fot. mat. pras.
Choć Kubi Producent nie skończył jeszcze 24 lat, na scenie jest obecny od niemal dekady. Pierwsze nagrane wspólnie z Bedoesem single wypuszczał już w 2016 r., później były albumy – platynowy „Aby śmierć miała znaczenie” i poczwórnie platynowy „Kwiat polskiej mlodzieży”, który jest na dobrej drodze do uzyskania diamentowego certyfikatu. Kubi ma na koncie także krążki nagrywane ze m.in. ze Szpakiem i Fukajem.
W 2019 r. wydał pierwszy solowy album producencki „+18”, wczoraj rozpoczął preorder kolejnego materiału. „Sen, którego nigdy nie miałem” trafi na rynek 23 sierpnia. Artysta przypomniał dziś, że album można już zamówić w przedsprzedaży, a przy okazji opowiedział swojej artystycznej drodze.
SPRAWDŹ TAKŻE: 3 mln bambi. Na polskiej scenie rapowej wcześniej nie dokonał tego nikt
– Pierwsze bity zacząłem robić, gdy miałem 11 lat, a pierwszy track na moim bicie powstał, gdy miałem 13. Pierwszy legalny kontrakt podpisałem w wieku 16 i wtedy zaczęły się wielomilionowe wyświetlenia i pierwsze złote, czy platynowe wyróżnienia. Jak mówi sam tytuł, to wszystko sen, którego nie mogłem mieć.
Potem, w 2017 roku, rozpętała się afera – oskarżono mnie o kradzież bitów, bo gitara w jednym numerze była z loopa, a ja, głupi szczyl, powiedziałem, że ją zagrałem. Po tym wszystkim narzuciłem sobie niesamowite ciśnienie, żeby udowodnić każdemu, kto tak sądził, że nie ma racji. To ciśnienie towarzyszy mi do dziś, mimo że zdaje sobie sprawę, że jest to niezdrowe.
Chcę tą płytą pokazać siebie od tej wrażliwej strony i że producent też może wydać płytę, która będzie spójna i koncepcyjna brzmieniowo. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Moją szczęśliwą liczbą jest 8, a to jest mój ósmy album (sądzę, ze to nie przypadek).
Wszystko zaczęło się od laptopa z komunii i słuchawek za 200 złotych, które kupiła mi i bratu na spółę mama. To wszystko sen, którego nigdy nie miałem.