Miejsce – arkady na modnej i zatłoczonej rue de Rivoli tuż naprzeciwko Luwru. Czas – wczesny, czwartkowy wieczór. Znak szczególny – ogromny tłok przed wejściem do klubu o szumnej nazwie VIP Room. Nazwie jednak nieprzypadkowej, bo to jedno z najbardziej ekskluzywnych miejsc w stolicy Francji. Nie przypadkiem więc to właśnie w podwojach tego bardzo „stajlisz” lokalu swoje urodziny zorganizował P. Diddy. A kiedy Madonna przyleciała do Europy na promocję swojej ostatniej płyty, to zarezerwowała dla całej swojej świty właśnie VIP Room.
Dziś mają szansę „wbić” się tu szczęśliwcy, którzy wygrali zaproszenia na ekskluzywny, pierwszy na starym kontynencie koncert Black Eyed Peas. A raczej mini-recital, bo od razu wiadomo było, że impreza firmowana jako „showcase” to zarazem prezentacja zawartości nowego krążka „The E.N.D”, jak i przedsmak tego, co mamy zobaczyć podczas oficjalnej trasy promocyjnej jesienią tego roku.
Ale póki co stoimy w kolejce… Tłum napiera, w większości czarnoskórzy i naprawdę ogromnych rozmiarów ochroniarze skutecznie bronią drzwi przed coraz bardziej zdenerwowanymi fanami. Mija godzina i jesteśmy w środku. Szczęściarze wchodzą na balkon. Prawdziwi fani zdobywają miejsce pod sceną. Mija kolejna godzina (umilana popisami didżeja-rezydenta) i… pora na gwiazdy wieczoru! Po kolei wchodzą (a raczej wbiegają) Taboo, Apl.De.Ap, Will.I.Am i Fergie. Oczy wszystkich skierowane właśnie na tę ostatnią. Nie tylko dlatego, że jest jedyną kobietą w kwartecie. Nie trzeba bowiem być stałym bywalcem serwisów plotkarskich, by natknąć się na powracające informacje o uzależnieniu wokalistki od alkoholu, narkotyków, lekarstw, a nawet zakupów…
No więc wchodzi Fergie na scenę. W przefarbowanych na ciemno włosach. Świetnie ubrana. I zgrabna. Ale… twarz jednak jakby napuchnięta, zdradzająca jeżeli nie walkę z nałogami, to przynajmniej zmęczenie.
Ale dość spekulacji, bo na pierwszy ogień idzie „Pump It” – singiel z poprzedniej, wydanej cztery lata temu i obsypanej platyną płyty „Monkey Business”. Cała czwórka głośno, równo i do rytmu skanduje swoje partie wokalne. Muzyka z twardego dysku. Ale wiochy nie ma, bo didżej zmienia rytm, dodaje ozdobniki, skreczuje. A publika szaleje. Zwłaszcza, kiedy po „Rock That Body” i „Rockin To The Bit” Fergie zaczyna „Meet Me Halfway”. To jednak następny w kolejności „I Got Feeling” został wybrany na drugi singiel promocyjny. I nie jest to zły wybór, o czym świadczy chóralne odśpiewanie refrenu przez (w większości) francuską publikę. Refrenu nie uświadczymy natomiast w hitowym już „Boom Boom Pow”, który może nie nadaje się do nucenia, ale do tańca jak najbardziej. Tańczą więc fani BEP ściśnięci pod sceną, ale biodra wprawiają też w ruch VIP-ów na antresoli. To się nazywa powrót w wielkim stylu. I na przekór większości dziennikarzy, który chyba nie złapali, że decydując się na nagranie future-popowej płyty, BEP zostawili konkurencję w dalekim tyle.
I nas zostawiają w niedosycie, bo po ostatnich dźwiękach zakręconego na maksa „Boom Boom Pow”, szybko czmychają ze sceny. „Za krótko” – słychać głosy w korytarzu, który wypluwa uśmiechnięty jednak od ucha do ucha tłum kilkuset szczęściarzy, którzy nucą:
„Tonight’s the night night,
Let’s live it up,
I got my money,
Let’s spend it up”.
Nie wątpię w to, że Ci, którzy widzieli Czarnookie Fasolki w akcji w VIP Roomie, wydadzą każdą sumę na duży, pełnowymiarowy ich koncert. W Paryżu, Warszawie, czy jakimkolwiek innym mieście.
Black Eyed Peas, Paryż, VIP Room Theatre, 25 czerwca 2009 r.