Artur Rojek – „Kundel” (recenzja)

Dojrzałość i sentymentalizm w czasach zarazy.

2020.03.15

opublikował:


Artur Rojek – „Kundel” (recenzja)

fot. mat. pras.

Prawie sześć lat po premierze solowego debiutu Artur Rojek wraca z nowym albumem – i robi to w swoim, jak zwykle znakomitym stylu. Choć wyobrażam sobie, że zachwytów nad „Kundlem” będzie tyle samo, co grymaszenia. Że śpiewa tylko o sobie, że przynudza i dramatyzuje, a w dodatku robi to niemal falsetem. Serio?

Nie zabraknie zapewne też obrażonych, że Artur powiesił gitarę na kołku i sięgnął nawet po… trap. Ale wiecie co? Wcale mi was nie żal. Bo „Kundel” to płyta wielka, dojrzała, a przede wszystkim wymyślona i przemyślana w całości – począwszy od „Intro”, aż po zamykające całość „Outro”. Dopracowana nie tylko muzycznie, w czym ponownie zasługa Bartosza Dziedzica (nagrodzonego m.in. w 2019 roku Fryderykiem za album Dawida Podsiadły), ale również w bardzo sentymentalnej warstwie lirycznej, w której Rojka kolejny raz wsparł Radek Łukasiewicz (ex-Pustki, Bisz/Radex).

„Dlaczego kundel? Kundel to dla mnie ktoś pozornie mało ciekawy z ukrytym skarbem wewnątrz. Często wydaje się jakby prowadził szare i mało interesujące życie. Specjalnie nie błyszczy i ma widoczne wady, ale wcale się tego nie wstydzi. Woli to, niż być dla siebie obcym. Kundel budzi tęsknotę za prostym życiem, docenianiem tego, co się ma i akceptację siebie takim, jakim się jest – bezwstydnie i odważnie” – mówi Artur Rojek opowiadając nie całkiem wprost o koncepcie na album, w którym sporo jest powrotów do czasów dzieciństwa i tęsknoty za czasami, w których zwyczajność nie była wadą. Bo jak mówił sam Rojek w jednym z wywiadów towarzyszących premierze płyty: „Wszyscy jesteśmy prostsi, niż się nam wydaje”.

Nienachalnie nowoczesne jest natomiast brzmienie albumu, dla którego wspólnym mianownikiem wydaje się być pop – zarówno alternatywny, jak ten bliższy elektro. A w tych dopracowanych do szczegółu kompozycjach Bartosza Dziedzica więcej jest klimatu niż fajerwerków. Kompozytor i producent „Kundla” nie szaleje przy stole mikserskim, raczej stawia na nastrój i zauważalną od pierwszego przesłuchania spójność całości – mimo tak skrajnych kompozycji, jak niemal taneczne singlowe „Sportowe życie”, czy wręcz kameralistyczną miniaturę „Fur meine liebe Gertrude”. A że potrafi nagrać prawie wszystko, mamy tu również balladę („W nikogo nie wierzę tak jak w Ciebie”), porywające ska-boogie (najlepsze na płycie „Bez końca”), ale też transowy trap („A miało być jak we śnie”).

A wreszcie coś o wokalu popularnego Rojasa, zwłaszcza że nie mogę zapomnieć reakcji jednego z branżowych bossów muzycznego niezalu (którego skądinąd uwielbiam), na „Sportowe życie”. Bo zdaniem znajomego w tym utworze Artur nie tylko pogubił rytm, ale przede wszystkim przestrzelił wokalnie z tonacją. A tłumacząc wprost – cienko zaśpiewał. Dlatego kiedy słucham całego „Kundla” już kolejny raz i nie słyszę tu żadnej pomyłki. Wręcz przeciwnie – jeśli coś najbardziej z solowej „dwójeczki” byłego wokalisty Myslovitz podoba mi się najbardziej, to właśnie sposób modulacji i mocno, a wręcz brawurowo wyciągnięta w górę tonacja. Lubię też to Arturowe „płynięcie” ponad rytmem i perfekcyjną wręcz dykcję, która we wspomnianym „Fur meine liebe Gertrude” wręcz hipnotyzuje.

Oto znakomita, brzmieniowo fajnie „skundlona”, a lirycznie bardzo odważna płyta, z tym że chyba bardziej dla rówieśników Rojka, niż – dajmy na to – fanów Dawida Podsiadły czy Taco Hemingwaya.

Artur Szklarczyk

Ocena: 4/5

Tracklista:
1. Intro
2. Bez końca
3. Fur meine liebe Gertrude
4. Sportowe życie
5. A miało być jak we śnie
6. Układ
7. Chwilę błyśniesz potem zaśniesz
8. Kundel
9. W nikogo nie wierzę tak jak w Ciebie
10. Outro

Polecane