Rozmowa z Andrzejem Piasecznym
Czy podczas koncertów coś pana zaskoczyło?
To, co robiliśmy do tej pory, czyli prezentowanie sobie utworów, jakieś korekty i tak dalej, wymagało od nas dużego poziomu akceptacji. Ale kiedy przechodzi się do relacji bezpośredniej, czyli obcowania na scenie czy na próbach, akceptacja jest już z góry założona. Trzeba przejść krok dalej, do otwartości, o której mówiłem.
Co mnie zaskoczyło? To, że Seweryn śpiewa genialnie – wiedziałem. Ale nie sądziłem, że mimo tych dwudziestu lat nieobecności na scenie będzie z koncertu na koncert w coraz lepszej formie. Nie mówię o wieku, nie o to chodzi. Ale można było obawiać się, czy udźwignie taki ciężar, bo to olbrzymi wydatek energetyczny. Tymczasem Seweryn z koncertu na koncert jest coraz lepszy.
Mam już za sobą niejedno sceniczne doświadczenie, udało mi się dotrzeć do pewnego poziomu, który uznaję za wyjątkowy i cenny. To taki moment w moim życiu, kiedy doceniam wszystko, co się dotąd stało. I mogłoby się zdarzyć, że uznałbym ten poziom za satysfakcjonujący. Ale jest mi dane stawać na scenie obok człowieka, który sposobem i spokojem śpiewania, nawet tym, że nie mówi podczas koncertu ani słowa, udowadnia, jak wiele jest jeszcze do osiągnięcia. Istnieje pokusa, by uznać poziom, do którego się dotarło, za wystarczający. Można w ten sposób na własną prośbę zrezygnować z drogi, która jest jeszcze do pokonania. A Seweryn jest chodzącym i grającym dowodem na to, że ta droga może nie mieć końca.
Wracając do uśmiechu, tego, który pojawia się między nami. Oczywiście próbuję go ubrać teraz w słowa, ale nie ma takich słów. Chyba że słowa poety.
Kto towarzyszy wam na scenie?
Mój zespół koncertowy, z którym przygotowaliśmy również wersje starszych piosenek Seweryna. Troszkę różnią się od nagrań z przeszłości, ale, co będzie bardzo dobrze słyszalne na płycie, nie są to wersje, które zaburzają czytelność piosenek. Można każdą z nich zaśpiewać, a jeśli są jakieś zmiany harmoniczne, to naprawdę niewielkie. Daję słowo, że nie poczyniliśmy gwałtu na piosenkach.
Kierownikiem muzycznym zespołu jest pianista Łukasz Kowalski, który zadbał też o ostateczny szlif brzmienia piosenek, a co za tym idzie, będzie producentem płyty „Na przekór nowym czasom – live”.
Jakim cudem płyta nagrywana w czasie trasy koncertowej ma ukazać się dzień po jej zakończeniu?
Musieliśmy troszeczkę wysilić się, przygotowując się bardzo dobrze już do pierwszego koncertu.
Już w Kielcach był nagrywany materiał?
Tak, do tego występu przygotowywaliśmy się przez miesiąc, w tym dwa tygodnie bardzo intensywnych prob. Zadbaliśmy o to, żeby na koncertach nie było żadnych przypadkowych dźwięków. Oczywiście nie można do końca uniknąć drobnych wpadek i każdy, kto miał do czynienia z muzyką na żywo wie, że pomyłki i drobne niedociągnięcia stanowią pewien koloryt takich wydarzeń.
Podobno udało się panu w Kielcach sprowokować Seweryna Krajewskiego do uśmiechu? Czy było to trudne?
(śmiech) Nie, Seweryn ma specyficzne poczucie humoru, ale nie jest, broń Boże, smutasem. To człowiek obdarzony dużą nostalgią i słychać to we wszystkim, co pisze, ale ma genialne poczucie humoru, chociaż być może trzeba się do niego przyzwyczaić albo lubić ten rodzaj dowcipu. Natomiast kiedy występujemy na żywo, nie mówimy w ogóle o poczuciu humoru, tylko o emocjach, które wywołują – albo nie – uśmiech na twarzy. Mam wrażenie, że wynikało to przede wszystkim z naszej relacji na scenie. Mimo wszystkich rzeczy, które nas dzielą, bo choćbyśmy wiele przystających cech posiadali, to jednak jesteśmy różnymi ludźmi, nasza relacja na scenie jest bardzo otwarta. Czujemy się tam jak starzy znajomi, jak dobrzy przyjaciele, chociaż nie ukrywam, że dla mnie jest to w dalszym ciągu relacja uczeń – mistrz. Ale ten mistrz ma uśmiechniętą twarz. To przyjazny mistrz, taki, który nie bije linijką po łapie, tylko spokojem i klasą powoduje zrozumienie pewnych rzeczy, głównie jeśli chodzi o aparat wykonawczy.
Czy trudno było namówić Seweryna Krajewskiego na tę trasę?
Absolutnie nie i to jest chyba najbardziej zaskakująca informacja. Słyszałem, że wielokrotnie i za wszelką cenę usiłowano wcześniej namówić Seweryna, żeby wystąpił publicznie. Zresztą sam brałem kiedyś udział w takim procederze, kiedy w Opolu był organizowany koncert piosenek Seweryna Krajewskiego i namawiałem go, żeby się na nim pojawił. Natomiast on trzymał się takiej koncepcji prezentowania siebie, żeby nie pokazywać widzom bez końca Krajewskiego z przeszłości. Nie chciał wyłącznie wracać do dawnych przebojów, choćby były największe. Zależało mu na pokazaniu czegoś, co dzieje się dzisiaj albo nawet jest przedśpiewem tego, co stanie się za chwilę. Taką uzyskiwałem odpowiedź wcześniej, a jednocześnie może tłumaczy to trochę moją dopowiedź, że na tę trasę w ogóle nie musiałem go namawiać. Może to był właśnie ten czas: moja płyta w ogromnej mierze za sprawą Seweryna i jego udziału w całym projekcie odniosła ogromny sukces. A Seweryn chciał pokazać się na scenie w momencie, kiedy będzie mógł powiedzieć: „oto jestem”. „Jestem” a nie „byłem”.