Czym różnią się miękkie narkotyki od twardych alkoholi? Dlaczego handel jednymi jest legalny, chociaż są to środki szalenie destrukcyjne, a drugimi nie? Dlaczego nie umiemy wyciągnąć wniosków z okresu prohibicji w Stanach? Toć przecież nawet ex-prezydent Kwaśniewski głośno i otwarcie przyznaje, że popełnił błąd podpisując restrykcyjną ustawę i że ściganie kogokolwiek za niewielkie ilości zielska na własny użytek jest bez sensu.
Idąc dalej: jaki sens ma wrzucanie koncertów plenerowych i festiwali do jednego worka z imprezami sportowymi stosowanie takich samych szykan jeśli chodzi o sprzedaż alkoholu? Czy fani różnych artystów napierdzielają się jak wściekli? Czy demolują autobusy i knajpy po nieudanym koncercie? Czy wszystkie Olgi Jot lub Agnieszki eSz są tak samo niebezpieczne jak bandyci napadający na ludzi chcących cieszyć się widowiskiem sportowym?
Dlaczego dorosły człowiek nie może sam zadecydować, czy chce kupić sobie flaszkę wódki, paczkę fajek lub skręta czy nie? Normalnie, legalnie, z akcyzą i podatkiem?
Jest w tym wszystkim tyle logiki, co w brzydzeniu się przez działaczy UEFA pieniędzmi z reklam niezdrowych papierosów przy równoczesnym pałaniu miłością do kasy wykładanej przez browary i McDonaldsa. A przecież niedawno Anglicy opublikowali raport, z którego wynika, że walka (leczenie) ze skutkami nadużywania alkoholu i fast-foodów będzie kosztowała tamtejszego podatnika więcej niż walka skutkami palenia. I gdzie tu sens?
I nie bronię tu żadnej „Olgi J.”. Nie interesuje mnie, czy miała 3 czy 60 gramów. Czy 6 ton. Jeśli udowodni się jej przestępstwo, to niech idzie siedzieć. Dura lex, sed lex. Tylko chyba akurat w tym przypadku zbyt dura.