Hania Rani – „Home” (recenzja)

Natchniona ornamentalistyka.

2020.05.29

opublikował:


Hania Rani – „Home” (recenzja)

fot. mat. pras.

Muzykę, którą wykonywała Hania zarówno współtworząc magiczny duet Tęskno, jak również nagrywając w ubiegłym roku swój pierwszy solowy krążek „Esja”, zwykło się określać mianem współczesnej kameralistyki lub modern classical. Po przesłuchaniu drugiego, autorskiego albumu tej nieprawdopodobnie utalentowanej i wrażliwej artystki, wciąż nie mogę wyjść z podziwu. Dlatego pozwolę sobie nazwać dźwięki, które znalazły się na „Home”, porażająco piękną, natchnioną, muzyczną ornamentalistyką.

Tak, dobrze zrozumieliście – to płyta na poziomie światowym. Płyta, która wyniesie – już i tak rozpoznawalną (nie tylko w Europie) – instrumentalistkę, kompozytorkę i wokalistkę na jeszcze wyższy poziom. I uczyni ją sławną nie tylko w Berlinie i na Islandii (gdzie często nagrywa), czy Wielkiej Brytanii (gdzie jej utwory emitowane są w najlepszych rozgłośniach radiowych). Śmiem twierdzić, że „Home” otworzy jej – oczywiście przy dobrej i mądrej promocji – drogę do podbicia Ameryki, a może również Japonii? Ale nawet gdyby tak się nie stało, to mamy dziś tę wielką frajdę (i każdy może z nią zrobić, co tylko zechce), że jesteśmy świadkami rozkwitu nieprawdopodobnego talentu dziewczyny (tak, wiem, niedługo Hania skończy 30 lat). Dziewczyny, której muzyczna wyobraźnia nie ma chyba żadnych granic. O pasji i dyscyplinie już nawet nie wspominam, bo tak pokornej i skupionej na pracy artystki naprawdę można szukać ze świecą.

Ale przecież zwykły zjadacz chleba i słuchacz płyt nie musi wiedzieć tych wszystkich rzeczy, które kryją się między dźwiękami i wersami. Bo z muzyką jest chyba podobnie, jak z tzw. pierwszym wrażeniem – o tym, czy zyskamy kogoś sympatię, czy zostaniemy dobrze ocenieni, decyduje podobno kilka pierwszych sekund. Podobnie jest z muzyką Hani Raniszewskiej – muzyką, która przecież nie powala od pierwszych taktów (bo nie jest to – na szczęście – power metal, ani też stoner rock). Myślę, że bardziej adekwatnym określeniem jest tu słowo „zachwyt”. Choć nie wykluczam również, że znajdą się tacy, którzy zostaną nowymi kompozycjami Hani wręcz zahipnotyzowani. W każdym razie ja miałem spore kłopoty z powrotem do rzeczywistości po tym wspaniałym, godzinnym seansie porywającej i natchnionej, muzycznej czułości i subtelności.

Jak twierdzi sama Rani, album „Home” to pytanie o szukanie przynależności, własnego kąta, ale też – szerzej – historia o szczęściu oraz tęsknocie. Z kolei pod względem muzycznym jest to podsumowanie wszystkich wcześniejszych dokonań artystki. Kręgosłupem aranżacji nadal pozostaje pianino i fortepian, jednak na płycie słyszymy znacznie większy zestaw instrumentów, które fascynują pianistkę. Do współpracy nad kilkoma utworami Rani zaprosiła Ziemowita Klimka (kontrabas) i Wojtka Warmijaka (perkusja) z jazzowego tria Immortal Onion, którym zachwyciła się podczas festiwalu Tchnienia w Bieszczadach. Oprócz bębnów i basu, usłyszeć też można tu subtelne brzmienie syntezatorów, kwintet smyczkowy oraz głos Hani. Co ciekawe, kompozycje z tego krążka powstawały wiele lat – niektóre pochodzą nawet z 2016 roku, inne powstały kilka dni przed rozpoczęciem nagrań.

„Głównym założeniem aranżacyjnym było potraktowanie w nowy sposób instrumentu najbliższego mojemu sercu, czyli pianina” – mówi Hania, która postanowiła wykorzystać jego możliwości nakładając na sobie wiele warstw oraz pracując nad brzmieniem. W efekcie pianino czasem bardziej przypomina harfę lub instrumenty perkusyjne niż instrument klawiszowy. Oprócz porywających, ocierających się o ambitny pop piosenek z wokalem Rani („Leaving”, „Nest”, „Home”) i bardziej złożonych utworów instrumentalnych („Rurka” w klimacie Grabka, czy filmowy – jak u Praisnera – „Tennen”), na albumie nie zabrakło kompozycji na pianino solo, gdzie – tak jak poprzednio na „Esji” – oprócz dźwięków fortepianu usłyszymy odgłosy: młoteczków, strun czy po prostu oddechu pianistki (cudownie organiczne „Buka” i „Summer”). A wreszcie jest na „Home” pulsujący, hipnotyczny szum syntezatorów („Zero Hour”), szczypta retro („I’ll Never Find Your Soul”), czy – na finał – niepokojący i transowy elektro-pop („Come Back Home”).

Oto wielka, a przecież tak subtelna, czuła i zwyczajnie urzekająco delikatna, ale przede wszystkim pełna miłości do muzyki płyta.

Artur Szklarczyk

Ocena: 5/5

Tracklista:

1. Leaving
2. Buka
3. Nest
4. Letter to Glass
5. Home
6. Zero Hour
7. F Major
8. Summer
9. Rurka
10. Tennen
11. I’ll Never Find Your Soul
12. Ombelico
13. Come Back Home

Polecane