Co skłoniło Cię do nagrania własnych wersji standardów muzyki rozrywkowej lat dwudziestych i trzydziestych, które zaprezentowałeś na albumie „As Time Goes By”? Czy tych piosenek słuchało się, w Twoim domu rodzinnym?
Raczej nie. Na ogół staram się szukać dobrego materiału nad, którym można by popracować, a te piosenki są po prostu piękne. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że takie, czy inne klimaty wyniosło się z domu rodzinnego, gdzie w dzieciństwie zawsze gdzieś pobrzmiewała muzyka, ale w tym wypadku raczej nie o to chodzi. Po prostu uważam, że ta muzyka jest wspaniała sama w sobie i mimo upływu lat wciąż pozostaje ponadczasowa. Warto jest sięgnąć po nią również dzisiaj, bo w mojej ocenie nie straciła nic ze swojej świeżości.
Podczas nagrywania albumu „Frantic” miałeś okazję ponownie współpracować z Brianem Eno. Jak Wam się pracowało po tak długiej przerwie?
Wspaniale! Zawsze świetnie się czuliśmy razem i to się nie zmieniło. Znamy się przecież od tak dawna i wiąże nas kawał wspólnej historii. Myślę, że wyrażę tu opinie nas obydwu mówiąc, że wcale nie odczuwaliśmy tego, że nastąpiła tak długa przerwa w naszych kontaktach muzycznych. Miałem wrażenie jakby od naszego rozstania minął najwyżej dzień – jeden długi dzień.
Już w marcu 2005 roku, Phil Manzanera anonsował, że Roxy Music wraz z Brianem Eno zdecydował się nagrywać nowy album. Dlaczego do tej pory tego nie zrealizowaliście tego zamierzenia?
Myślę, że nie byłem jeszcze na to w pełni gotowy. Powstawanie nowej płyty, całego nowego materiału to w moim wypadku proces niezwykle złożony i zależny od wielu czynników. Wprawdzie spędziliśmy w tym celu jako zespół kilka tygodni w studio, ale ostatecznie nie zdecydowałem się na przesiedzenie kolejnego roku w studio nagraniowym, bo prawdopodobnie cały proces od napisania premierowych kompozycji, do finalnego ich nagrania tyle by potrwał. Wolałem poświęcić ten czas na bezpośrednie spotkania z fanami i długie trasy koncertowe, zwłaszcza, że było duże zapotrzebowanie na koncerty po wydaniu „Dylanesque”, oraz aktualnie po wydaniu albumu „Olympia”. Miedzy innymi dzięki temu mogłem też pojawić się tutaj w Polsce – w Krakowie, a czas nowej płyty Roxy Music, myślę, że w końcu nadchodzi i realizacja tego zamierzenia może ziścić się znacznie szybciej niż wszyscy się tego spodziewają.
Podobno do współpracy przy tej płycie zaprosiliście również innych, znanych artystów. Kogo zatem będziemy mogli usłyszeć?
Na to pytanie jest mi w tej chwili bardzo trudno odpowiedzieć. Pomysły na nowy album są jeszcze w zbyt wczesnym stadium. Oczywiście zakładam, że ta płyta będzie zawierała efekty współpracy z młodymi, moim zdaniem niezwykle utalentowanymi artystami. Zrobiliśmy nawet kilka przymiarek z takimi wykonawcami jak: Usher, czy Scissor Sisters. Z tymi ostatnimi nagraliśmy nawet próbnie dwa utwory, ale nie wiem jeszcze czy znajdą się na tym albumie i w jakiej finalnej wersji.
Słyszałem, że od lat marzysz o wystąpieniu w filmie o przygodach agenta 007 – Jamesa Bonda. Czy myślisz, że będzie to możliwe w najnowszym filmie z tej serii?
Skąd o tym wiesz? Kiedyś opowiedziałem przyjaciołom z branży filmowej o takim moim dziwnym marzeniu. Nigdy nie myślałem o żadnej dużej roli, albowiem nie jestem przecież zawodowym aktorem. Zawsze interesowało mnie zagranie tzw. „czarnego charakteru”, czyli postaci całkowicie przeciwnej do tej, z jaką może mnie utożsamiać większość ludzi znających mnie jako spokojnego i dystyngowanego człowieka. Taki kontrast do realiów to byłoby coś! Ale to oczywiście rodzaj marzenia, które być może kiedyś uda mi się zrealizować, ale na pewno jeszcze nie teraz.
W swoim repertuarze oprócz własnych utworów masz także sporo kompozycji innych autorów. Czy pracę nad własnymi utworami i kompozycjami cudzego autorstwa można jakoś porównać?
Oczywiście. To jak najbardziej porównywalne procesy. Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że wszystkie covery, nad którymi pracowałem, zrobiłem dlatego, że mogłem utożsamiać się z się z nimi, jak z własnymi kompozycjami. Poza tym większość ludzi myśli, że znacznie łatwiej jest pracować na czyjejś gotowej kompozycji, natomiast ja uważam, że wcale tak nie jest. Czasami znacznie trudniej jest rozwinąć czyjąś wizję utworu, niż skomponować własny i to od podstaw.
Okładki większości płyt Roxy Music zdobią zdjęcia pięknych, często znanych kobiet. Czy to prawda, że wszystkie one były Twoimi dziewczynami w okresie nagrywania i wydawania poszczególnych albumów?
O nie! Zdecydowanie nie wszystkie! Wolałbym o tym nie mówić, bo to dawne dzieje. Powiem tak – spotykałem się z jedną, lub dwoma, no może trzema spośród nich w czasie, kiedy byłem jeszcze bardzo młody. To był raczej dobry chwyt marketingowy i widać, że pomimo upływu lat wciąż działa. Muszę przyznać, że wciąż spotykam się z tą legendą i nie ukrywam, że bardzo mi ona odpowiada!
„Dylanesque” to bez wątpienia jeden z najciekawszych Twoich solowych albumów. Na płycie znalazły się Twoje interpretacje kompozycji Boba Dylana głównie z lat 60. i 70. Czym kierowałeś się przy ich doborze?
Przełom lat 60. i 70. to moim zdaniem najlepszy i najbardziej płodny okres twórczości Boba, a te właśnie utwory należą do moich ulubionych w jego jakże bogatym repertuarze. Są bardzo poetyckie i zawsze przemawiają do mnie z niezmienną siłą. Myślę, że właśnie wtedy Dylan osiągnął zenit swoich możliwości twórczych, przede wszystkim, jako poeta, ale również, jako kompozytor i muzyk. Od wielu, wielu lat jego muzyka stanowi dla mnie niesłabnące źródło inspiracji i myślę, że tak już zostanie.