The Clash vs Elvis Presley

Okładki wszech czasów - cz.1.


2011.07.29

opublikował:

The Clash vs Elvis Presley

Kiedyś rankingi najlepszych okładek pojawiały się regularnie w prasie muzycznej. Teraz jakby rzadziej zwraca się na nie uwagę, tym bardziej byłem zaskoczony, kiedy wczoraj wieczorem wrzuciłem na cgm`owego fejsa pytanie o najważniejsze waszym zdaniem okładki i otrzymałem ze 200 różnych propozycji w ponad 100 postach. Kurde – pomyślałem – nie jest tak źle. Ale tak dobrze też nie jest. Współczesnych okładek pretendujących do miana kultowych jest jak na lekarstwo. Wiem, czas zweryfikuje i odsieje ziarno od plew, ale… tak czy siak, sprawa nie wygląda zbyt dobrze. Dlaczego? Odpowiedź jest chyba jasna dla wszystkich.

Postanowiłem nie szeregować okładek od najlepszej do najgorszej bo pobiłbym się sam ze sobą. Poza tym, jakie przyjąć kryteria? Co to jest „dobra” a co „zła” okładka? O dobrej można powiedzieć, że jest dziełem sztuki, ma „to coś”, jak fotografia – działa sugestywnie na odbiorcę, działa na wielu płaszczyznach, emanuje znaczeniami odkrywanymi wciąż i na nowo. Mówi o płycie więcej, niż na niej słychać albo rzuca na nią zupełnie inne światło. Wreszcie – jest ikoną, wartością samą w sobie. Zatem jak uszeregować okładki? Albo jak zdefiniować okładkę złą? Zła okładka to zła okładka. Chujowa i tyle.

Te (subiektywnie!) najważniejsze i najlepsze okładki podzielę sobie zatem na Klasyki, Moje (te co mnie na kolana powaliły i do dziś nie dają mi się podnieść) i na Polszczyznę. Bo Polacy nie gęsi. Ale najpierw klasyki, powszechnie uznane za najlepsze. Miejmy to za sobą 😉

Ta okładka mogłaby się znaleźć i w „moich”, bo nie dość, że ikona, nie dość, że powszechnie uznawana ze jedną z najważniejszych, nie dość, że dość zgrabnie zdefiniowała swój gatunek muzyczny, nie dość, że fantastycznie drwi z innej okładki (przerastając ją o głów tysiąc i dając nieśmiertelność), to jeszcze… fenomenalne koncertowe zdjęcie na niej widnieje. Paul Simonon rozbija o scenę swojego Fendera Precision Bassa – a autorka fotografii, Pennie Smith początkowo chciała zdjęcie wywalić do kosza, bo nie ostre! Ale to właśnie zdjęcie oddaje to, co w rock`n`rollu, w punku czy w rocku najważniejsze – ostateczną utratę kontroli nad emocjami. No i to fenomenalne wyśmianie starego porządku i pstryczek w nos stetryczałej muzyce reprezentowanej przez… pierwszą płytę Elvisa Presleya. Oto te okładki:

Inną okładką, wielokrotnie wskazywaną jako jedną z „naj” jest grafika zdobiąca pierwszą płytę King Crimson – „In The Court Of The Crimson King” (swoją drogą, kto wie, czy nie jest to najważniejsza rockowa płyta ever?). Płyta wyszła w 1968 roku (trzeba sprawdzić, nie jestem tego pewien), ale ciągle działa na wszystkie zmysły. A zestawiając obraz z muzyką, i pamiętając, co się wówczas nagrywało – to był cios.

Takie zespoły jak Pink Floyd czy The Beatles powinny mieć swoje subkategorie w kategorii „Klasyk”. Bo którą okładkę Floydów uznać za ich najlepszą? „Dark Side Of The Moon”? „The Wall” (zwłaszcza to, co w środku)? „Animals”? A może jeszcze coś innego… Z Beatlesami jest tak samo. Bezdyskusyjnie – tak jak muzyka tych zespołów stała się kanonem, tak samo obie formacje stały się liderami i wprowadziły do okładkowego Hall of Fame najwięcej pozycji.

Led Zeppelin nie gorsze. Bo okładka „Jedynki” kultowa, „Czwórki” też, a przecież jeszcze parę można wymieć jednym tchem. Ot, choćby „Houses Of Holy”.

The Doors też są mocni w tej kategorii. O okładce „Strange Days” można pisać artykuły, zdjęcie (z fajną historią – polecam dociekliwym) z „Morrison Hotel” hipnotyzuje. Nie?

Podobnie jest z Metalliką – chłopaki wpisali się do historii nie tylko dokonaniami na polu muzycznym, łamiącymi stereotypy wypowiedziami, ale i okładkami… „Justice…”, „Master…” i, – heh, to jest jocker w talii – „Black Album”!

Kultową okładkę, wymienianą jednym tchem obok innych „najważniejszych” i „najlepszych” ma też Nirvana. Wiele osób może nie potrafić wymienić choćby jednego tytuły z płyty, dzięki której grunge zaistniał w masowej świadomości, ale od razu wie, o co chodzi widząc zdjęcie kilkumiesięcznego Spencera Eldena wykonane w basenie w Pasadenie w 1991 roku 😉

O, albo takie nieco już wyświechtane U2… panowie również mogą stawać w szranki na kultowe okładki. Bo „War”, bo „Achtung Baby”, bo „Joshua Tree”. Ale na mnie chyba największe wrażenie robi fotografia użyta na okładce „Rattle And Hum”. Bono świeci reflektorem na Edge`a. Mistrzostwo.

Przepiękną (i sławną) okładką może poszczycić się też sam Jimi Henrix. Album „Electric Ladyland” w wersji UK zdobiły piękne kobiety. W purytańskich Stanach to nie przeszło (to głupki!), ale na Starym Kontynencie wiedzieli co dobre. I oto kolejna ikona:

Zupełnie odmienną estetyką w historii „okładania” płyt zapisali się muzycy z Joy Division. To, co widniało na kopercie płyt „Unknown Pleasures” zdjęcie fal radiowych pierwszego odkrytego pulsara. Zabieg tyleż prosty, co efektowny. Ciekawostka: tytuł „100 kolejnych uderzeń pulsara CP 1919” jeszcze dziś mógłby posłużyć za tytuł jakiejś alternatywnej płyty. A okładka wydanej już po śmierci Curtisa „Closer” też taka ostatnia nie jest. I jaka wieloznaczna…

Jak jesteśmy przy Joy Division, to trzeba wspomnieć i o Sex Pistols – toż to na ich koncercie, w 1976 roku poznali się Sumner, Hook i Curtis. A okładka „Never Mind The Bollocks” też przeszła do historii. Ileż to razy widzieliśmy później ten krój pisma…

Aaaa… z  „Unknown Pleasures” kojarzy mi się też inna okładka, powszechnie uważana za kultową. Stylistyka kompletnie nie ta, czas i geografia też inne, ale kojarzy mi się i juz. Nie wiem, dlaczego. To jedyna w swoim rodzaju okładka „Merriweather Post Pavilion” Animal Collective. Dostaliście już oczopląsu?

Inną, potężną jak sama płyta, okładką dysponuje debiutancki album „Rage Against The Mashine”. Sugestywne zdjęcie (a właściwie fragment zdjęcia) aktu samospalenia wietnamskiego mnicha buddyjskiego w Sajgonie w 1963 roku nabrało zupełnie nowego życia. I znaczenia.

Dzięki zupełnie innym fotografiom (Antony`ego Corbijna – już wyżej były jego okładki;)) do ekstraklasy światowych okładek przeszła oprawa graficzna płyty R.E.M – „Automatic For The People”. Żeby przekonać się, co jest, tak na prawdę, na okładce, trzeba mieć w ręku cały album 😉

Jakie wrażenie na ówczesnych robiła okładka „Sticky Fingers” The Rolling Stones mogę sobie tylko wyobrażać… Stonesi mają kilka okładek, które mogły by się tu znaleźć, ale ta, może mniej oczywista, powinna się tu wyświetlić choćby dla przypomnienia.

Sądziłem, że okłada „Licence To Ill” pojawi się w moim prywatnym zestawieniu klasyków, ale sprawdziłem, że wielu mądrzejszych ode mnie wymienia ją wysoko wśród okładek wszech czasów, zatem nie będę się wyłamywał. Oto najlepsza okładka Beastie Boys:

Okładka „Bitches Brew” Milesa Davisa przy pierwszym kontakcie wydała mi się taka przekombinowana, na granicy kiczu. Ale w zestawieniu z muzyką (i przyznam się: po latach) nabrała cech wybitnej, zwłaszcza, gdy otworzy się całość i spojrzy na przód i tył. Okładka, po której można podróżować. To jest coś.

I na koniec tej części zestawienia okładka, którą każdy chyba „starszak” kojarzy bezbłędnie. Rzucała się w oczy z każdego łóżka polowego z pirackimi kasetami, była w każdych „szczękach” z muzyka, w dworcowych kioskach, w budach „ze wszystkich” przy promenadach i deptakach… W okresie przemian ustrojowych obrzydzona skutecznie przez przyszłych poważnych biznesmenów… Okładka „Tubular Bells” Mike`a Oldfielda.

Tyle „klasycznych” okładek – czyli powszechnie uznawanych za najważniejsze w historii. Zestawienie nie jest pełne, na bank wiele płyt mi umknęło. W kolejnych częściach zaprezentuję „moje” okładki wszech czasów (o wiele rzadziej, lub w ogóle nie pojawiające się w żadnych zestawieniach) oraz… rozprawię się z krajowymi „kopertami”.

Polecane