Foto; @piotr_tarasewicz / @cgm.pl
Margaret od początku swojej kariery jawi się jako niezwykle oryginalna i charyzmatyczna osobowość. Artystka przeszła długą drogę – począwszy od internetowych początków, poprzez wybuch popularności w mainstreamowych mediach, jazzową płytę z Mattem Duskiem, aż po miejsce, w którym jest dziś – niezależną artystkę alternatywną i szefową rozwijającej się wytwórni płytowej. Niestety, za karierą Margaret stoi ogromna trauma.
– Zostałam zgwałcona. Jako dziesięcioletnia dziewczynka – wyznała Karolinie Sulej, autorce książki „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”. W cytowanym na łamach Wysokich Obcasów fragmencie publikacji artystka mówi:
– Kiedy na rynku ukazywał się mój pierwszy singiel „Thank you very much”, byłam na lekach i miałam za sobą próbę samobójczą. A tu przychodzą panowie i mówią: zostaw to, robimy karierę. Jak mogłam odmówić? Wybrałam życie.
– Chciałabym już odkleić się od moich dramatycznych doświadczeń i żyć. Bo widzisz, czasem posiadanie problemu jest uzależniające. Przyzwyczaiłam się do życia w trybie walki, wracałam więc do tego latami i wracałam. Dopiero zaczynam widzieć, że może być tak spoko, tak cicho. Dziś wiem, że moja cała kariera to było zaklepywanie ran, chciałam pokazać swoją nieskazitelność. Wiesz, takie – she did it. Pamiętam, że jak miałam pierwszy koncert po pandemii, to dostałam ataku paniki z nerwów, i zdałam sobie sprawę, że wcześniej bycie w tym lęku było dla mnie normalnym stanem. Nic dziwnego, że lekcje śpiewu nie pomagały. Teraz dużo mniej ćwiczę, a dużo lepiej śpiewam. Niewypowiedziane słowa już nie grzęzną mi w gardle. A moja historia stała się moją siłą – kończy Margaret.
Cały cytowany powyżej tekst znajdziecie tutaj.