foto: mat. pras.
Bywalcy OFF Festivalu wiedzą, że organizatorzy w Katowicach równie chętnie goszczą przyszłość muzyki – jej przedstawiciele to Aurora i Yellow Days – jak i jej chwalebną przeszłość, którą uosabia japoński awangardowy saksofonista Yasuaki Shimizu. Kuszą również nostalgiczne wizje Sorja Morja i odstrasza Legendarny Afrojax. Właśnie poznaliśmy piątkę kolejnych wykonawców zasilających line-up tegorocznej edycji imprezy.
OFF Festival Katowice 2018 odbędzie się w dniach 3-5 sierpnia, w Dolinie Trzech Stawów. Podczas tegorocznej edycji wystąpią również wcześniej ogłoszeni: Grizzly Bear, Clap Your Hands Say Yeah z płytą „Some Loud Thunder”, Marlon Williams, John Maus, Big Freedia, Turbonegro, Egyptian Lover, Oxbow, Bishop Nehru, King Ayisoba, Jacques Greene, The Brian Jonestown Massacre, Jon Hopkins Live, Hańba!, Furia, The Como Mamas, Coals oraz Moses Sumney.
Aurora
Jej debiutancki, wydany w 2016 roku album, nosi tytuł „All My Demons Greeting Me as a Friend”, co wiele mówi o muzyce Norweżki. Z jednej strony mamy bowiem jej krystaliczny głos i chwytliwe, popowe melodie, z drugiej – chłód i podskórny niepokój. Piosenki tak mroczne i przyjazne zarazem śpiewa się tylko w Skandynawii.
Aurora Aksnes zaczęła tworzyć muzykę jako sześciolatka, jako nastolatka podpisała kontrakt z Decca Records, a kolejne lata to nieprzerwane pasmo sukcesów – znakomicie przyjęte single i płyta, trasy koncertowe, występy na największych festiwalach. Na początku br. wyrwała się z tego pędu, zaszyła w lesie we Francji, by skończyć drugi album. Podobno usłyszymy go jeszcze przed OFF Festivalem.
Yasuaki Shimizu
Japoński kompozytor, producent i saksofonista, którego karierę można liczyć już w dekadach. Współpraca chociażby z Ryuchi Sakimoto, Helen Merrill, Björk, Billem Laswellem, czy Peterem Greenawayem (przy soundtracku do „The Pillow Book”) świadczy o tym, z artystą jakiego formatu mamy do czynienia. Niedawne reedycje kilku wybitnych, ale raczej kultowych niż popularnych płyt z początków jego kariery, na nowo odkryły muzykę Yasuaki dla zachodniej publiczności. Jej istoty nie sposób uchwycić słowami, bo saksofonista płynnie lawiruje pomiędzy jazzem, muzyką poważną, popem, a tradycjami muzyki japońskiej, ale trzeba to usłyszeć.
Yellow Days
W 2017 roku George van den Broek skończył 18 lat, ale osiągnął też artystyczną dojrzałość. Jego debiutancki album „Harmless Melodies” to nie propozycja kogoś, kto się dobrze zapowiada, to manifest artysty, który wie, czego chce i jak to osiągnąć. Yellow Days jest songwriterem na miarę XXI wieku. Te jego lamenty mają w sobie szlachetność zakurzonych przebojów soulowych amantów sprzed dekad, ale też intymną atmosferę muzyki tworzonej w samotności i tylko dla siebie. Potrafią skusić ładną melodią, ale i zaskoczyć zupełnie współczesną partią syntezatora czy psychodelicznym skokiem w bok. Idealna ścieżka dźwiękowa do bezsenności pełnej sercowych rozterek.
Legendarny Afrojax
„Gdybym grał koncert na Narodowym…” – snuje plany Legendarny Afrojax w utworze „Nowy poziom deprawacji” z płyty „Nagrałem to, bo nie miałem kasy”. Co by było gdyby, dowiecie się na jego koncercie na OFFie, choć mamy nadzieję, że to tylko licentia poetica… Afrojax, czyli Michał Hoffmann, dał się poznać jako wokalistka, kompozytor, producent i tekściarz, m.in. Afro Kolektywu i Poradni G. W swojej działalności solowej pozwala sobie jednak na przekraczanie granic, do których nie tylko nie zbliżał się w tamtych zespołach, ale które są tabu nawet dla największych polskich muzycznych buntowników. Podstawia nam pod nos krzywe zwierciadło i widok jest wyjątkowo obrzydliwy, ale na swój sposób oczyszczający. „Przecież ostrzegałem” – nosił tytuł debiut płytowy Legendarnego Afrojaxa. My również ostrzegamy.
Sorja Morja
Senne, słodko-gorzkie wizje, w których nostalgiczne wspomnienie przeszłości miesza się z doświadczeniem codzienności tu i teraz. Na poziomie muzycznym równie fascynujące zestawienie dosadności post-punka z wrażliwością Stereolab, wpływów Lady Pank i Papa Dance. Debiutancki album Ewy Sadowskiej i Szymona Lechowicza, zatytułowany „Sorja”, choć krótki, bo niespełna półgodzinny, jest jedną z najbardziej intrygujących rodzimych płyt minionego roku.