„Światła miasta” Taylor Swift – recenzujemy „Midnights”

Taylor tajemnicza jak nigdy.


2022.10.25

opublikował:

„Światła miasta” Taylor Swift – recenzujemy „Midnights”

fot. mat. pras.

Niektórzy artyści pytani o to, jak wspominają czas pandemicznych lockdownów, z pewnym zawstydzeniem przyznają, że wyszedł im on na dobre. Odsuwając na bok kwestie bytowe (oczywiście nie wszyscy mają ten komfort, by nie musieć się nimi przejmować), mówią, że mieli okazję zwolnić, nabrać świeżości i zredefiniować swoją twórczość. Odcięta od koncertowania Taylor Swift rzuciła się w wir pracy, zasypując fanów nowymi wydawnictwami. Najważniejszymi były oczywiście zaskakujące, folkowe albumy „folklore” oraz „evermore”, nad którymi artystka pracowała m.in. Aaronem Dessnerem (The National) i Justinem Vernonem (Bon Iver). Ale na tym atrakcje się nie kończyły.

Po tym jak Taylor na skutek konfliktu ze Scooterem Braunem straciła prawa do nagrań zarejestrowanych dla wytwórni Big Machine, korzystając z tego, że jest autorką własnego repertuaru, zdecydowała się nagrać go od nowa. W ubiegłym roku na rynku pojawiły się „Fearless” i „Red” opatrzone dopiskiem „Taylor’s Version”. To z kolei pociągnęło za sobą liczne spekulacje na temat ewentualnego wydania „Karmy”. Miejska legenda głosi, że gwiazda od kilku lat trzyma w szufladzie gotowy album. Płyta miała się ukazać pod koniec 2016 roku, ale po tym jak Kanye West upokorzył ją na gali MTV, artystka podobno zmieniła plany. Kiedy więc Swift zapowiedziała nową płytę w momencie, w którym pracowała nad odświeżeniem staroci, fani podejrzewali, że sięgnie również po osławioną „Karmę” i wreszcie upubliczni upragniony przez nich krążek. Ta tymczasem zręcznie unikała komentarzy, co tylko podgrzewało atmosferę. Finalnie otrzymaliśmy jednak zupełnie inny, w pełni premierowy materiał, choć na płycie istotnie jest kawałek zatytułowany „Karma” i Taylor faktycznie odnosi się w nim do Brauna, którego nazywa „królem złodziei”.

To kolekcja muzyki napisanej w środku nocy, podróż poprzez strachy i słodkie sny. Chodząc po domu i mierząc się z demonami. Dla wszystkich z nas, którzy przewracali się z boku na bok i zdecydowali się zostawić zapalone światło i iść szukać – mając nadzieję, że może, kiedy zegar wybije dwunastą, spotkamy samych siebie – pisała przed wydaniem płyty Swift, dodając, że „Midnights” to zapis „trzynastu nieprzespanych nocy w jej życiu”. Po dwóch płytach, na których była blisko natury, za sprawą „Midnights” wróciła do wielkiego miasta, choć zrobiła to w nowy dla siebie sposób. Trudno się dziwić, że przed premierą wokalistka nie chciała się odkrywać, bowiem publikując choćby jeden singiel, zburzyłaby odbiór wydawnictwa. Nazywanie dziesiątej płyty pochodzącej z Nashville gwiazdy koncept albumem byłoby sporym nadużyciem, ale trudno nie zauważyć, że Taylor przyłożyła ogromną wagę do tego, by krążek był spójny, nadając mu wyrażony idealnie dobranym tytułem ton. Nie ma tutaj mowy o monotonii – Swift raz serwuje blockbusterowy przebój „Anti-Hero” z refrenem, który bez trudu wpasowałby się w klimat „1989”, by za chwilę urzec balladą „Snow On The Beach”, gdzie fantastycznie uzupełniają się z Laną Del Rey.

„Midnights” nie ma wad? Nie do końca. Płyta na pewno jest niepotrzebnie rozwodniona aż siedmioma przypadkowo dobranymi utworami, które ukazały się trzy godziny po premierze podstawowej wersji jako „Midnights (3am Edition)”. Z drugiej strony nikt nie zabroni wyłączyć album po „Mastermind” i nie przejmować się dodatkami. Można przyczepić się też do czysto marketingowego zabiegu wypuszczenia aż pięciu wersji kolorystycznych płyty. Tutaj niby też można powiedzieć: „przecież nikt nie każe ci tego kupować”, ale umówmy się – nałogowe zbieractwo niektórych fanów nie ma wiele wspólnego z racjonalnym podejściem, więc mamy tutaj do czynienia z niezbyt eleganckim skokiem na kasę. Tym bardziej, że winylowe wersje wyglądają zjawiskowo, więc trudno im się oprzeć.

W dobie singli i playlist Swift nadal nagrywa albumy. Nie tylko w sensie technicznym. Każda z jej płyt ma jasno określoną myśl przewodnią, każda dokądś zmierza. Bez względu na to, czy w przypadku „Midnights” siadamy z Taylor na parapecie apartamentu w sercu Manhattanu, czy też jeździmy z nią po mieście oślepieni światłem mknących z naprzeciwka samochodów, czy też szwendamy się po klubach – każdą z tych czynności wykonujemy w nocy. I to właśnie o tej porze dnia ten materiał smakuje najlepiej.

Maciek Kancerek
Ocena: 4/5
Taylor Swift – „Midnights”(Republic, Universal 2022)

Polecane