Autobiografia Marka Piekarczyka już w sklepach. Mamy kolejny fragment

Z wokalistą TSA rozmawiał Leszek Gnoiński.


2014.11.21

opublikował:

Autobiografia Marka Piekarczyka już w sklepach. Mamy kolejny fragment

Do sprzedaży trafiły dziś „Zwierzenia kontestatora”, napisana w formie wywiadu autobiografia wokalisty TSA Marka Piekarczyka. Artysta rozmawiał z Leszkiem Gnoińskim, autorem m.in. „Raportu o Acid Drinkers”, „Kultu Kazika” czy „Myslovitz. Życie to surfing”, scenarzystą i reżyserem filmu „Beats of Freedom – Zew wolności”. W weekend publikowaliśmy fragment książki , dziś czas na kolejny. Oto on…

Spotkałem kiedyś hipisa, którego ojciec był generałem i on dał mi jego numer, mówiąc, że jego stary to szycha i może mi się kiedyś przyda, kiedy będą chcieli mnie zamknąć. Sierżant wyszedł sprawdzać numery, a kapitan mnie przesłuchiwał: „No, obetniemy włoski”, mówi. Ja mu z uśmieszkiem: „A założy się pan, kapitanie, że pan nas nie ostrzyże?”. Wtedy wrócił sierżant, powiedział mu coś do ucha, kapitan w milczeniu oddał mi kalendarzyk i ze złością wysyczał: „Spieprzać. Macie godzinę na opuszczenie Bolesławca”. Plakaty nam zarekwirowali, bo im się chyba podobały, i odjechaliśmy. Zablefowałem, ale mi się udało. Kiedyś zatrzymali mnie też w Bydgoszczy. Któregoś razu wyruszyłem z Bolesławca z trzema pięknymi dziewczynami, które miały namiot, pieniądze, jedzenie, a na dodatek przez całą drogę szyły mi z płótna namiotowego spodnie. Jechaliśmy do Sopotu. Za Bydgoszczą postanowiliśmy zatrzymać się na nocleg. Wtedy nadjechali milicjanci, jacyś tacy weseli, i zachęcali nas, byśmy rozbili namiot, bo już jest noc. Nawet poświecili nam reflektorem. Gdy już leżeliśmy w namiociku, przyjechał inny samochód milicyjny i gliniarze z wrzaskiem kazali nam się spakować. Sprawdzili nasze dokumenty. Okazało się, że tylko ja miałem książeczkę autostopu i książeczkę oszczędnościową z pieniędzmi. Zwinęli moje koleżanki i namiot. Zostałem sam, z gitarą i małym plecakiem. Poszedłem do pobliskiego parku, usiadłem na ławce i zacząłem śpiewać smętne piosenki. Nagle wyłoniły się z mroku dwie śliczne dziewczyny. „Czemu pan tak smutno śpiewa?”, spytała jedna z nich. „Bo jestem samotny i nie mam gdzie spać”. A wtedy one: „To chodź do nas”. Poszedłem. To było dziwne mieszkanie, bo ich rodzice gdzieś wyjechali i większość pokoi zamknęli. Wchodziliśmy przez okno, bo to było na parterze. Nakarmiły mnie, zrobiły mi pachnącą kąpiel, dały piżamę. Spytałem, jak mogę się im odwdzięczyć. Powiedziały jedno słowo: „Śpiewaj” i podały mi gitarę. Po jakimś czasie zasnąłem na zaścielonym materacu w kuchni. A one w tym czasie wyprały moje ciuchy, zacerowały wszystkie dziury, a gdy rano się obudziłem, czekało na mnie śniadanie i czyściutkie, wyprasowane rzeczy. Na odchodne zrobiły mi jeszcze kanapki i dały jakieś drobne na drogę. Później już nigdy ich nie spotkałem, nawet imion nie pamiętam, ale często myślę o nich jak o pięknych aniołach, które nagle się pojawiły, a potem zniknęły. Poszedłem na drogę wylotową w stronę Gdańska i Sopotu, bo w mieście nie wolno było autostopowiczom zatrzymywać samochodów.

Polecane