The 1975: Zakładając ten zespół mieliśmy po 14 lat (wywiad)

Wasz.txt: Marcin Michałowski rozmawia z Matthew Healym, wokalistą The 1975.


2013.12.08

opublikował:

The 1975: Zakładając ten zespół mieliśmy po 14 lat (wywiad)

W tym roku świętują dziesięciolecie istnienia zespołu. Jakie mieli początki? Co sprawiło, że zdecydowali się  po tylu latach wydać debiutancki album? Jakie przeszkody stawały na ich drodze? Miałem przyjemność porozmawiać z wokalistą zespołu The 1975 – Matthew Healy podczas ich pobytu w Warszawie.

To jest wasz pierwszy raz w Polsce. Jak wam się u nas podoba do tej pory?



Tak, jesteśmy w Polsce po raz pierwszy. Reszta zespołu jest już tutaj od dwóch dni. Ja natomiast przyleciałem dziś rano z Londynu. Wszyscy są dla mnie bardzo mili i pomocni, wszystko jest bardzo tanie, pogoda jest piękna. Czego chcieć więcej?

Opowiedz mi krótką historię powstania The 1975…



Razem zaczęliśmy grać w 2003 roku. Mięliśmy wtedy po 14 lat. Jesteśmy w tym samym składzie od samego początku. To już dziesięć lat! Muzyka jest dla mnie wszystkim. Dorastając muzyka była moim jedynym zajęciem, więc kiedy pojawił się pomysł na założenie zespołu, to było dla mnie oczywiste, że chcę to robić. Gdy mieszkałem na północy Anglii, jako mały chłopiec grałem w zespole dziecięcym ze swoimi przyjaciółmi. W wieku dziesięciu lat przeprowadziliśmy się z rodziną do Manchesteru. Na początku zacząłem naukę w bardzo prestiżowej prywatnej szkole, jednak szybko mnie z niej wywalono. Przeniosłem się wtedy do publicznej szkoły średniej, gdzie poznałem chłopaków z zespołu. Pewna kobieta w mieście organizowała koncerty i wieczorki dla seniorów. Wypożyczała również swój lokal na jedną noc dla młodych zespołów, aby grały nawzajem przed sobą. To było niesamowite doświadczanie. Stało się to czymś w rodzaju sceny punkowej w naszym mieście. Wszyscy byli bardzo pijani. Opisałbym to w trzech słowach: dużo seksu, narkotyków i rock’n’rolla. To nas bardzo zainspirowało. Mieliśmy wtedy po 15 lat i już wiedzieliśmy, że muzyka to jest to, co chcemy robić w życiu. Chodziło nam głównie o tworzenie muzyki, nie dla fanów, kobiet czy tym podobnych rzeczy. Po prostu tworzenie dobrej muzyki dla siebie. Bardzo nas to pochłonęło. Wywodząc się z klasy średniej, pracując dorywczo, nie mając problemów finansowych w rodzinach, nie musieliśmy się znikąd wyrywać. Tworzyliśmy tylko muzykę. Wtedy wiele wytwórni usłyszało o nas pod różnymi nazwami. Próbowali z nami podpisać kontrakt, jednak kończyło się tym, ze nic z tego nie wychodziło. Zostaliśmy odrzuceni przez każdą dużą wytwórnię muzyczną. Powiedzieliśmy sobie wtedy: Chrzanić to! Zrobimy to po swojemu!

 

Co sprawiło, że jednak zdecydowaliście się wydać album po tylu wspólnych latach grania?



Nigdy tak naprawdę nie zwykliśmy rozmawiać o albumie. To z pewnością było nasze wielkie marzenie. Kiedy mieliśmy po 21 lat, nasz zespół istniał już od siedmiu, ale nigdy nie udostępniliśmy naszej muzyki. To stało się w pewnym sensie żartem, że nie chcemy nic wydawać. Obawialiśmy się, że mogłoby być to dla nas nie fajne. Ponieważ jeśli się coś wyda, to zostaje na plechach zespołu na zawsze. Ludzie tego może nie pamiętają, ale wiele zespołów się z tym zmaga. Dużą rolę odegrał nasz manager Jamie Oborne, który jest z nami od siedmiu lat. To piąty członek naszego zespołu. Byliśmy znudzeni obietnicami bez pokrycia, obietnicami, które były łamane bez powodów. Jamie na tę chwilę miał dwóch artystów i uważał, że posiadają oni duży potencjał. Byliśmy to my i Benjamin Francis Leftwich. Wytwórnie nie chciały podpisać kontraktu z żadnym z nas. Jamie wtedy pomyślał, czemu by nie otworzyć mojej własnej wytwórni? Tak też się stało. Otworzył własną niezależną wytwórnię Dirty Hit. Podpisał kontrakt z nami i Benem. Teraz jest to jedna z najbardziej topowych niezależnych wytwórni w Wielkiej Brytanii. Zawsze byliśmy otoczeni przez ludzi, których priorytetem było ułatwianie nam tego, czego w danym momencie chcieliśmy. W ten sposób rozwijasz się, jako zespół, uczysz się na własnych błędach. Mogę powiedzieć, że byliśmy szczęściarzami, ponieważ mieliśmy na to siedem lat – aby podejmować złe decyzje, nawalić, dorosnąć.  W tym czasie pomyśleliśmy: mamy wystarczająco dobrych piosenek na album, bardzo dobrych piosenek! Weźmy jedną i stwórzmy wokół niej EP. To było „Facedown”. Następnie pomyśleliśmy: skoro to podziałało weźmy kolejną – „Sex”. Zamiast wydawać single, wydaliśmy EP-ki. Zrobiliśmy tak z czterema EP-kami i zadziałało to bardzo dobrze.

Zatem jak wyglądał proces powstawania waszego debiutanckiego krążka?



Zaczęliśmy pracę na jesieni 2012 roku, a skończyliśmy na wiosnę. Nie pamiętam konkretnej daty, ale wiem, że wszystko zaczęło się dziać w październiku zeszłego roku. Sprawa z procesem tworzenia wygląda tak, że wszystkie piosenki mieliśmy napisane dużo wcześniej. Wyznaję dewizę, że jeśli chcesz być w stu procentach dumny z efektu końcowego, musisz uszanować cały proces powstawania. Mówiąc dosłownie – nagrywanie muzyki perfekcyjnie jest czymś, co wymaga bardzo dużo naszej uwagi. Nie jestem fanem nagrywania piosenek i pisania ich w tym samym czasie. Ponieważ nie dajemy im czasu odetchnąć, nabrać zrozumienia. Gdy więc zaczęliśmy nagrywać, wszystko było tak, jak chcieliśmy. Mieliśmy gotowy materiał i wiedzieliśmy, jak się za to zabrać. To jest zupełnie inny proces niż tworzenie EP-ki. Ponieważ nagranie i napisanie jednej zajęło nam tydzień. Z albumem mieliśmy pełną wizję tego, jak powinien on brzmieć. Nagrywaliśmy go przez osiem tygodni, następnie wróciliśmy do studia w styczniu i zaczęliśmy wszystko odświeżać.

Wasze brzmienie jest jedyne w swoim rodzaju. Jakbyś opisał przyszłym fanom waszą muzykę?



Zmagam się z tym cały czas. Zawsze miałem z tym problem. Trudno jest powiedzieć, jak coś brzmi. Wyobraź sobie, co widzi kolor czerwony… To bardzo pretensjonalne porównanie, ale naprawdę ciężko jest opisać muzykę. Gramy współczesny pop z elementami r&b, klimatem lat siedemdziesiątych oraz skandynawskiej nastrojowej muzyki. Bardzo wiele się u nas dzieje!

Kto cię najbardziej inspirował, gdy byłeś młodszy?



Michael Jackson był dla mnie zawsze idolem do naśladowania. Byłem jednym z tych hardcorowych fanów. Wszystko co go dotyczyło, sposób, w jaki jak jego muzyka działa na ludzi, to jak prezentował swój wizerunek, bardzo mnie ukształtowało. Dorastałem słuchając tysięcy zespołów, które mnie inspirowały. Byłem totalnie pochłonięty przez muzykę Briana Eno, My Bloody Valentine, Boards of Canada.

 

Jak sam wspominałeś wcześniej nie zawsze wszystko szło po waszej myśli. Co było największym wyzwaniem lub przeszkodą dla zespołu do tej pory?



Poczucie ciągłego odrzucania przez rynek muzyczny. Ponieważ problem polegał na tym, że byliśmy pewni swoich racji. To takie uczucie, jakbyś się kłócił z kimś, kto nie chce cię słuchać, a ty próbujesz nim potrząsnąć i to staje się tak nieznośnie frustrujące. Do niczego to nie prowadzi. Ciągle nam powtarzano, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, że nie wiemy, kim chcemy być. Nie zawsze też mówiono nam to prosto w oczy. Informowali nas mailowo, że nie przyjmują naszej oferty z tego i tego powodu. To jest naprawdę okropny świat, pełen ludzi, którzy tego nie rozumieją. Słuchaj, jest wielu wspaniałych ludzi w przemyśle muzycznym. Jestem szczęściarzem, mam teraz okazję pracować z wieloma takimi ludźmi. Ale to było cholernie trudne. Ponieważ to jest to, co robię najlepiej, to jest to, kim jestem. Można to porównać do roli w komedii. Zawsze można żartować z tego, kto coś robi, ale gdy zaczynasz żartować z tego kim jest, to może go skrzywdzić. To samo tyczy się mojego zespołu. Odebrałem to bardzo osobiście i byłem strasznie wściekły. Nie podobało mi się to, że na każdym kroku ktoś mówił nam, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. Jestem bardzo utwierdzony w swoich przekonaniach, dlatego to mnie tak bardzo dotknęło.

 

Podróżujecie po całym świecie. W przyszłym roku zawitacie po raz pierwszy do Tokyo! Zastanawiam się, co jest dla was najbardziej ekscytujące w podróżowaniu?



Mieliśmy szansę odwiedzenia Skandynawii, Paryża oraz wielu innych miejsc, w których byliśmy po raz pierwszy. Ostatnim koncertem, jaki mi najbardziej zapadł w pamięci, był właśnie Paryż. Wcześniej spędziliśmy sześć tygodni w Ameryce. Zagraliśmy tam wiele niesamowitych koncertów. Najbardziej jestem dumny z występów w Los Angeles i Nowym Jorku. To były niezapomniane chwile. Bardzo przywykliśmy do bycia w Ameryce. Czuliśmy się prawie odłączeni od tego, jak to jest w Europie. Gdy przyjechaliśmy do Paryża zagraliśmy koncert w malutkim klubie. Po trasie w Stanach nie mieliśmy ani jednego dnia wolnego. Przylecieliśmy prosto do Paryża. Powinniśmy być wykończeni, jednak poczuliśmy tam taki niesamowity klimat, jakbyśmy wrócili do domu. Nigdy tego nie zapomnę. Następnie udaliśmy się bezpośrednio do Amsterdamu, potem przyszła kolej na Skandynawię. Odwiedziliśmy Szwecję, Danię i Oslo. To takie piękne i satysfakcjonujące uczucie. Ponieważ, kiedy gdzieś zostajesz, myślisz sobie, że to jest twoje miejsce. My dostaliśmy szansę, aby podróżować po całym świecie. Nadal nie możemy uwierzyć w to, że wyprzedaliśmy wszystkie koncerty w krajach, w których byliśmy do tej pory.

 

Gdybyś miał możliwość usiąść pod stołem i posłuchać rozmowy dwóch osób, kto by to był i dlaczego?



Na pierwszą myśl do głowy przychodzą mi dwie osoby, których rozmowy chciałbym posłuchać. Powiedziałbym, że Platon i Sokrates albo Da Vinci i Sokrates. Ciekawy jestem, czy znaleźliby jakiś ciekawy temat do rozmowy. Ponieważ punkty odniesienia tych postaci są bardzo odległe. Wybrałbym też Christophera Hitchensa z Jezusem Chrystusem. Niezależnie od tego, czy istnieje. Chciałbym zobaczyć prawdziwą debatę pomiędzy ateistą a kimś, kto był obecny podczas powstawania Pisma Świętego. To musiałaby być to bardzo ciekawa debata, w której Jezus by prawdopodobnie wygrał.

Czego mogę wam życzyć? Macie jakieś określone marzenia i cele na przyszłość?



Naprawdę nie wiem. Supportowaliśmy Muse, The Rolling Stones, wyprzedaliśmy wszystkie koncerty w miejscach, gdzie byliśmy po raz pierwszy, nasz album osiągnął pierwsze miejsce w rankingu sprzedaży, wydaliśmy pięć albumów, w tym EP-ki. To wszystko wydarzyło się w ciągu ośmiu miesięcy! Myślisz, że wszystkie te rzeczy zmienią cię, jako człowieka lub sprawią, ze będziesz bardziej szczęśliwy. To nieprawda. One po prostu istnieją. Oczywiście to nam bardzo pochlebia i jesteśmy za to wdzięczni. Byłbym niespełna rozumu gdybym miał wybiegać teraz dalej w przyszłość. Skupiamy się na tym, że jesteśmy w trasie do końca 2014 roku.

Polecane

Share This