The Whitest Boy Alive, Twilite – Warszawa, Fabryka Trzciny – 23.09.2010

Nasza relacja z czwartkowego koncertu The Whitest Boy Alive


2010.09.27

opublikował:

The Whitest Boy Alive, Twilite – Warszawa, Fabryka Trzciny – 23.09.2010

Ich ostatnia jak do tej pory płyta „Rules” była bezsprzecznie jednym z najlepszych krążków ubiegłego roku. Spore znaczenie dla fanów miał też fakt, że lider formacji, Norweg Erlend Øye, to jedna druga genialnego, akustycznego duetu Kings Of Convenience, który znakomicie został przyjęty na tegorocznym Open’erze. A może magnesem okazał się „nasz człowiek” w The Whitest Boy Alive, czyli mieszkający w Berlinie (bo tam „stacjonuje” grupa) Marcin Öz? Tak czy inaczej tłumy przed i we wnętrzu Fabryki Trzciny podczas niedawnego koncertu The Whitest Boy Alive zaskoczyły pewnie tylko laika. Grająca po raz pierwszy w Polsce grupa (ich mini-trasa obejmowała również Poznań i Katowice) ściągnęła pod gościnne strzechy działającej na warszawskiej Pradze i mającej swoją wierną publikę koncertowej (i nie tylko) „miejscówki” dobre kilkaset wiernych fanów. Bo rozglądając się wśród publiki trudno było nie wpaść na konkluzję, że tamtego rześkiego, wrześniowego wieczoru w FB nie pojawili się przypadkowi ludzie, ale słuchacze znający i lubiący muzykę TWBA.

Najlepszym tego potwierdzeniem było gorące przywitanie zespołu, który niezmiennie, od 2003 roku gra w składzie: Erlend Øye (Norwegia; wokal i gitara),  Marcin Öz (Polska; bas), Sebastian Maschat (Niemcy; perkusja),   Daniel Nentwig (Niemcy; klawisze). Nie trzeba jednak znać muzyki TWBA, by pokochać ich od pierwszego… usłyszenia. Pozytywna energia, jaką emanuje  Erlend, są tak zaraźliwe, jak zmuszająca do tańca bywa muzyka jego kapeli. Muzyka jednocześnie prosta, grana na żywo, przez „klasyczny” rockowy skład, ale zarazem finezyjna, by nie powiedzieć cudownie zwariowana. Nie kruszmy kopii o to, czy to jeszcze taneczny avant pop, czy już eksperymentalne disco (tak, tak!). Wystarczy zobaczyć jak do tej muzyki bawi się publiczność, by uwierzyć w genialny gust tego międzynarodowego kwartetu, który w Fabryce Trzciny zagrał swoje największe utwory z obu płyt, czyli wspomnianej „Rules” i debiutanckiej „Dreams” z 2006 roku.

W czasie półtoragodzinnego występu TWBA nie mogło więc braknąć takich hitów, jak singlowe „Burning” i „1517” z „Courage” na dokładkę. A wszystkie zagrane jeden po drugim, we wspólnym secie. Choć nie dam sobie ręki uciąć, czy tańcząca obok mnie Monika Brodka przypadkiem nie bawiła się najlepiej przy porywającym „High On The Heels”. A przecież byli i tacy, który tamtego wieczoru czekali pewnie na jeden, jedyny utwór. A więc zgrany na śmierć przez pewne tematyczne radio szlagier „Intentions”. Tu zagrany – jakby na pocieszenie tym, którzy gardzą oczywistymi rozwiązaniami – wolniej, bardziej akustycznie, soczyście i funkowo.

PS. A propos funku. Nie da się ukryć, że to właśnie bas Marcina Öza (obok charakterystycznego, na swój sposób nonszalanckiego wokalu Øye) jest znakiem rozpoznawczym TWBA.


PS2. Przed bohaterami wieczoru zaprezentował się (bardzo udanie!) polski duet Twilite, który tworzą śpiewający i grający na gitarach akustycznych Paweł Milewski i Rafał Barwisz. Panowie porównywani bywają do Kings Of Convenience oraz The Swell Season i mają już na koncie płytę „Bits & Pieces” oraz EP-kę „Else”.

Polecane