Przez ostatnie lata poświęcałaś się życiu prywatnemu, ale ono nie było jedynym powodem, dla którego zniknęłaś z życia publicznego na tak długi czas.
Musiałam trochę odpocząć. Praca twórcza bardzo wyczerpuje i nie można w nieskończoność sypać świeżymi pomysłami, a zawsze zależało mi na tym, aby nagrywać progresywne płyty. To trudne wciąż ścigać się z samą sobą. Dlatego ta przerwa była mi potrzebna nie tylko ze względów rodzinnych. Zregenerowałam się, również w sensie artystycznym. Czuję, że znów jestem kreatywna. Zawsze lubiłam poszukiwać, eksperymentować. Nigdy nie odcinałam kuponów od swoich dotychczasowych sukcesów i zawsze – nawet po mocnych singlach, które odbijały się szerokim echem – starałam się pójść w inną stronę, czasem niszową, by móc skupić się na pracy.
Jak wobec tego wyglądał proces twórczy, którego owocem jest „Bang!”?
Jakieś pół roku temu mój perkusista przyprowadził do naszej sali prób swojego kumpla. Powiedział, że czuje, że spodoba mi się to, co robi, mimo, że gość nie jest muzykiem, za to skończył malarstwo na ASP. Powiedział też, że jego kolega bardzo chciałby porozmawiać ze mną o harmonii, bo wciąż się rozwija i kształci. Tą osobą okazał się STENDEK (Maciej Wojcieszkiewicz, producent z Gdańska – przyp. red.), mój przyszły producent. Puścił mi kilka swoich starych nagrań, potem kolejne i tak spędziliśmy dobre dwie godziny rozmawiając i słuchając wszystkiego, co do tej pory zrobił. Te dwie godziny były dla mnie niezwykłym przeżyciem, po których poprosiłam go, aby nigdy, przenigdy nie uczył się harmonii, ponieważ to co robi, jest tak wyjątkowe, oryginalne i świeże i nie ma potrzeby w to ingerować.
Tymczasem ty masz klasyczne wykształcenie muzyczne, więc harmonia jest dla ciebie ważna.
Tak. I właśnie to mi w nim tak zaimponowało, że nie mając muzycznego wykształcenia potrafi budować tak ciekawe architektonicznie utwory. To był zapłon do dalszej pracy. Wreszcie spotkałam osobę, która mnie zainspirowała i zmotywowała. Zaczęliśmy spotykać się i wymieniać inspiracjami.
Finalnie przy „Bang!” pracowałaś nie tylko ze STENDEKIEM, ale też dwoma innymi producentami.
Tak, w ostatnim czasie wydarzyły się także dwie inne, bardzo ciekawe kolaboracje. Któregoś dnia dostałam maila od Bunia (Michał Skrok z Dick4Dick), który nie wiedział, że pracuję nad płytą, bo pracowaliśmy ze STENDEKIEM w kompletnej tajemnicy. Bunio wysłał mi szkic do utworu „Baby Siter” z jednym zdaniem komentarza: „Nagrałem to i pomyślałem o tobie”. Dziś ta piosenka jest pierwszym singlem promującym mój nowy album. Równolegle pojawił się również Kuba Karaś z The Dumplings. To też była bardzo spontaniczna akcja. Spotkaliśmy się najpierw przy okazji koncertu The Dumplings w Sopocie, a potem podczas Open`era. Postanowiliśmy między koncertami zorganizować kilka sesji, podczas których improwizowaliśmy. Powstały z tego finalnie dwa kawałki – „Zombi świat” i „Na skróty tęczą”, które postanowiłam dołączyć do płyty w formie bonus tracków, gdyż swoim retro charakterem odbiegają od reszty płyty.
Teksty na „Bang!” również są owocem współpracy z innymi artystami.
Moje albumy do tej porty nagrywałam przez jakieś dwa-trzy lata, sama byłam odpowiedzialna za muzykę i teksty, a teraz poczułam, że chcę to zrobić inaczej niż dotychczas. Ostatnimi czasy zaczęłam cenić sobie pracę z innymi artystami, bo wtedy jest więcej okazji wspólnego nakręcania się, co skutkuje większym entuzjazmem podczas tworzenia. Bardzo wielu moich kolegów, którzy również nagrywają wszystko sami skarży się, że po pewnym czasie traci się dystans do tego, co się robi i bardzo trudno uniknąć wątpliwości, które czasem powodują, że nagrywasz jeden kawałek przez kilka miesięcy. Ja też tego wielokrotnie doświadczyłam i tym razem chciałam popracować w zespole. Kiedy już więc ze STENDEKIEM zaczęliśmy tworzyć pierwsze szkice, postanowiłam poszerzyć zespół i zaprosić do naszego projektu moich dwóch kumpli, których cenię szczególnie jeśli chodzi o teksty. Byli to Wanda Berger (pod takim pseudonimem tworzy Maciej Polak – przyp. red.) i Jacek Szymkiewicz „Budyń” (lider grupy Pogodno – przyp. red.). Poprosiłam ich, aby pomogli mi przy tekstach, które przypominały wtedy bardziej przydługawe historie albo scenariusze teledysków. Praca z chłopakami była momentami przezabawna i bardzo emocjonalna. To oni jako pierwsi słyszeli moje demówki i je komentowali, z resztą wiele z tych pierwszych nagrań weszło również na płytę, bo uznaliśmy, że są najbardziej autentyczne, np. wokaliza nagrana pod kołdrą, aby nie budzić domowników, albo fragmenty gdzie śpiewam, a w tle słychać hałas dzieci.
Wiem, że do momentu premiery płyty, nie chcesz zbyt dużo o niej
mówić. Możesz jednak nakreślić choćby kierunki, którymi podążałaś
pracując nad albumem?
Chcę nową płytą jak najbardziej zaskoczyć moją publiczność, co
zresztą wskazuje już sam tytuł „BANG!”. Szczerze mówiąc pierwotnie
planowałam, aby w ogóle nie poprzedzać albumu żadnymi informacjami i
wypuścić klip dopiero w dniu premiery. Zdecydowaliśmy jednak, że
wypuścimy klip na miesiąc przed premierą, bo chcemy robić kolejne. Moje
pierwsze założenie przy pracy nad płytą dotyczyły eksperymentów
wokalnych, bo nie ukrywam, że znudziło mi się już trochę śpiewanie
piosenek w klasycznej formie. Chciałam też się trochę wykrzyczeć, bo
sporo emocji nagromadziło się we mnie przez ostatnich siedem lat. Dążyłam do
tego, by utwory były bardzo ekspresyjne, bo takie też są teksty. Nie
nastawiałam się na żaden konkretny styl, bo nigdy nie był on dla mnie
celem samym w sobie. Zawsze traktowałam go jako narzędzie. Jeżeli będę
mieć kiedyś temat, który będzie wymagał ode mnie muzyki poważnej, to
wtedy jej użyję. Finalnie na płycie będzie trochę hip-hopu, trochę
elektroniki, ale też electropop. Na ogół jest tak, że o tym, w którą
stronę pójdzie piosenka, decyduje tekst. To on jest punktem wyjścia, dla
którego szukam odpowiedniej formy muzycznej.
Szczerze mówiąc po wydanej w 2009 roku pierwszej części „Iluzjonu”, spodziewałem się kontynuacji tego materiału. Kolejnej akustycznej, stonowanej płyty, Reni przy fortepianie…
(śmiech) A tu „BANG!”. Niemniej spokojnie, druga część „Iluzjonu” na pewno kiedyś powstanie. Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa w tekstach w tej konwencji, jest jeszcze sporo doświadczeń, na temat których chcę się wypowiedzieć używając bardziej poetyckiej formy, jaka była na „Iluzjonie cz. I”. Kiedy przyjdzie właściwy moment, nagram drugą część i dokończę tę wypowiedź. Nie wiem jednak, kiedy to się wydarzy. Wszystko wymaga odpowiedniego czasu i miejsca. Nie da się tego przewidzieć. Jestem otwarta na wszelakie wolty muzyczne. Nikt nie wie, jaka będzie moja następna płyta. Nawet ja tego nie wiem.
Pierwszą okazją do usłyszenia nowych piosenek na żywo będzie kwietniowy poznański Enea Spring Break Showcase Festival & Conference. Wiesz już, jaką formę przybiorą twoje koncerty?
Wciąż nad tym pracujemy, spotykamy się, próbujemy, ważna jest też dla nasz oprawa wizualna i kostiumy. Chcemy grać w większości nowy materiał, choć mam świadomość, że publiczność i tak może czekać na jakieś starsze kawałki, dlatego przygotowujemy kilka świeżych remiksów.
Jak się czujesz wracając na scenę po tak długiej przerwie?
Wracam ze świadomością, że zaczynam wszystko od początku. Wiem, że mam nazwisko, ale naprawdę muszę wszystko budować od nowa. Przede mną dużo pracy, aby moi starsi fani przypomnieli sobie o mnie, a nowi, którzy mnie jeszcze nie znają, dowiedzieli się o moim istnieniu. Mam nadzieję, że moją wizytówką będą koncerty. W moim życiu te siedem lat minęło bardzo szybko, ale na rynku muzycznym to kawał czasu. Mam tego świadomość.
Po kilkuletniej nieobecności pojawiłaś się jesienią 2014 na antenie TVP w programie „SuperSTARcie”. Sporo spekulowało się wtedy, że to forma przetarcia przed pełnoprawnym powrotem.
To było jeszcze za wcześnie. Sam program był natomiast ciekawą przygodą, która pokazała mi, czym jest telewizyjne show. Zrozumiałam też, że decydowanie lepiej czuję się w klubach, gdzie mogę grać godzinę, albo dłużej. Dla mnie osobiście to bardziej komfortowa sytuacja, niż trzy minutowe show dla kilku milionów telewidzów.
I na koniec – tworzycie z Tomkiem Makowieckim muzyczną rodzinę. Czy wasze życie prywatne przenosi się również na pracę? Wiem, że Tomek nie za bardzo chciał pokazywać ci piosenki ze swojej płyty „Moizm” w trakcie prac, że zaprezentował ci je dopiero, kiedy były gotowe. Czy w takim razie ty zaprosiłaś go do współpracy nad „Bang!”?
Nie. Odwdzięczyłam mu się pięknym za nadobne (śmiech).