Michał Pydo: To wszystko jest, można powiedzieć, intuicyjne. Nie myśleliśmy nad tym, ani wcale tego nie planowaliśmy. To, że są jakieś odniesienia do The Cure i Cocteau Twins nie jest do końca przypadkiem. Wiadomo, ja narzucam zespołowi klimat, w jakim gramy, ale każdy z nas ma zupełnie inne inspiracje i słucha innej muzyki. Ważne jest, że muzycznie bardzo dobrze się rozumiemy. Może dzięki temu, że to ja śpiewam i gram na gitarze – a The Cure zawsze było moją największą muzyczną inspiracją – są w naszej twórczości takie odniesienia. Pewnie to głupio zabrzmi, ale to wypływa prosto z serca. Dzieciństwo jest takim okresem, który człowieka najbardziej kształtuje muzycznie. W dzieciństwie słuchałem dużo muzyki z wytwórni 4AD i zespołów takich jak The Cure, Sisters of Mercy oraz Dead Can Dance.
Nasz zespół składa się z dwóch części: melancholijnej, którą można odnosić do wspomnianych zespołów i części bardzo rockowej, ciężkiej i dynamicznej. Między innymi właśnie to tworzy Hatifnats – naprawdę solidna, wspaniała sekcja rytmiczna i melancholia, która wypływa ze mnie.
W jakim kierunku poszliście na albumie? Czy w materiale znalazło się coś innego niż piosenki, które można było usłyszeć dotychczas na koncertach?
To ten sam materiał, jaki gramy na koncertach, z tym, że płyta jest czymś zupełnie innym. Uwielbiam pracę w studiu, ponieważ każdy z tych kawałków ma teraz zupełnie nowy wymiar. Na koncertach mamy bardzo ograniczone instrumentarium i głównie kładziemy nacisk na proste, rockowe granie. Na albumie pojawia się trochę inne oblicze Hatifnats. Przede wszystkim daliśmy ponieść się wyobraźni. Gitara elektryczna została zastąpiona w niektórych utworach gitarą akustyczną, dużo uwagi poświęciliśmy też na produkcję samego wokalu. Słuchanie mnie przez 45 minut niekoniecznie musi być przyjemnym doznaniem, dlatego starałem się zaśpiewać na albumie inaczej niż śpiewam na żywo. Poza tym, wymusił to fakt, że nagrywaliśmy w domu Mariusza Szypury, a wokale dodatkowo rejestrowaliśmy w nocy. Mariusz Szypura ma małe dziecko i aby go nie obudzić, musieliśmy śpiewać jak najciszej (śmiech).
Płyta jest bardzo przestrzenna i myślę, że miał rację Piotr Stelmach, określając ją jako muzykę, przy której można się zrelaksować. Według mnie, bardzo przyjemnie się jej słucha i można do niej wiele razy wracać, lecz zobaczymy jak odbiorą ją słuchacze. Miałem ogromną frajdę z robienia tej płyty i bardzo cieszę się, że brzmi ona zupełnie inaczej niż to, co prezentujemy na żywo.
Twój głoś jest niezwykły. Czy to twoja naturalna barwa, czy też może jest wynikiem edukacji muzycznej? Co spowodowało, że śpiewasz w taki właśnie sposób?
Nie posiadam żadnego wykształcenia muzycznego, jedynie kiedyś, dawno temu, uczyłem się grać na klawiszach. Sprawiła to ogromna chęć i miłość do śpiewu. Wiem, że absolutnie nie jestem urodzonym wokalistą. Mój głos ewoluował – w moich poprzednich zespołach śpiewałem zupełnie inaczej, śpiewałem nisko. Okazało się jednak, że mam głos o dość rozpiętej skali, dlatego też postanowiłem spróbować tych wyższych rejestrów. Wydaje mi się to bardziej naturalne, śpiewanie wysoko, na szczycie tenorowej skali. Fizjologicznie jestem tenorem (śmiech).
Chciałbym w przyszłości zmieniać swój głos. Podziwiam wielu artystów, którzy z biegiem lat stają się coraz lepsi. Z wieloma wokalistami jest tak, że im są starsi, tym ich głosy są coraz słabsze, a ja chciałbym się ciągle rozwijać.
Czy macie już pojęcie gdzie pójdziecie dalej? Wiadomo, że pierwszy krążek jest zbiorem piosenek i pomysłów, które były z wami przez lata. Czy macie obecnie pomysł na siebie, na to jak będziecie grać po wydaniu debiutu? Może jakiś wstępny zarys?
Ciężko powiedzieć. Na pewno musimy wprowadzić zmiany w zespole, czuję potrzebę eksplorowania nieznanych terenów muzycznych. Chciałbym w przyszłości tworzyć na instrumenty klawiszowe, pianino itd. Ale tak naprawdę nie wiem, w jakim kierunku pójdziemy i to jest chyba najbardziej konkretna odpowiedź.
Krzysztof Kowalczyk / uwolnijmuzyke.pl