Krzysztof Kieliszkiewicz, dla przyjaciół i fanów po prostu Kielich, zaczynał jak wszyscy, nader skromnie. „Wymyśliłem sobie, że zostanę muzykiem i ciupagę przywiezioną z wycieczki przybiłem do deski do krojenia chleba, na której narysowałem struny” – wspomina. Potem była szkoła muzyczna, gdzie dmuchał w saksofon i klarnet, ale – jak twierdzi – rock`n`roll zwyciężył. Pierwsze kroki na profesjonalnej scenie, już jako basista, stawiał ze świetnie zapowiadającym się zespołem Latawce, by 18 lat temu, wraz z perkusistą Kubą Jabłońskim, odbudować sekcję rytmiczną reaktywującego się właśnie Lady Pank, jednej z największych ikon polskiego rocka.
Okazuje się jednak, że Kielich jest nie tylko znakomitym basistą, ale i świetnym, wszechstronnym kompozytorem. Próbkę swojego talentu zaprezentował już na solowej płycie Janusza Panasewicza, ale teraz przyszedł czas na w pełni autorski album Kielicha, nie bez powodu zatytułowany „Dziecko szczęścia”. Bo muzyk ma nie tylko dobrą rękę do piosenek, ale i szczęście do współpracowników. Oto przykłady – produkcją muzyczną zajął się Luka , realizacją Adam Toczko, a przy miksach obaj panowie pracowali ramię w ramię. W nagraniach udział wzięli, oczywiście obok autora materiału i producenta, który obsługiwał instrumenty klawiszowe, Tomasz Ogranek (gitarzysta Sofy) i Hubert Gasiul (perkusista Wilków). Ale to jeszcze nic – prawdziwą sensacją jest grono wokalistek i wokalistów, którzy współtworzą ten projekt. Ania Dąbrowska, Kasia Stankiewicz, Ania Rusowicz, John Porter, Łukasz Lach (L.Stadt), Marcin Rozynek, Luiza Staniec.
„To moje dźwięki, ale te smaczki i niuanse, które wnoszą tak znakomici wokaliści, ich interpretacja – zapierają dech w piersi. To moment uniesienia, którego nie da się z niczym porównać” – opowiada o własnych wrażeniach Kielich. Ale i jego płyty nie da się z niczym porównać. To jak nieistniejąca stacja radiowa, bez reklam i złych wiadomości, za to nadająca wyłącznie waszą ulubioną muzykę – od intymnego, lirycznego, balladowego grania, po mocniejsze, męskie brzmienia. Od triphopowych nastrojów po indierockowy trans. Spoiwem jest tu niepodrabialny styl Kielicha, jego muzyczna wrażliwość i kompozytorska dojrzałość. Trzeba trzymać kciuki, by nie był to jednorazowy projekt, a póki co, cieszmy się, że mamy szczęście słuchać „Dziecka szczęścia”.