Gdyby MJ dziś żył i tworzył, bez problemu odnalazłby się w trendach rządzących mainstreamem. W końcu ostatnie lata to triumf dyskotekowego retro, powroty do lat 70., funkujące gitary, mocne basy i syntezatory. Innymi słowy, klimaty, które Jackson współtworzył. Najpiękniejszą pamiątką po tym okresie w twórczości Króla Popu jest „Off The Wall”, album, który wygenerował takie przeboje jak „Don`t Stop Til You Get Enough” czy „Rock With You”. Na płycie znalazła się też budowana na rozmytych, onirycznych klawiszach ballada „I Can`t Help It”, jedyny na tym wydawnictwie utwór, w którym maczał palce Stevie Wonder. By się o tej współpracy przekonać, nie trzeba zaglądać do tracklisty. Wystarczy posłuchać.
„Thriller”
Czy z najlepiej sprzedającego się albumu w historii można wyciągnąć jakiś zapomniany fragment? Zadanie na pierwszy rzut oka karkołomne, ale przyznajmy – choć wśród dziewięciu utworów przebój goni przebój, proporcje klasyków do tych rzadziej wzmiankowanych nagrań wynoszą dokładnie 7:2. Siedem singli i dwa utwory albumowe. O tych ostatnich przypominamy w playliście. Nie, nie dlatego tylko, że „Baby Be Mine” i „The Lady In My Life” pochodzą z „Thriller”. Przede wszystkim dlatego, że to doskonałe piosenki. „Baby Be Mine” – będące jakby jedną nogą jeszcze w czasach „Off The Wall” – łatwo nie docenić, skoro występuje ono po otwierającej płytę bombie w postaci „Wanna Be Startin Somethin”. Jeszcze mniejsze emocje może wzbudzać zbudowane na klimatycznej gitarze „The Lady In My Life” – zamykające w trackliście serię sześciu klasycznych singli i album w ogóle.
„Bad”
Podobnie wygląda kwestia z dwoma niesinglowymi utworami z „Bad”: „Speed Demon” i „Just Good Friends”. W playliście przypominamy ten drugi. To właściwie ciekawe, że duet z niekwestionowaną gwiazdą, jaką był wówczas Stevie Wonder, nie dość, że nie stał się utworem promującym album, to na dodatek został wykonany na żywo tylko raz, podczas koncertu w Sydney na trasie „Bad” (1987). A przecież nagranie to – jak słusznie pisze portal Sputnik Music – poza tym, że wyposażone w znakomitego gościa, ma w sobie wiele z ducha lat 80. i jest napędzane niesamowicie chwytliwym refrenem.
„Dangerous”
Numer tytułowy, choć nie był singlem promującym „Dangerous”, dobrze oddaje ducha nie tylko tego albumu Jacksona, ale w ogóle brzmienia, ku któremu zwrócił się w pierwszej połowie lat 90. w bardziej dynamicznych utworach. Perkusja jest niby równie zmechanizowana jak ta w latach 80. (patrz np. „Just Good Friends”), ale więcej już w niej pogłosu i przestrzeni, a sekcji rytmicznej nadano funkowy sznyt. Nie trzeba być wielkim fanem Jacksona, by dostrzec, że „Dangerous” i takie „Black Or White” powstały w tym samym okresie. Duża w tym zasługa Teddy`ego Rileya, który nawet jeśli nie pracował bezpośrednio nad niektórymi utworami w tamtym czasie (np. „Black Or White”), na pewno silnie wpłynął na sposób myślenia Jacksona o produkcji.
„HIStory”
Z etapu HIStory (mam tu na myśli zarówno dwupłytowy album z 1995 roku, jak i wydany dwa lata później zbiór remiksów) wybraliśmy dwa nagrania: „Stranger In Moscow” i „Blood On The Dancefloor”. Czemu akurat te? O bardzo ładnej balladzie „Stranger In Moscow” warto pamiętać, bo zapomnieli o niej sami przedstawiciele wytwórni Jacksona. Jasne, utwór ten był singlem, ale w amerykańskich stacjach radiowych pojawił się dopiero pod koniec lata 1997 roku, ponad rok po premierze „They Don`t Care About Us”, jednego z największych przebojów z „HIStory”. Zamiast więc pójść za ciosem, szefowie Epic zwlekali z premierą i nie pomogli piosence odnieść odpowiedniego sukcesu. Podobny los spotkał „Blood On The Dance Floor” – nagraną w czasie sesji do „Dangerous” piosenkę, która promowała album z remiksami „HIStory” o tym samym tytule. Duża popularność w Europie, a w Stanach – dopiero czwarta dziesiątka zestawienia singli. Jak twierdzą amerykańscy dziennikarze, „Blood…” (ale pewnie i „Stranger In Moscow”) ucierpiały na aferach, które zaczęły się ciągnąć za Jacksonem w związku z podejrzeniami o molestowanie.
„Invincible”
Z nierównego, nagrywanego na przestrzeni pięciu lat „Invincible” wybraliśmy jeden z ostatnich utworów zarejestrowanych w sesji, a zarazem ostatni singiel promujący płytę – „Butterflies”. Ta piosenka, świetnie wykorzystująca zdobycze r&b i neo-soulu przełomu wieków (to miękkie, clapowe brzmienie, ta delikatna trąbka w tle), została wydana tylko w Stanach Zjednoczonych, gdzie nie osiągnęła zbyt wielkiego sukcesu (14. miejsce na Billboardzie; może ze względu na brak teledysku?). A szkoda, bo współpraca na linii MJ – Floetry wypada więcej niż dobrze.
Muzyka pośmiertna
Tu proponujemy dwie piosenki. „This Is It”, której pierwszy szkic pochodzi z 1983 roku, z czasu, gdy Paul Anka planował duet z Jacksonem, ale ktoś skradł pierwsze taśmy. Po latach, gdy ukazywał się film o tym samym tytule, nagranie jakimś cudem odnaleziono, wzbogacono o niezbędne elementy i wydano jako singiel promujący pośmiertny dokument. Całe szczęście, XXI-wieczna ingerencja w utwór jest minimalna, niemalże niezauważalna, i muzyka bardzo pachnie latami 80. Druga piosenka to duet z Lennym Kravitzem, „(I Can`t Make It) Another Day”. Nagranie zostało zarejestrowane w sesji do „Invincible”, ale z różnych powodów nie trafiło na płytę. W 2010 roku ukazało się ostatecznie na „Michael”, krążku, który ze względu na liczne kontrowersje (podejrzenia, że niektórych piosenek nie śpiewa Jackson, ale jego imitator), mógł zostać przez niektórych zapomniany – słusznie czy nie, o takich utworach jak ten z Kravitzem warto jednak pamiętać.