Dużo miauczenia po nic. Oceniamy falstart Young Leosi

Wśród złych sposobów na zabicie czasu, prym wiedzie słuchanie „Hulanek”. Nie róbcie tego .

2021.09.26

opublikował:


Dużo miauczenia po nic. Oceniamy falstart Young Leosi

fot. mat. pras.

Recepcja Young Leosi to jedna z zabawniejszych do obserwowania w internecie rzeczy. Jasne, mamy czasy, kiedy chętniej słucha się Wersow niż wersów, DDA lgną do MMA, a pogubione, straszone zewsząd nastolatki szukają drogo opakowanej nijakości, żeby trochę aspirować, trochę się utożsamiać. I tu, cała na różowo, wjeżdża rzeczona wykonawczyni. Zrozumiała sprawa. Ale poważne wydawałoby się osoby, które ruszyły po „Szklankach” i „Jungle girl” z poważnymi esejami, są jak doktoryzowanie się z waty cukrowej. Starzy ludzie słuchający Leokadii przypominają trochę dawny wysyp boomerów pasjonujących się jednorożcami (nie, to nie jest aluzja do Sokoła), bardziej jednak słynny mem ze Stevem Buscemim, deskorolką i „fellow kids”.

A może coś w tym jest? Coś na pewno. Jeżeli chodzi o granie modnych imprez czy przygotowanie playlist na portale streamingowe, Leosia byłaby pierwszą, do której bym się zwrócił. I bez jej desperackiego namedroppingu słychać, że jest osłuchana. Dostajemy na „Hulankach” przekrój przez nadal nęcące egzotyką rytmy, aktualny klubowy sznyt, obeznanie z rapowym amerykańskim mainstreamem. Do tego dziewczyna jest sympatyczna, taka sąsiadka, którą mijasz w windzie skacowaną, a i tak zostawia pozytywne wrażenie. Next door girl, wersja premium. Tylko co to za pomysł, żeby Leosia otwierała usta?

Pierwszy problem w tym, że zawsze brzmi, jakby nie otwierała ich dostatecznie szeroko. Płytki, piskliwy, niepewny głosik stanowił do tej pory pierwsze kryterium odsiewu dziewczyn próbujących amatorsko swoich sił za mikrofonem. Po trzydziestu sekundach takie „artystki” się wyłączało. Tutaj obowiązek recenzencki każe iść dalej, słychać więc wszystko to, co świadczy, że ktoś nawijać nie umie. Zmiękczona jest tu absolutnie każda głoska, nic nie wybrzmiewa. Notorycznie i nieporadnie przestawiane są akcenty. Dykcji nie ma jakiejkolwiek. Powyciągane autotunem górki w „Baila Ella” prezentują się kuriozalnie. Po tym jak Leosia podzieliła sobie w „Jungle Girl” wers „Powabnie / jak Michael / Jackson / jeśli by umiał dancehall” aż cofnąłem, żeby przekonać się, czy aby się nie przesłyszałem.

Bity dają radę. Ej, przecież wiadomo, że taki Deemz nie bez przyczyny ma ten sos. Ale wokale niszczą wszystko i, co gorsza, powodują wyrzuty sumienia odnośnie zbyt surowej oceny poprzedniczek. Przecież na tle brazylijskich eksperymentów Leosi baile funk w wydaniu Margaret to było mistrzostwo świata. Dziarma ujeżdżała przy niej plastikowe, minimalistyczne, karaibskie rzeczy jak profesorka. Gonix szła w ogień łamanego bębna i kotłującego basu jak taran, pod czas gdy Leokadia idzie na paluszkach, a i tak zupełnie niezgrabnie. Przecież gdy na „Hulanki” z wizytą wpada Żabson, to flow i gry słów skaczą o trzy poziomy. Kiedy ze swoim magicznym, przyjaznym incelom światem ruchania i kutasów wjeżdża Cardi Schwesta Oliwka Brazil, numer zaczyna mieć jakąkolwiek temperaturę, czuć go jakąkolwiek charyzmą. Ba, na tle „Hulanek” cofnięcie się o dziesięć lat do płyty Dziun wydaje się dobrym pomysłem.

Teksty? Raczej posypana brokatem, musująca od bąbelów pustka. Wyrafinowanie? Dzika bestia? Odpalasz się przy litrze? Nie cenzurujcie poety? O rany. To jest YOLO wersja ileśtam zero, koślawa i stuprocentowo nijaka. „Czasem czuje się rasta / lecz już z tego wyrastam” to jedyne, co miałem siłę wypisać. Aż zatęskniłem za Mr. Polską, który ładując się w rapowy house ma pewność, płynność i jakiś zapamiętywalny idiotyzm dyktowany przez najgorsze poczucie humoru. Leosia jest wolna od poczucia humoru. Od stylu. Od charakteru. Nawet adliby nie są dość krindżowe, by wywołać jakiekolwiek emocje.

Oczywiście pod spodem można napisać „nie podoba się, nie słuchaj”, „poczekaj se na Kendricka” i – to moje ulubione – „w latach 90. wychodziły równie puste rzeczy”. Zapytać wzorem papy Ostrego o to, że skoro Leosia jest zła, to jaki jest terroryzm? Problem w tym, że dyskutujemy o czymś, co powinniśmy przeczekać, w czasie gdy Little Simz nagrała jedną z najlepszych płyt w roku. I że kobiecy rap w Polsce, który za sprawą ciężkiej pracy m.in. Ryfy, Wdowy, Gonix, Sary (patrz Potwory i Spółka) raczył się w końcu w 2021 odmulić, dostaje twarz „gotowej na branżę” (mhm, jasne) Young Leosi. „Czy można ułożyć tygodniową playlistę bez Young Leosi, Nocnego Kochanka i Pieśni współczesnych?” – pyta (na szczęście retorycznie), Bartek Chaciński, wiodący polski dziennikarz muzyczny. Można, nawet trzeba. Przecież w całym tym fenomenku Leosi muzyka jest na ostatnim miejscu, praktycznie bez znaczenia.

Marcin Flint

Ocena: 1/5

Polecane