Bardzo dużo pracy włożyłem z powstanie tego cyklu. Przeprowadzenie wywiadu w celu spisania go „na papier” okazało się dość trudnym, przynajmniej dla mnie, zadaniem. Wymaga to zupełnie innego, nowego dla mnie podejścia. Poza skupieniem się na rozmówcy, tym co ma do powiedzenia, tym co chce i tym czego nie chce powiedzieć, bardzo mi zależało na utrzymaniu pewnej intymnej atmosfery. By dla artysty nie był to kolejny wywiad, bezduszne spotkanie z człowiekiem z prasy, który przyszedł z garścią pytań spisanych na kartce. Czułem, że tylko w przyjaznej i przyjemnej atmosferze można pozwolić sobie na niewymuszoną szczerość – opowiada Artur Rawicz.
Później pozostało mi już tylko przelać słowo mówione na papier, zredagować, uzupełnić, nie pogubić myśli, wyjąć na wierzch to co ważne, nie dać się wciągnąć w ślepe zakamarki tematów nieistotnych. Odkryłem, że i to jest trudną sztuką.
Na koniec jeszcze fotografie. Osadzone w kontekście, opowiadające o czymś. Zupełnie unikalne, bo taki jest zamysł całego cyklu „Z bliska…”. W przypadku pierwszego odcinka, z Vieniem, towarzyszyłem mu podczas drogi z domu do studia U22, w którym powstaje projekt H.O.R.E.
Czy to wszystko mi się udało? Nie wiem, sprawdźcie. Zapraszam na pierwsze spotkanie „Z bliska” – z Vieniem.
***
EMPATIA I JACEK KACZMARSKI
Artur Rawicz: Gdy powstaje zaangażowana muzyka, to zawsze tło jej powstawania ma znaczenie. To coś, co się dzieje w życiu twórcy, obok. Jest taka rozpięta kurtyna, na której wyświetla się wszystko, co dzieje się w tle. Jak to tło wygląda u ciebie dzisiaj?
Vienio: Muzyka jest dla mnie czystą impresją. Zarys nowego kawałka powstaje sam, jego echo pojawia mi się z tyłu głowy, ze swoim klimatem, tempem i wyrazem. Tak samo jest z tekstami, najpierw przychodzi słowo albo zdanie, które staje się kwintesencją tematu, lub fundamentem pod refren. Później wokół tego buduję zwrotki, szukam najlepszych rymów. Miałem okresy na lżejsze płyty, potem w kontraście przychodził czas na hardcore. Z Molestą to było jeszcze coś innego, energia kilku osób i dogadywanie wspólnego tematu. W przypadku solowych płyt… to jest solowa wizja.
Kiedyś robiłem eksperymenty. W bardzo hardcore`owych podkładach umieszczałem miłosne teksty. Stawiałem wszystko w opozycji. Miałem poczucie, że im większe oddalenie od spójności energetycznej, stylistycznej, tym lepiej dla słuchacza. Teraz próbuję wrócić do pierwotnych wartości. To co chcę powiedzieć w tekstach, ma pasować do muzyki. Muzyka jest kosmosem i planety mają swoje miejsca. Energie muszą ze sobą korelować….
Czekaj, pytanie o tło dotyczyło tego, co ty teraz masz we łbie, w sercu. Co się dzieje u ciebie, kiedy akurat pracujesz intensywnie nad płytą… Spokój, chaos, miłość?
Ja na szczęście mam totalną miłość w sercu i w tym momencie wszystko u mnie dobrze, ale może tym bardziej w kontraście do swojej sytuacji wyraźnie widzę ludzi wokół siebie, pogubionych, zjedzonych przez chore pokłady świata. Widzę też taki świat, który nie do końca wszystkich lubi. I nie dość, że nie tylko nie lubi, to jeszcze niektórych wypluwa, wyrzuca poza nawias. Współczuję takim ludziom, staram się zrozumieć i przybliżyć ich perspektywy. I to tłumaczy, dlaczego moja nowa płyta, nad którą pracuję, jest projektem o nazwie „H.O.R.E.”. To skrót od „Historie. Opowieści. Retrospekcje. Emocje.”. Nie zawsze te opowiadania są wesołe. Nie zawsze te emocje są pozytywne, i nie zawsze retrospekcje są przyjemne. Znam ludzi, który cierpią na choroby psychiczne, którzy są emocjonalnie niepoukładani. Czerpię zarówno z ich doświadczeń jak i swoich mikro czy makro problemów, które nieustannie się przecież pojawiają.
Przede wszystkim chciałbym pierwszy raz w swojej historii zawodowej wyjść poza konwencję. I nie boję się tego…
Masz cztery zupełnie różne słowa ukryte w tytule nadchodzącej płyty. Każde z nich ma zupełnie inne znaczenie. Jeśli historia to jest coś, co się wydarzyło, jeśli opowieść może być fikcją, retrospekcja…
Dla mnie retrospekcja to akurat spojrzenie do tyłu… a poza tym to tak, masz rację, każde z tych słów daje inne pole manewru i pozwala na inną formę narracji. Natomiast emocje są tu podstawowym składnikiem.
…to jest u Ciebie równowaga między tymi czterema składnikami?
Na ten moment tak. Ale szczerze to dopóki nie skończę całego procesu, nie ma pewności. Zrobiłem do tej pory jedną trzecią planu. A zakładam 10 utworów. Ilość palców u rąk to jest bardzo dobra liczba. Prawdopodobnie dojdą jakieś skity, intro, outro…, ale zasadniczych utworów, takich pełnych, będzie 10. I każdy z nich będzie albo historią, albo opowiadaniem, albo retrospekcją, albo zapisem emocji, która się kłębi we mnie lub w kimś innym. Czasem wchodzę w czyjąś skórę i opowiadam w imieniu wariata albo w imieniu kolesia, który jest niepełnosprawny emocjonalnie.
Pociąga mnie używanie różnych form „tekściarstwa”. Taką możliwość przybliżył mi Jacek Kaczmarski. Zawsze mówiłem, że ktoś kto pisze teksty, powinien posłuchać Kaczmarskiego. Bo on używał wszystkich form. Pisał i w pierwszej osobie, i w drugiej i trzeciej. W liczbie pojedynczej i mnogiej. Opisywał obrazy, opisywał retrospekcje i historie. Prawdziwe i alternatywne, dodając swoje wizje do konkretnych wydarzeń historycznych. „Krajobraz po bitwie” albo „Rejtan” czy taka „Kasandra”. Miał różne okresy. Bywał wojownikiem. Odnosił się też bezpośrednio do swojego „tu i teraz”, do stanu wojennego. Zawsze mówiłem, że on był świetnym tekściarzem! I każdy raper powinien przyswoić sobie trochę Kaczmarskiego, nie patrząc w ogóle na konwencję. Tu chodzi o to, jak gościu opowiadał, jakie rymy stosował. Jak można wspaniale eksplorować miliardy pól.
Warsztat.
Tak, warsztat i jeszcze raz warsztat.
Mówiłeś o tym, że potrafisz wejść w emocje osoby np. chorej umysłowo…
Tak.
Masz w sobie aż takie pokłady empatii?
Tak. Tak się składa, że w mojej rodzinie pojawiały się epizody chorób i zaburzeń. I zawsze starałem się sobie wyobrazić… jak to jest? Poczuć, jak to jest iść w czyichś butach? Być w czyjejś skórze. Oglądam też dużo filmów. Zwróć uwagę na to, że reżyserzy czy aktorzy nie są w większości żadnymi psycholami, a w swojej twórczości kreują tak sugestywne wizje, że jesteś w stanie uwierzyć we wszystko. Taki „Rain Man” na przykład. Czy Dawid Ogrodnik w „Chce się żyć”. Dodatkowo interesuje mnie zawsze aspekt socjologiczny takich spraw. To, że większość społeczeństwa ma tendencje do izolowania się od problemów innych, piętnowania ich, uważają tych ludzi za gorszych, albo po prostu nie chcą o nich pamiętać.
Ostatnio nawet wziąłem udział w kampanii „HIVokrycja”. Przyszli do mnie ludzie, którzy chcieli nagrać program o gotowaniu z dziewczyną zakażoną HIV. Podkreślam, zakażoną a nie zarażoną wirusem HIV. Ona w społeczeństwie funkcjonuje jak trędowata. Wielu bałoby się spróbować sosu z jednej łyżeczki albo się z nią pocałować, bo się mogą zarazić.
Przecież to bzdura…
No oczywiście, że kompletna bzdura. Obaj to wiemy, ale większość społeczeństwa panicznie się boi i nawet nie wkłada minimum wysiłku w to, żeby dowiedzieć się więcej na ten temat. Więc wziąłem w tym udział. Bo jeśli mogę wyjąć jedną cegłę z muru Ciemnogrodu Polskiego, to ja to kurwa, zrobię. To jest empatyczne. W stronę współczucia płynie mój okręt.
Twój okręt już płynie trochę czasu… W tytule nowej płyty masz słowa „historie” i „retrospekcje”. Oba wskazują na spoglądanie wstecz, może na rozliczanie się.
Bo ty bierzesz historie jako suche daty, a ja jako historie ludzkie…
Ja też! Ale wciąż historia to coś, co się już wydarzyło wcześniej...
…a to na pewno.
Czyli patrzę na historię mojego życia i mogę ci opowiedzieć o koledze który mi się powiesił. Bo to jest coś, co da się opowiedzieć. Wydarzyło się. O to chodzi?
Tak, i mogę to opowiedzieć jako historię, którą usłyszałem, która przydarzyła się w moim otoczeniu, która dotknęła moich bliskich. ale mogę też użyć wyobraźni i napisać taki tekst w pierwszej osobie, i będzie on o tym co on, ten konkretny człowiek czuł. Co ja sobie wyobrażam, że on czuł.
SCHIZMATYK VS. ORTODOKSI
Właśnie. Ale skoro używasz w tytule takich słów, to one tam po coś są! Zauważasz u siebie takie ciągoty do zamknięcia jakiegoś etapu? Otworzenia kolejnego. A może rozliczenia się z czegoś? Z samym sobą?
Coś nowego zadziało się u mnie w życiu. Jest taka wymiana komórkowa po siedmiu latach. Ponoć człowiek zmienia się co siedem lat. Ja teraz doszedłem do takiego miejsca albo dorosłem do tego, że jestem gotowy przyjąć nową szatę siebie samego. W sensie artystycznym, jako rapera nawijającego pod inne bity. Pod bity, które pierwszy raz nie są dokładnie w konwencji znanego nam hip-hopu.
Kiedyś z Pelsonem byliśmy pierwszymi schizmatykami w polskim hip-hopie. Kiedy robiliśmy Vienio / Pele i nasza płyta była bardzo eklektyczna, to na mieście mówili nam: „wy już nie jesteście prawdziwymi hiphopowcami. Łączycie to z różnymi jazzami, funkami, bajerami, rowerami”. A ja się wtedy śmiałem w oczy i odpowiadałem – to weź zobacz, z czego sampluje każdy rdzenny, amerykański hip-hopwiec. Zobaczysz tam Jamesa Browna, muzykę poważną i reggae. R`n`b, soul, blues. Stałym elementem „gry” (chodzi o hip-hop – przyp. AR) jest samplowanie ze wszystkiego. Wiec nie mów mi, że jestem schizmatykiem, bo ty sam, słuchając hip-hopu, przynależysz do tego wszystkiego, z czego on czerpie. Przynależysz do tego eksperymentu.
Przywykłem też do tego, że w naszym hip-hopie mówią na mnie Pan Eksperyment. I przyznam, że w sumie podoba mi się ta etykieta. Ona dziś daje mi…
…więcej swobody?
Dokładnie. Pozwala mi dziś stanąć poza konwencją. Zaproponować coś nowego. Coś nowego dla wszystkich. Zmieniam się. Ewoluuję. Rozumiesz?
Rozumiem. Więc posłuchaj. Jest coś takiego, jak selekcja negatywna. Jako fotograf czasem nie potrafię wybrać najlepszych zdjęć z przygotowanego przeze mnie materiału. Zatem odrzucam moim zdaniem najsłabsze kadry, najmniej pasujące. Zależnie od klucza. W ten sposób dochodzę do kadrów, które powinny pozostać. Stosując taką technikę, powiedz mi – kim Ty już dzisiaj nie jesteś pracując na nową płyta?
Nie jestem ortodoksem. Zresztą, ten płaszczyk ortodoksji zawsze był dla mnie śmieszy. Popatrz, wyszedłem od definicji Vienio / Pele w kontrze do Molesty, gdzie rządziły jakieś prawidłowości, gdzie zawsze na scenie musieliśmy wyglądać tak, a nie inaczej, że trzeba było przyjąć taką postawę, o takich rzeczach mówić, takim, a nie innym językiem. Tak się poruszać. A teraz uważam, że mogę pozwolić sobie na dużo więcej jako artysta. Dochodzę do wniosku, że się zredefiniowałem.
Co to znaczy? To znaczy, że sobie uświadomiłem, że dwadzieścia lat robię rap i zastanowiłem się, kim jest osoba, która ma dziś dwadzieścia lat i słucha mnie lub jakiekolwiek muzyki?
To kim jest?
Otrzymałem bardzo dziwny wynik. Dziwny wzór. Nie jest to człowiek, który tak jak my, którzy 20 lat temu słuchaliśmy tylko hip-hopu i mieliśmy tego, który słuchał tylko metalu, czy tylko punka za brudasa. Uważaliśmy, że ci od reggae to jakieś papciuchy. Okazuje się, że dziś ludzie, którzy są dwudziestolatkami słuchają bardzo dużo różnej muzyki. I tak jak dla nich Gang Albanii jest jakimś odkryciem i łączeniem muzyki klubowej z jakimś rapem klasycznym, tak nie gardzą też techno, mogą posłuchać jakiegoś kawałka disco polo i lubią hip-hop, nawet ten rdzenny.
Ostatnio kolega mi opowiadał, jak jechał pociągiem i w przedziale małolaci puszczali z telefonu wszystko to, czego teraz się słucha. I dodał, że było to najciekawsze doświadczenie socjologiczne od co najmniej 10 lat. Ponieważ słuchali po prostu wszystkiego. Był rdzenny hip-hop, był Paluch, Sobota czy Diox. Za chwilę VNM, po czym puszczali disco polo, wchodził Gang Albanii, a po chwili jakieś mordercze techno, które napierdalało im w głowy.
Dotarło do mnie, że nie ma ortodoksji w słuchaniu muzyki. Ludzie słuchają tego, co media im podsuną albo to co inni „lajkną”, że jest fajne. Oni w telefonach mają teraz wszystko. I tu się troszeczkę różnimy. Między mną, kiedy miałem dwadzieścia lat, a nimi, jest gigantyczna przepaść. Ja bym kiedyś nie pomyślał, że coś takiego może się dziać. Jak się zamykaliśmy w jednym gatunku, to w nim tkwiliśmy i w nim się wszystko działo. A oni mają po dwadzieścia gatunków, w które wchodzą i wychodzą, wchodzą i wychodzą, a za drzwiami czekają kolejne nowe rzeczy.
W związku z tym się zredefiniowałem. Ale nie zrozum mnie źle, to nie redefinicja dla publiki. Tylko zrozumiałem, że konwencja to są kajdanki założone na rękach. Że to mnie jakoś ogranicza. A na to przystać nie mogę, jeśli chcę się rozwijać i wypowiadać się dalej. Muszę coś nowego zaproponować przede wszystkim sobie, żeby być nadal zadowolonym ze swojego dzieła i innym, żeby być dla nich atrakcyjnym.
To jaka jest Twoja, na Twój prywatny użytek, nowa definicja Vienia? W związku z tym, co powiedziałeś przed chwilą i w kontekście „H.O.R.E”?
Czyli dochodzimy do tego, jaka ta płyta będzie?
To od Ciebie zależy.
Posługuję się narzędziem „rap” jako raper. Będę rapował w różnych tempach. I w tych tempach będę próbował pokazać swoje „skille”. To po pierwsze. Po drugie, chcę żeby muzyka przełamała hiphopową aranżację, która jest zawsze podobna. Czwórka – zwrotka – refren, zwrotka – refren – podwójny refren – skrecz – refren – refren – do widzenia. Kiedyś rozmawiałem z Markiem Ałaszewskim i to samo mi powiedział. Że on nie wyrabiał już. Że kawałki bigbeatowe były kserami piosenek Beatlesów z polskimi słowami…
Mówisz o tym Ałaszewskim z Klanu od płyty „Mrowisko”? Przecież dziś prawie nikt nie zna tego zespołu!
– No to ja wam polecam, żebyście posłuchali Marka Ałaszewskiego i zrozumieli, na czym polega jego fenomen!
„Z brzytwą na poziomki”…
Eee… to był jego bardzo klasyczny utwór. Ja mam całą jego dyskografię. Kiedy robiłem z nim w radio wywiad, to opowiadał mi tym, jak się wkurwił na aranżacje i zaczął wymyślać swoje. Zmiany tempa, dodawanie różnych elementów, które się dzieją trochę obok. Cztery tematy muzyczne, a nie dwa, po jednym dla refrenu i zwrotki, ale jeszcze jakiś element w środku, który rozgraniczałby to wszystko, dodawał nowy wymiar. Więc i ja na płycie „H.O.R.E” chcę pokazać nową możliwość i powietrze wpuszczone dla muzyki. To jest druga rzecz, którą chce zmienić. Czyli aranżacje, odrzucenie konwencji.
Inna sprawa, że od lat jestem zafascynowany i śledzę scenę klubową. Zauważyłem teraz, że dzisiejszy młody hip-hop bardzo dużo czerpie właśnie z muzyki klubowej. Nawet niektórzy nie wiedzą, jak bardzo. Ile patentów jest żywcem przeniesionych z tej muzyki, czy to z house`u, czy z break bitu, z trapu, drum`n`base`u, czy nawet UK garage do hip-hopu. To są wszystko patenty importowane. Podobnie jak brzmienia. Tempa hiphopowe pozostają, a zmieniane są dźwięki np. basów. Czyli silnik zostaje, zmieniana jest cała karoseria. I tak wbijamy się w nową technikę. To już trzy elementy do wymiany. Doszliśmy szybko do momentu, w którym ta muzyka może być bogatsza!
Zauważam też, że ci wszyscy nowi wykonawcy jak Run the Jewels czy Tyler, the Creator biorą też bardzo dużo z londyńskiego brudu, takiego prosto z samego bruku, z piwnic. Prosto z basu, z subbasu. I takie rzeczy też chciałbym zaproponować.
Cieszy mnie też to, że wielu producentów muzyki minimal czy industrial zauważyło, jak bardzo pięknie wygląda połączenie rapu z takimi właśnie rzeczami. Tylko uwaga, ja wszystko próbuję zmiksować w jeden fajny koktajl. Nie chcę, żeby mi ktoś po tym wywiadzie powiedział: „a co ty? będziesz teraz pod kliki rymował?”. Tu nie o to chodzi.
A o co?
A o to, że są pewne kanony i konwenanse. A ja próbuję z nich zrobić miszmasz i zaproponować ludziom coś, czego moim zdaniem jeszcze nie było. Na razie te sześć czy siedem utworów, które nagrałem, wybiegają nieco do przodu. Może nie są to rzeczy rewolucyjne na skalę światową, ale w skali europejskiej to się będzie świetnie broniło.
TRZECH MUSZKIETERÓW
A z kim robisz tę muzykę? Kiedy przypadkowo spotkaliśmy się kilka dni temu, to byłeś cholernie zaaferowany osobami, z którymi teraz współpracujesz… Czy możesz…?
Tak! Akurat tak się stało, że poznałem Kubę Janickiego, który jest w kwartecie Wojtka Mazolewskiego. Kuba jest też przyjacielem mojej dziewczyny i od wielu, wielu lat prowadzi klub muzyczny Mózg w Bydgoszczy, a teraz od niedawna Mózg Powszechny, tutaj na Pradze. W Teatrze Powszechnym. A przede wszystkim Kuba jest bardzo wszechstronnym muzykiem! Oprócz tego, że gra wspaniale na perkusji, w różnych składach, to jeszcze wydał kilka płyt z elektroniką, szeroko zajmuje się komponowaniem, produkcją, tworzeniem harmonii i wielu różnych rzeczy.
Z Kubą doszliśmy do wniosku, że fajnie będzie zrobić taki projekt, który będzie koktajlem Mołotowa. Nie jestem ukierunkowany na jedną grupę fanów, np. na słuchaczy hip-hopu, z którego się wywodzę i którego odbiorców i całe środowisko bardzo szanuję. Ale muszę patrzeć szerzej.
Poza tym, że z Kubą tworzymy tę płytę, to równocześnie tworzymy skład, zespół, który będzie w stanie odegrać to wszystko na żywo. Będzie to ekipa od Wojtka Mazolewskiego, będzie Marek Pospieszalski, który tez produkuje muzykę. Mam nadzieję, że jego bity też wejdą na ten projekt.
Marek zdaje się Jafię ostatnio produkował, prawda?
Tak, tak! Marek generalnie jest z wielopokoleniowej, muzycznej rodziny. Wszyscy znają Pospieszalskich. Odbyliśmy wiele rozmów z Kubą i z Markiem i jesteśmy zgodni co do tego, że chcemy, by całość miała wymiar dobrze zgranego zespołu. Mówię tu już o zespole jako o składzie koncertowym.
A ten zespół bierze udział w nagraniach, czy robicie to tylko razem z Kubą, a zespół powstaje jedynie w celach koncertowych?
Robimy to razem z Kubą, ale on już na etapie aranżacji ma w głowie to, że będziemy grali na żywo, pozostawia miejsce dla Marka, który potrafi zagrać saksofon rytmiczny, potrafi zagrać saksofon dziki, saksofon jazzowy. Różne sztuczki jest w stanie wykonać. I dla widzów może być to bardzo atrakcyjne, bo nagle koleś linie basowe grać będzie… saksofonem, a nie basem. To będzie widowiskowe!
Powiem więcej. Wreszcie, po tylu latach będę miał wszystko pod kontrolą, od muzyki i treści, po wizerunek, skonstruowanie logotypu, sesji zdjęciowych…
Projekt kompletny?
Tak, bo chcę wszystko zapiąć na tip-top. Zakładam, że będziemy grać wiele lat. Nie zamierzam zejść ze sceny. Uważam, że mam jeszcze wiele do powiedzenia.
KAJDANY I KONTROLOWANIE EMOCJI
A Ty masz w sobie tyle siły i odwagi by powiedzieć, że to nad czym teraz pracujesz to będzie opus magnum Vienia?
Wiesz, artysta zawsze wierzy w swoje dzieci, czyli w swoje wytwory. Zawsze mówiłem, że nigdy nie pisałem tekstów, których miałbym się później wstydzić. Kiedy postawiłem kropkę, oznaczało to, że to jest właśnie to, co chciałem powiedzieć. Wolałem się trzy razy zastanowić, zanim napisałem słowo, a potem je nagrałem. Jeśli było trzeba, to długo siedziałem na jednym tekstem czy pojedynczą zwrotką. Bywało, że i po cztery godziny nad jednym wersem, aż byłem go w zupełności pewien.
Przywykłem do tego, że jako artysta jestem poddawany ocenie. Jednemu to co robię się podoba, innemu nie. Trudno, wszystkim nie dogodzisz, zatem ważne jest jedynie to, by sobie dogodzić. By być w zgodzie ze sobą. Opus Magnum? Nie wiem.
Wiesz, że między słowami, jak ciebie tak słucham, to wyczuwam, że ty nie zamykasz jakiegoś etapu w swojej twórczości. Ty otwierasz zupełnie nowy…
Mnie się też tak wydaje. Przecież ja na tej płycie nie zaczynam śpiewać arii, ja zaczynam łączyć to co robiłem z zupełnie nowymi elementami…
…ale Ty zaczynasz mówić z zupełnie nowy, inny sposób o muzyce, o jej strukturze!
Zgadza się. I to chyba jest też ta moja redefinicja. Czas, w którym się znajduję, miejsce, do którego dotarłem jako producent czy raper, świadomość, którą posiadam dzisiaj… to wszystko się złożyło na potrzebę pokazania czegoś zupełnie nowego. Zawsze mnie podniecało prezentowanie czegoś nowego. I nigdy nie bałem się tego. Te cięgi, które dostałem przy Vieno / Pele, przy „Autentykach”, tak mocno mnie zahartowały, że teraz czuję już tylko dreszczyk emocji.
Dodatkowo mam w pamięci swoją wyprawę na festiwal Tauron Nowa Muzyka, gdzie zobaczyłem całe mnóstwo ludzi poszukujących nowych dźwięków, nowych formuł. Zobaczyłem tam i hip-hopowców, i drugmanów, i dj`ów oraz masę zwykłych ludzi owładniętych manią odnajdywania nowych rzeczy. I pokazywania ich. W ogóle w Stanach takie podejście już dawno funkcjonowało. Przecież podziwiamy, jak ktoś w hip-hopie wyskoczy nagle z czymś nowym, „łoooo Jezuuu, jak on to fajnie zrobił”. No co, bo dodał element swój? Bo dodał swój rap do zupełnie nowej muzyki i powstała nowa jakość…? To zawsze nas kręciło. Tylko niektórzy nie są jeszcze na to gotowi. Boją się, bo na podwórku wszyscy teraz lecą pod hardcore`we bity, a ty nagle sięgasz po coś zupełnie innego. Ja w to wchodzę z pełną świadomością i wglądem w to. Atakuję to i nie interesuje mnie co powiedzą inni.
Ja w pewnym sensie jestem już za stary, żeby pisać piosenki i zastanawiać się, co powiedzą inni. Mam to, kurwa, gdzieś. To te kajdany, o których ci mówiłem. Jestem od nich wolny. W przypadku projektu „H.O.R.E.” wymyśliłem 10 numerów i konsekwentnie je realizuję. Mam jasną wizję. Cały wrzesień siedziałem w domu i tematy, które sobie przygotowałem w wakacje zostają ubrane w słowa. To trochę jest tak jak z wymyślaniem obrazu. Masz blejtram, wiesz, co chcesz namalować. I jeśli dokładnie wiesz, co chcesz namalować, to jest znacznie łatwiej. Nie zgadujesz, co ci wyjdzie. Wiesz, co ma wyjść i to wychodzi. Wszystkie te dziesięć obrazów mam wymyślone. Teraz tylko te blejtramy koloruję, wypełniam. Maluję. Codziennie się wysypiam, zjadam dobre śniadanie i siadam do pracy. Kończę koło 17.00. Wychodzę przewietrzyć banię. Dwie sesje w tygodniu robię. Tak powstaje płyta.
Ostatnie słowo, nad którym się jeszcze nie pochyliliśmy w „H.O.R.E”, to emocje. Ono się odnosi bardziej do tekstu czy do warstwy muzycznej? Bo po tej twojej wizycie na Tauronie odczuwam, że ty zacząłeś też mocniej szukać emocji w samych dźwiękach.
Jest chyba coś takiego we mnie. Poza tym muzyka jest przecież czystą emocją, a nami, jako ludźmi targają różne emocje. Gdybym nie miał emocji, ty byłbym doskonałym człowiekiem…
…raczej maszyną…
…albo maszyną. Albo buddyjskim Lamą. Napełnionym godnością. A jak się na wszystko godzisz, to tak, jakbyś nie dysponował emocją.
Poczekaj. Albo mi opowiadasz o stanie nirwany, albo o paprotce.
Moim zdaniem to jest tak, jak opisywane to jest w księgach buddyjskich. Przede wszystkim chodzi o to, by powściągnąć emocje. Mieć je na smyczy. Ludzie zazwyczaj nie trzymają emocji na żadnej smyczy. Dziewczyna mówi: „nie rób tego”, a on „co, kurwa…” i już jest dym. A ja mam taką zasadę, że w pewnych sytuacjach już nie ciągnę za żadne sznurki. Bo wiem, że to przyniesie rozczarowanie, a to gorycz. Tamto przyniesie mi dni smutne, będzie mnie żołądek bolał i będę miał ciche dni. Po co mi to jest? Dlatego nie ciągnę za te sznurki. Ale jednocześnie w tekstach bardzo łatwo jest mi przekazać emocje. Nacechować je takimi wyrazami, które mogą zobrazować, jak czuje się np. człowiek zły lub człowiek agresywny. Albo nastawiony wrogo do innych. Wbijam się w jego skórę i próbuję patrzeć na świat jego oczyma. I tak go opisywać. I tak definiuję emocję w projekcie „H.O.R.E”. To jest to, co nazywać się ma w nim emocją. By w tekstach tkwiły rzeczy, których może ja osobiście nie przeżyłem, bo nie byłem nigdy w domu wariatów ani psychicznie chory, ale ile widziałem filmów, ile razy minąłem kiedyś takiego kogoś na ulicy? Jak on się zachowywał, jaki był? To wszystko też zostawia ślady jakieś we mnie. Chcę dać upust temu. Opisać taki „chory” świat. I to jest to, co mam do powiedzenia na tej płycie. To będzie wybuchowa potrawa. Na tym talerzu wyląduje naprawdę ciekawa strawa!
KRĘCENIE TALERZAMI
Skoro przy kulinariach jesteśmy…? Wyspowiadaj się ze swojego programu.
A to dosyć ciekawa sytuacja, bo ci, którzy mnie znają, wiedzą że od małolata kręciłem się po kuchni. I zawsze jak były jakieś możliwości, albo choćby mała kuchenka, to gotowałem dla swoich bliskich, dla swoich kumpli i ludzi na melanż. Lubię to. To jest bardzo podobne do tworzenia muzyki. Gotowanie to alchemia na poziomie domowym. Masz kilka składników, robisz z nimi coś i bum! Jest potrawa. I można się najeść i można mieć ciekawą rozmowę przy stole. Hip-hop jest jak prosta potrawa. Masz trzy składniki. Stopa jest jak cebula albo ziemniak. Werbel to marcheweczka. Teraz wchodzą jakieś inne przeszkadzajki, kolejne warzywa. Dokładasz coś co jest w środku, czyli fasola albo pomidory. Doprawiasz to przyprawami, czyli jakimiś tam efektami: oregano, sól, pieprz. I powstaje fajna rzecz, czyli bit.
A jak to się stało, że mam program? Zadzwonił do mnie koleś z Canal Plus, Dominik i powiedział: „Piotruś, przyjedź do nas. Chcemy, żebyś zrobił u nas program. Czuję, że ty masz pasję do gotowania. Po wywiadzie w CookBooku wiem, że ty to kochasz”. Wymyśliłem ten program od A do Z. Sformatowałem go. A że jestem zwierzęciem medialnym, to pomyślałem, że to super okazja, by zrobić coś fajnego.
I fala hejtu się wylała…
– Powiem ci, że nie. Ja nie słyszałem żadnego hejtu, ale dla ortodoksów może to być rozczarowanie. Że jak to, co ten Vieno robi? Ale jak ktoś mnie zna, to wie, że to jest jak hobby dla mnie. Jeden raper prezentuje swoje zdjęcia jak łowi ryby, inny prezentuje soje buty, bo je kolekcjonuje, a ja robię w domu sałatki i robię im zdjęcia. Ludzie nawet zapraszają mnie do swoich knajp i pytają o moją opinie. To mi pochlebia. Ugoszczą mnie, nakarmią i zapytają, co myślę. Zrobiłem się takim blogerem kulinarnym. Zresztą, w styczniu przyjdzie kolejna odsłona tej sytuacji, cieszy mnie to. Uwielbiam ustawiać sytuacje również na talerzach.
NARKOTYKI
Opowiadałeś mi, że dziś rano usiadłeś i do chwili kiedy spotkaliśmy się wieczorem napisałeś tekst. Możesz mi o nim opowiedzieć?
Tak. Napisałem tekst, który planowałem już wcześniej. Na takiej kanwie, że wszedłem w skórę człowieka, który jest teraz młody. A na rynku jest bardzo dużo narkotyków, dopalaczy. Ludzie łączą różne rzeczy. Sam niedawno zostałem poczęstowany jakimś syfem na imprezie, po którym rzygałem brązowym gównem i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje… Więc wyszło na to, że przeprowadziłem na sobie bezpośredni eksperyment. Wiem, czym są teraz te nowe rzeczy na rynku. Już nie jest tak jak kiedyś, że gandzia to była gandzia. Kwasy, amfetamina i kokaina dla bardzo bogatych. Tu się to wszystko zmieniło. I tekst, który dziś powstał, jest moją odpowiedzią na tę sytuację, co ćpają młodzi ludzie w wieku dwudziestu lat. Ja dwadzieścia lat robię rap i dopiero teraz zdarzył mi się taki eksperyment. Ten temat siedział mi w głowie od dawna. Dopiero teraz to wyplułem. Dopiero teraz, bo miałem odpowiedni bit wreszcie. Czyli muzyka, którą dostałem, przyniosła tę emocję, którą poczułem. Która wyzwoliła temat. Bo jest w niej taki pierdolnik, jakby ci się w głowie wszystko mieszało ze sobą. Dlatego usiadłem wreszcie na dupie i to napisałem. Pisanie nieprzyjemnego tekstu sprawiło mi przyjemność.
Wracając do „H.O.R.E.”, jak płyta spotka się z niezrozumieniem, będzie ci przykro?
Wiesz co… jestem odporny na takie rzeczy. Świadomy aktu artystycznego. Niezależnie od obioru zawsze znajdą się osoby, które cię zaproszą do zagrania gdzieś koncertu. Więc jestem spokojny. To jest tak, jak wrzucenie kamienia do wody. Zawsze powstają kręgi. Jak siedzisz w domu, to te kamienie nie za bardzo wpadają do tej wody. Proces tworzenia płyty to trwanie w procesie zimowym. Tak jak teraz. Ale jak już ta płyta wyjdzie, pójdą informacje do mediów, to kamienie zaczną wpadać do wody. Kręgi coraz szersze zataczać się będą. Pojawią się pewne konsekwencje. Akcja – reakcja.
Chcę też przestać być niezależnym artystą. Wcześniej działałem jako Respect Records i płyty wydałem sam. Później poprzez kontrakt dystrybucyjny, opłacając wszystko sam. I zawsze to jakoś lepiej lub gorzej, ale wychodziło. A teraz będziemy szukać wytwórni, by pod czyjąś kuratelą osiągnąć jeszcze więcej. Widzę, że dzisiejsze narzędzia niezależnych wytwórni są skuteczne i dobrze robią artystom, a ja chciałbym bardzo, by „H.O.R.E.” nie zniknęło w dzisiejszym mroku medialnym. Nie chcę tego. Chcę, by ktoś trzymał też na tym pieczę. Obojętnie, mejdżers, niezależna wytwórnia, hiphopowa czy inna. Bez różnicy mi. Jestem dobrej myśli.
***
Rozmowę przeprowadzono 20 września 2015 roku na warszawskim Starym Mieście. Zdjęcia dzięki wsparciu Olympus Polska wykonano 4 grudnia 2015 w Warszawie. Autorem wywiadu i zdjęć jest Artur Rawicz.