foto: Łukasz Ziętek
Od północy w TIDALU możecie posłuchać nowego singla Natalii Nykiel zatytułowanego „Kokosanki”. W piątek do sklepów trafi jej druga płyta zatytułowana „Discordia” (z łac. „niezgoda”). Na kilka dni przed jej premierą Natalia opowiedziała nam, przeciw czemu się buntuje, czego jako słuchacz i koncertowy widz oczekuje od występującego dla niej artysty oraz o tym, dlaczego mimo wydawać by się mogło wielu zajęć nie zdecydowała się na porzucenie studiów.
Kiedy czytam biografie muzyków, w przytłaczającej większości pojawia się wątek porzucenia edukacji dla muzyki. Tymczasem ty niedawno pochwaliłaś się dyplomem inżyniera. Co sprawia, że mimo natłoku zajęć związanych z karierą, masz motywację do tego, żeby dalej się uczyć?
Natalia Nykiel: To wynika z kilku równorzędnie ważnych kwestii. Z jednej strony lubię się uczyć i chcę się uczyć, i jeśli mam ku temu okazję i możliwości, to chcę studiować jak najdłużej, bo uważam, że warto. Z drugiej to jest taka rzecz, która w jakiś sposób trzyma mnie w ryzach i pozwala znieść różne kwestie związane z karierą. Dzięki temu mogę się odciąć i skupić na czymś zupełnie innym. Tak samo nauka mnie odstresowuje. Lubię to, że muszę skupić się na nadchodzącym kolokwium, bo dzięki temu nie zostaje mi już czasu ani miejsca w głowie na przejmowanie się tym, czy ktoś napisał coś o mnie w Internecie, czy dzieje się wokół mnie coś niefajnego, na co nie mam wpływu.
Czyli nie poprzestajesz na dyplomie inżyniera?
Nie, uczę się dalej. Bardzo nie lubię się nudzić. A na jakim etapie kariery bym nie była, w Polsce gwiazdą jestem głównie w weekendy (śmiech). Tak przecież wygląda koncertowy cykl u nas. To są głównie weekendy, czasami czwartki, środy, ale to rzadsze sytuacje. Teraz faktycznie jestem bardziej zajęta, bo to ostatnie chwile przed premierą płyty, więc dochodzi promocja, wywiady, ale nie udzielam ich przecież tysiące. Może gdybym robiła międzynarodową karierę, to faktycznie nie miałabym czasu, bo latałabym po świecie, ale tak długo jak jestem tutaj, mam w tygodniu wystarczająco dużo czasu, by się uczyć. Jeśli ktoś mówi, że jest tak zajęty muzyką, że nie ma czasu na nic innego, to naprawdę nie wiem, co takiego robi.
Czujesz się częścią ruchu zmieniającego polski pop? Wnoszącego go na inny poziom? Należysz do wąskiego grona polskich artystów, którzy z jednej strony mogą uczestniczyć w typowo telewizyjnych festiwalach, ale z drugiej są też mile widziani na Open’erze czy na Orange Warsaw Festivalu, na którym już wystąpiłaś.
I cały czas mam nadzieję, że będę mogła wystąpić także na Open’erze, bo to jedno z moich muzycznych marzeń. Co prawda taka propozycja już się pojawiła ale mieliśmy wtedy inne zobowiązania. Dostaliśmy również propozycję występu z premierowym materiałem na tegorocznym OWF i to był jeden z tych koncertów, który zapamiętamy na długie lata. Publiczność dała nam jasny komunikat, że nowe utwory im się podobają, nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego startu z nowym materiałem! Nie wiem, czy czuję się częścią jakiegoś ruchu, chyba nie. Wiem, że te światy funkcjonują na zasadzie przeciwieństw, że to dwie kompletnie odmienne bajki, ale nie mam ambicji, żeby jakoś te światy łączyć, nieść do któregoś z nich kaganek oświaty. Ja po prostu robię to, co mi w duszy gra. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby cały czas pozostawać sobą, dlatego jeśli dostaję propozycję występu na telewizyjnym festiwalu, przyjmuję ją tylko wtedy, kiedy mogę wszystko zrobić po swojemu – wybrać piosenkę, oprawę, zdecydować, jak ten występ będzie wyglądał. W ten sposób moje życie rzeczywiście wygląda tak, że jednego dnia występuję w Sopocie, a drugiego gramy na Audioriver.
Czy kiedy jako dziecko marzyłaś o tym, żeby zostać piosenkarką, bo nie wierzę, że nie marzyłaś, spoglądałaś raczej w stronę festiwalu w Opolu i chciałaś być jak jedna z występujących tam gwiazd, czy może bardziej ciągnęło cię do tych zachodnich gwiazd z VIVY czy MTV?
Zaskoczę cię. Jako dziecko nie chciałam być piosenkarką. Naprawdę. W ogóle nie kiełkowała mi w głowie taka myśl. Może chciałam zostać Britney Spears, ale nie chodziło mi o to, że będę tak samo jak Britney kręcić teledyski, występować w telewizji i dawać koncerty na całym świecie. Nie chciałam być jak Britney tylko… po prostu chciałam być Britney. To była jedyna forma kariery muzycznej, którą gdzieś tam sobie wymarzyłam. Albo będę Britney, albo wcale (śmiech). Tak naprawdę miałam znacznie bardziej przyziemne marzenia – chciałam mieć dobrą pracę, budować dom, mieć fajną rodzinę. Nawet jak zaczęłam grać w zespole, nie myślałam o tym, że będziemy grać koncerty w całej Polsce. Zawsze to wychodziło u mnie bardziej z zajawki niż z nastawienia na wielką karierę. I dobrze, bo dzięki temu to, gdzie jestem teraz, przyszło mi jakoś tak naturalnie, bez większego ciśnienia. Wiesz… najpierw chciałam być Britney Spears, ale potem miałam metalowy okres, śpiewałam w zespole i naprawdę poważnie wkręciłam się w tę scenę, więc jak widzisz to naprawdę nie jest tak, że od dziecka konsekwentnie robiłam wszystko, żeby zostać gwiazdą pop.
Przed nami „Total Tour” zapowiadane jako pięć ekskluzywnych koncertów. Dlaczego tylko pięć?
Tylko i aż pięć. Pracowaliśmy nad nimi bardzo długo, szykowaliśmy specjalną oprawę. Wymagało to od nas ogromnej pracy i przyznaję, że siadając do tej trasy nie spodziewaliśmy się, że będzie tak hardcore’owo. Oczywiście chodzi przede wszystkim o to, żeby pierwszy raz zagrać materiał z „Discordii”, ale pojawią się też piosenki z pierwszej płyty. Zależało nam na tym, aby tę premierę w pewien sposób uczcić, dać publiczności i tym największym fanom coś extra, żeby to były wydarzenia, które wszyscy zapamiętamy na długo. Myślę, że fani, którzy byli już nawet na kilku moich koncertach, będą zaskoczeni tymi z tej trasy.
Rozmawiałem niedawno z Polą Rise i jednym z tematów, które poruszaliśmy, jest rola wizerunku artysty. Macie w tej kwestii sporo wspólnego, bo obie przykładacie ogromną wagę do całości swoich muzycznych wcieleń.
Dla mnie to jest ważne, scena jest dla mnie inną przestrzenią od codzienności. Nie wyobrażam sobie, żebym miała występować na niej w koszulce, w której chodzę do sklepu. Kiedy wychodzę na scenę, budzą się we mnie inne emocje i inaczej patrzę na samą siebie, dlatego używam tej oprawy dla podkreślenia tego, rozdzielenia tych światów. Na scenie to wciąż ja, ale po prostu tam jest moje inne oblicze. Ten wizerunek też się z czasem zmienia, bo image jest dla mnie przedłużeniem tego, co dzieje się w muzyce. Oczywiście to nie jest tak, że dziś nie da się zaistnieć na scenie bez wizerunku. Spójrz na Korteza – za każdym razem kiedy widzę go na scenie i poza nią, jest taki sam. On nie ma image’u, nie ma scenicznej postaci, po prostu zawsze jest sobą.
Kora powiedziała kiedyś, że wręcz wymaga od artysty, na koncert którego idzie, by przebierał się wychodząc na scenę, by nie występował w tym, w czym chodzi na co dzień.
Rozumiem to. Ja też idąc na koncert chcę zobaczyć coś specjalnego. Chcę widzieć, że ten artysta rzeczywiście postarał się dla mnie, a nie wyszedł z założenia, że publiczność przyszła tutaj, bo go ubóstwia i przyjmie jakiś rzucony przez niego ochłap. To musi działać w dwie strony – słuchacze są dla artysty, ale on jest też dla nich. Oczywiście tacy artyści jak Kortez nie muszą się stroić, bo ta naturalność jest ich siłą. W moim odczuciu jego osobowość tkwi w tej naturalności i to, że Kortez nie przygotowuje specjalnej oprawy, nie oznacza, że lekceważy słuchacza. A mam wrażenie, że są tacy, którzy lekceważą.
Lada dzień ukaże się twoja druga płyta. Słyszałem już połowę materiału i mam wrażenie, że z jednej strony jest logiczną kontynuacją debiutu, ale z drugiej jest mocniejszy, odważniejszy.
Trudno mi o tym dużo mówić, bo to wciąż świeży temat i sama dopiero odkrywam ten materiał dla siebie. Na pewno jest mocniejsza pod każdym względem. Teksty są bardziej dosadne, zresztą sam tytuł już to sugeruje. Od początku prac nad nią wiedziałam, że tak będzie, bo dużo się wydarzyło od premiery „Lupus Electro” i to w jakiś sposób ukształtowało tę płytę w warstwie tekstowej, ale też muzycznej. Wśród tych piosenek, których mogłeś już posłuchać, nie ma tych najbardziej hardcore’owych (śmiech).
Pojawi się na niej więcej twoich tekstów?
Tak, staram się więcej pisać. Patrząc na wersję deluxe, dziewięć z czternastu piosenek będzie z moimi tekstami. Poprzednio były trzy. Obserwuję świat z pozycji 22-latki, która kilka lat temu przyjechała do tego dużego świata, o którym wszyscy marzą i w którym chcieliby być, dotknąć go. Ile w tych wyobrażeniach jest prawdy? Różnie, na pewno można się natknąć na sporo rozczarowań. „Discordia” jest niezgodą na wiele rzeczy będących częścią tego wielkiego świata, ale też niezgodą na wiele innych zdarzeń. Po pierwszej płycie obiecałam sobie, że na kolejnej będzie więcej moich tekstów. Oczywiście nic na siłę, ale ilość zdarzeń w moim życiu i wydarzeń wokół nas dostarczyła mi wielu tematów, które chciałam podjąć na tej płycie.