowa krytyka a raczej obrzucanie błotem, brak poszanowania dla czyjejś pracy to standard. Nie wiem nawet czy osoba, z którą robię sobie zdjęcie to nie ta sama, która wali posty na stronie internetowej. Dla mnie zrobić sobie zdjęcie z idolem to nadal coś emocjonującego coś ważnego. W Polsce wielu ludzi chce to zdjęcie tylko, dlatego, żeby pochwalić się w towarzystwie, że miał kontakt z kimś, kogo, na co dzień inni nie mają szans spotkać. Nie mam nic przeciwko zdjęciom. Można podejść, zapytać i przeważnie chętnie się zgodzę – możemy mieć przecież wspólne zdjęcie. ale jak typ podchodzi i bez pytania robi mi fotkę to po prostu go pytam: „Jesteś kurwa w zoo?” gdy zapierdalałem na scenie dwie godziny to mógł tych fotek natrzaskać ile chciał. Tyle, że on chce zdjęcie do jakich przyzwyczaiły go media, zmęczonego, spoconego, w niecodziennej pozie czy sytuacji. Nie chodzi o zdjęcie, chodzi o podglądanie.
„Gówno się znacie, chcecie to piszcie
Macie artystę, co na was gwiżdże
Czy to wulgaryzm? W moich ustach na pewno,
Demonizują moją postać, Rychu pieprz to”
Kiedyś chciałem mieć tylko szacunek ludzi z mojej ulicy. Teraz można powiedzieć, że nie jestem artystą niszowym, ale nadal istnieje spora ilość osób, która nie akceptuje mojej pracy twórczej. Ok, wiem, że nie mogę być dla wszystkich, bo przede wszystkim nie robię muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Choć dla ludzi związanych z tym nurtem muzycznym to właśnie rzeczy, które robię są balsamem dla ich dusz. Moją muzykę kieruję do odpowiedniego grona odbiorców, ale uzyskując sukces „narażam” ogół na obcowanie ze swoją twórczością w środkach masowego przekazu. Bo przede wszystkim jestem jakiś. Mam odpowiedni wyraz i charakter. ale czasem ręce opadają – ludzie oceniają moje działania powierzchowne, ferują wyroki i komentarze. To, co dostrzega się w moich tekstach to najczęściej kurwa i spierdalaj. A to pojawia się 3-4 razy w kawałku, który o czymś mówi. Ma swoją głębię, wymowę. Media i niektóre osoby skupiają się na przekleństwach. to czasem osiąga poziom paranoi, gdy nawet normalne słowa, które wypowiem są uznawane za obraźliwe. Pewnie na bazie tej zasady i szufladki po wydarzeniach z Zielonej Górze tak łatwo poszło TVN-owi wytypowanie mnie do zniszczenia. Natomiast inne bardziej pojechane akcje moich kolegów z branży przeszły niezauważone. Więc albo jestem kimś szczególnym dla mediów, bardziej atrakcyjnym tematem albo po prostu te inne postacie naszego świata hiphopowego są dla nich za „małe” na wielką aferę (śmiech). Tak czy inaczej odnoszę spektakularne sukcesy na polu muzycznym a to nie jest już na tyle atrakcyjne by to nagłaśniać. i właśnie za to nienawidzę świata mediów. A tymczasem w polskim filmie w mediach publicznych o godzinie 20.00 lecą kurwy i chuje i wszyscy temu przyklaskują.
„Mówię na serio, nie strzelam z M16
Jestem z SLU Gangu, a nie z MS13”
Ostatnio oświadczyłem się na scenie a kolorówki donosiły, że chcę ocieplić swój wizerunek po aferze w Zielonej Górze. Ocenili to jako działanie na pokaz, ruch marketingowy. Żaden z idiotów nie wziął pod uwagę, że takie zaręczyny się planuje z wyprzedzeniem w określonym miejscu i czasie. Czy ze względu na Z. Górę miałem przestać żyć według planu, jaki założyłem? Są też idioci, którzy mówią, że Zielona Góra też była takim posunięciem obliczonym na zwiększenie sprzedaży płyt! Nijak te osądy mają się do tego samego Rycha w domu. to jest w sumie atrakcyjne i intrygujące, bo tak naprawdę to nikt nie wie, jaki jestem. Robię złote i platynowe płyty, od kilkunastu lat zajmuję się rapem, odbieram nagrody przemysłu muzycznego i w swojej kategorii ustalam rekordy sprzedaży w tym kraju, więc mam chyba jakiś poziom? Dlaczego jeśli w swoim zawodzie jestem przykładny to, czemu ma nie być tak w moim życiu? Niektórym ludziom brakuje po prostu wyobraźni. Myślą, że jeśli jestem artystą hip-hopowym to pewnie u mnie w domu tańczą pół nagie dupy, na stole jest koks, a wokół wszyscy gadają „Yo! Check this out MF!”. Do tego non-stop są dostawy broni i narkotyków i bawimy się cały czas a na dachu ląduje helikopter i ogólnie jest kurwa lambada (śmiech). A płyty same się robią. Mam sobowtóra, który napierdala za mnie w studiu kawałki. Ludzie przyjmują tylko określony, jednorodny wizerunek. A ponieważ mam dziary i łysy łeb to w ich oczach jestem łobuzem i chuliganem. Takim nigdy nie wytłumaczysz, co byś nie zrobił oni znają cię lepiej niż Ty samego siebie.
„z definicji pener, taki jestem się nie zmienię”
Nie zamierzam być niewolnikiem swojego wizerunku i dlatego na okładce nowej płyty mam foty w eleganckiej koszuli. Taki styl mi pasuje od dłuższego czasu i jeśli tylko mam odpowiednią okazję żeby się tak ubrać z przyjemnością to czynię. Nie zmuszam się do tego po prostu czuję się dobrze w takim eleganckim, dojrzałym wydaniu. to również świadomy wybór znak awansu społeczno-ekonomicznego. Patrzcie powiodło mi się. Nawet, jeśli można to do teatru nie będę szedł w młodzieżowych ciuchach. Lubię zaskakiwać ludzi. Rapper? W garniturze? Na teatralnej sztuce? Nie zamierzam się ograniczać w żaden sposób również w kwestii ubioru. Kiedyś miałem tylko jedną parę dziurawych spodni i zniszczone buty, dlaczego teraz nie miałbym korzystać z tych wszystkich dobrodziejstw płynących z bycia znaną postacią? Lubię ubrać się stosownie do okazji. A czasem… zrobię na odwrót. Chadzam w podartej bluzie i spodniach dresowych moich szmatach z siłowni. i potrafię tak pójść prosto z treningu – nieogolony, w tych łachach do centrum handlowego kupić książkę czy coś innego. Bo jeśli miałbym stracić cenny czas tylko po to by ogarnąć się po treningu to wolę od razu wpaść na zakupy. Ludzie się wtedy dziwnie patrzą, z niedowierzaniem czy to ja czy nie ja. Są zaskoczeni. Już po chwili mogę iść na melinę pijacką w kantach i eleganckich butach i szukam reklamówki, żebym mógł gdzieś usiąść nie brudząc ubrania. Ta rozbieżność sprawia, że nie mam problemów z odnajdywaniem się w skrajnych środowiskach. Idealnie funkcjonuje w obydwu tych światach.
„Propozycje warte grzechu, opcja naróbmy tandety
Zaróbmy parę groszy, wspólnie zróbmy coś fajnego
Zawsze powiem wypierdalaj, jeszcze nie wiesz dlaczego?”
Te pierwsze rzeczy, które nagrywałem nie były do końca świadome. Więcej było w tym zajarania niż myślenia. Takie szczeniackie próby i eksperymenty. Dopiero później przemysł muzyczny tak się wykształcił, że mamy debiuty na takim poziomie, że szczęka opada i pozostaje powiedzieć: „kurwa… ten koleś jest geniuszem!”. Wiedział, co chciał powiedzieć i zagrać już na pierwszej płycie. Ze mną było inaczej. Nie byłem pewny jak to się potoczy. Ten przemysł dopiero zaczął powstawać. Nikt nam nie pokazał jak nagrywać, produkować utwory byliśmy pionierami. z tych młodzieżowych zabaw zaczęło się z czasem robić poważniej i produkcje były coraz lepsze. Potem pojawiały się możliwości, ale w większości były to jakieś układziki w stylu damy ci zarobić, ale musisz dać dupy. W naszym przypadku zetknęliśmy się z tym przy okazji „Blokersów”. Udział w tym „dokumencie” wypromował moją działalność muzyczną do tego stopnia, że producenci filmu chcieli wydać naszą płytę. Mogłem szybko zarobić i poznać „właściwych ludzi” i ich słuchać, albo wyplątać się z tego. Na szczęście wybrałem właściwą drogę. W tym biznesie jest tak, że większość patrzy tylko żeby cię wyruchać. Jeśli ktoś się interesował młodym talentem to nie, dlatego, że był dobrym wujkiem tylko patrzył jak młokosa oskubać. Zdecydowałem się wtedy na innego wydawcę i warunki. Teraz mam już ten komfort, że jako dojrzały człowiek i muzyk mogę przyjąć jasno określone warunki, ale mogę je również sam ustalać.
„Smutny finał człowieka, który zapada w letarg
Proszę pozwól mi żyć, ja chce żyć, chcę doczekać
Wódko pozwól mi żyć, to ode mnie ten przekaz!”
Ten tekst nie bierze się z felietonu, który gdzieś wyczytałem w gazecie tylko z własnych obserwacji i doświadczeń. Nie wszystkie stany opisane w „Pozwól mi żyć” są mi bliskie i znane z autopsji, ale problem alkoholu wrócił w moim dorosłym życiu. Wychowywałem się w takich a nie innych warunkach, które sprzyjały uzależnieniu. Czynnik środowiskowy dobrał się z biologicznym, bo pił dziadek, i ojciec. Do tego czynnik psychiczny problemy jak traumy z dzieciństwa czy ówczesne niepowodzenia. Stąd taki utwór. Obecnie nie piję. Miałem przełomowy okres w życiu, gdy rozstawałem się ze swoją partnerką i w między czasie miałem zapalenie trzustki. Wszystko zaczęło się psuć, zacząłem żałować różnych rzeczy. Pojawił się znowu alkohol jako remedium na smutki. Ocknąłem się. Zdałem sobie sprawę, że to ostrzeżenie dla mnie, że mogę skończyć jak mój ojciec. A ja tak nie chcę. Mam lepsze zajęcia w życiu i nie pozwolę, aby wóda była centrum mojej egzystencji.
„Skąd u mnie ta wrażliwość, ponad miarę skoro sapię
o prawie każdą bzdurę, jak służbista gram na apel.
Zapanować nie potrafię nad swoimi emocjami,
szybko się wkurwiam i wybucham jak dynamit.”
Choroba alkoholowa to choroba emocji. Ja mam właśnie taki kłopot. Na smutki, radości zawsze katalizatorem były procenty. Emocji jest we mnie mnóstwo – tych pozytywnych jak i negatywnych, dostępność do alkoholu ogromna. Działam w takiej a nie innej branży. Trudno jest z tego nie korzystać – wszyscy piją, imprezują. Dlatego jest wielu uzależnionych artystów, ale nie zamierzam nikomu tego wytykać. Nie spojrzę z góry, bo postanowiłem żyć inaczej niż oni. To, że pracuję nad sobą w tym kierunku nie znaczy, że reszta jest według mnie skończona. Następnego dnia mogę do nich dołączyć i też pić, chociaż nie powinienem. Na tym polega istota problemu. Że nie chcesz, ale jakiś mechanizm szwankuje i pcha do kieliszka. Mówi „napij się”. Rezygnuję z tego, bo wybieram moje zdrowie a w konsekwencji życie. Trzustka jest istotna, więc nie mogę dopuścić, aby te dolegliwości rzutowały na moją formę na scenie czy w studiu. Na moje życie ogólnie. Czasem jest ciężko, jak każdy mam problemy, ale uczę się rozwiązywać je inaczej niż upijając się. Wystarczy zmienić stare nawyki i styl życia, ale co najważniejsze – nie czuję, żebym się w tej abstynencji męczył.
„Życie błogosławieństwem dajesz tyle niespodzianek,
już nie boję się, gdy patrzę, w przyszłość, w nieznane.”
Podzieliłem swoją działalność na płyty solowe i te robione jako SLU z DJ Decksem. Pod wspólnym szyldem wyjdzie „Reedukacja”, która docelowo ma się pojawić jeszcze w tym roku, w grudniu. Nie wiem na ile mi się to uda, bo niebawem będzie połowa roku a cykl produkcyjny wymaga czasu. Do tego przygotować trzeba zaplecze i promocję. Muszę jeszcze uregulować sprawy zaległe z 2009 roku, co w połączeniu z życiem nieartystycznym sprawia, że ciężko jest mi znaleźć czas. Dochodzą również problemy ze zdrowiem. Nękają mnie częste infekcje gardła w zawiązku z graniem. z tych powodów odpuściłem trochę koncertów, żeby dać sobie trochę czasu na płytę i inne sprawy. Równolegle będzie powstawał solowy „Książe”. Jak zwykle będzie to płyta bardziej osobista niż kawałki robione pod szyldem SLU. Tytuł krążka jest taki nie, dlatego, że odbiła mi palma i uważam, że jestem super. Był taki wers w kawałku „Już do końca tak być musi”: „…ze slumsów mały Książe”. Zauważyłem, że jako jedynej osobie z mojego otoczenia, z dzieciństwa, z dorosłego życia czy z różnych kręgów tylko mi coś generalnie wyszło. Nawet ci, co pokończyli szkoły, założyli rodziny toczą takie życie szaraczków. A ci bez szkół i rodzin to trafili do pierdla albo toną w nałogach. Ja nikogo nie osądzam, nie wytykam, nie czuję się lepszy. Stoję twardo na ziemi. ale widzę, co dzieje się wokół. Jest mnóstwo ludzi bez planów i pomysłów na przyszłość. i tak trochę wegetują. Jak z nimi rozmawiam to mówią, że mi się udało, bo wiedziałem czego chciałem. Wielu tych ludzi, którzy nic nie zrobili ze swoim życiem mówi mi, że na swoją pozycje zapracowałem. to nie przypadek. Zapierdalałem – dlatego jestem w tym miejscu teraz. to mi dało do myślenia, że żyję pośród tych ludzi trochę jak książę. W kawałkach będzie pewnie dużo nostalgii i smutku, trochę wyrzutu, że tylko mi się udało.
Ryszard Waldemar Andrzejewski vel Rychu Peja. Jak sam się nazwał w jednym z kawałków – „Pra ojczulek polskiego rapu”. Urodzony 17 września 1976 roku w Poznaniu, przygodę z hip hopem rozpoczął na taśmach magnetofonowych nagrywając pierwsze utwory na początku lat dziewięćdziesiątych. W jego dorobku znajduje się kilkanaście płyt, w tym uznane za złote i platynowe. Założył kilka grup muzycznych między innymi Slums Attack i Ski Skład . Śródtytuły pochodzą z utworów Peji.
Tekst Marcina Fijałkowskiego pochodzi z magazynu „Sport dla wszystkich” i ze storny www.pejaslumsattack.pl