Reni Jusis: „Często proszę widzów, by w trakcie koncertu schowali komórki”

Artystka opowiedziała nam o przyjęciu "BANG!" i emocjach związanych z powrotem na scenę.


2016.10.07

opublikował:

Reni Jusis: „Często proszę widzów, by w trakcie koncertu schowali komórki”

Sobotnim koncertem w Katowicach Reni Jusis rozpocznie jesienną trasę promującą jej świetny tegoroczny powrót zatytułowany „BANG!”. Artystka prezentowała nowy materiał na żywo wiosną i latem, ale dopiero teraz rozpoczyna pierwsze od siedmiu lat regularne tournee. Pod tym adresem  znajdziecie rozpiskę koncertów, tymczasem poniżej nasza rozmowa z artystką.
Wydaje mi się, że dopiero teraz możemy mówić o pełnowymiarowym powrocie Reni Jusis. Płyta to jedno, ale po wiosenno-letniej rozgrzewce teraz wracasz tam, gdzie czujesz się najlepiej – do klubów. Czekałaś na ten moment bardziej niż na premierę krążka?

Reni Jusis: Wydaje mi się, że tak, bo sama premiera była dla mnie sporym zaskoczeniem. Ten materiał powstał bardzo szybko, później spontanicznie zdecydowaliśmy się go wydać. Praca nad albumem trwała gdzieś cztery miesiące, do tego mix, mastering i proszę – premiera. Byliśmy zdziwieni, że to się stało tak szybko. Od kwietnia minęło już trochę czasu, od chwili premiery stopniowo się rozkręcaliśmy, graliśmy. Te koncerty, które zagraliśmy wiosną i latem miały być swego rodzaju przetarciem i przygotowaniem właśnie do trasy, która rusza już w sobotę w Katowicach. Cały czas myśleliśmy o tym, że jesienią na dobre wrócimy do klubów. Dążyliśmy do tego. To na pewno najbardziej oczekiwany moment, ale nie wiąże się z żadnym stresem. Raczej nie możemy się doczekać i to dla nas ogromna frajda.

Jesienne koncerty będą różnić się od tych zagranych zaraz po premierze?

Na pewno. Czały czas pracowaliśmy nad setlistą, ustalaliśmy, ile utworów z „BANG!” ma się w niej znaleźć, ile starszych utworów i w jakich wersjach. Te starsze numery pojawiają się u nas w zremiksowanych wersjach, do tego wciąż pracujemy nad jakimiś coverami. Myślę, że to była dobra decyzja, żeby przed tą trasą zrobić sobie rozgrzewkę, popracować nad materiałem. Gdybym miała możliwość zrealizowania idealnej dla mnie wizji, to przed nagraniem płyty próbowałabym utwory właśnie na koncertach, bo to ogranie się jest istotne. Najczęściej bywa jednak tak, że nagrywamy płytę na podstawie demówek i tego, co nagramy w sali prób. Tymczasem dopiero na koncertach te utwory zaczynają żyć swoim życiem, stają się organiczne i z czasem ewoluują. Teraz czuję się znacznie pewniej niż pół roku temu. Gdybyśmy od razu po premierze ruszyli w trasę, rzucilibyśmy się na głęboką wodę.

Czy koncerty, które zagraliście przez ostatnie pół roku, jakoś zweryfikowały ten materiał? Czy zdarzały się takie piosenki, w które nie do końca wierzyłaś, tymczasem stały się koncertowymi pewniakami lub odwrotne sytuacje – kiedy publiczność nie kupiła utworu, w którym pokładałaś nadzieję?

Taką piosenką, która najmocniej mnie zaskoczyła, jest „Delta”. Ta piosenka rozkwitła na żywo, dlatego zdecydowaliśmy się wypuścić koncertowy klip do niej. To też utwór, nad którym długo pracowaliśmy jeszcze w studio i na próbach. Powstało kilkanaście wersji, był nawet taki moment, że przestaliśmy wierzyć w ten utwór. Odłożyliśmy go na bok i nawet nie brałam go pod uwagę. Niemal w ostatniej chwili, kiedy sporo materiału było już nagrane i zmiksowane, Stendek (producent większości utworów z „BANG!” – przyp. red.) i ja doszliśmy do wniosku, żeby wrócić do „Delty”, zrobić w niej dużą redukcję, wywalić większość wokali. I tak zrobiliśmy z niej naszą ulubioną piosenkę na płycie (śmiech). Ludzie totalnie intuicyjnie reagują na ten utwór, to taka piosenka, której publiczność nawet nie musi znać, żeby się jej poddać.

Świetne przyjęcie mają też stare kawałki, co jest zrozumiałe, bo
publiczność lubi te utwory, które już zna. Takim wzruszającym momentem
na koncertach jest granie „Nigdy ciebie nie zapomnę” („Jakby przez sen” –
przyp. red.). Jest w tym coś takiego, co sprawia, że wszyscy odpinają
wrotki. I my, i publiczność (śmiech).

Nie dziwię się, to także moja ulubiona piosenka z twojego repertuaru.

Zastanawiam się, ile lat ma w ogóle ten kawałek. Trzynaście? Jest chyba z „Trans misji”.

Z „Elektreniki”.

O widzisz, czyli jeszcze starszy. Piętnaście (śmiech). Jestem
ogromnie dumna, że nie trzeba tego utworu nawet za bardzo remiksować, bo
nadal się broni. Mamy wielką przyjemność grając go na żywo.

Wspomniałaś o koncertowym teledysku do „Delty”. W przebitkach na publiczność da się wyłapać ludzi z uniesionymi smartfonami. Nie przeszkadza ci taki krajobraz w trakcie występów?

Podczas koncertów, kiedy czuję, że naprawdę się rozkręciliśmy i czuć coś między publicznością i nami, często proszę widzów, by schowali komórki, by przeżyli ostatnie kawałki wspólnie z nami, byśmy wspólnie schowali je w swojej pamięci. Zawsze mam nadzieję, że wszyscy mnie posłuchają, ale to się nie dzieje (śmiech). Nawet mimo mojej prośby, byśmy pobyli razem i zachowali niewymazywalne wspomnienia, ta potrzeba sięgnięcia do smartfona, jest tak duża, że niektórzy wciąż filmują. Może chcą mieć nagranie z kawałka, którego inni nie filmują (śmiech). Zaakceptowałam ten krajobraz.

Recenzenci właściwie zgodnie przyklasnęli i pochwalili „BANG!”. To zdjęło z ciebie presję związaną z powrotem po tylu latach?

Chyba tylko spotęgowało (śmiech). Ogromnie cieszy mnie to, że spotkaliśmy się z tak ciepłym przyjęciem „BANG!”. Podchodząc do tego materiału, chcieliśmy zrealizować swoje pomysły muzyczne, poeksperymentować. Nie mieliśmy żadnych oczekiwań, jeśli chodzi o przyjęcie. Z pełną pokorą czekaliśmy na to, jak płyta zostanie odebrana. Teraz, kiedy rozpoczynamy pracę nad nowym albumem i jednocześnie wiemy, że poprzedni został pochwalony, to sytuacja nie jest dla nas komfortowa, bo musimy zmierzyć się z oczekiwaniami. Trzeba jeszcze podnieść poprzeczkę, zaskoczyć czymś i odbiorców, i siebie. To stresujące. Mamy nadzieję, że będąc w trasie, zapomnimy o tych oczekiwaniach i będziemy w spokoju pracować między koncertami, a jednocześnie skupimy się na poszukiwaniu nowych wyzwań. Wciąż chodzi nam po głowie to, w jaką stronę chcemy pójść – jeszcze bardziej eksperymentować, a może zrobić tribute dla klasycznych brzmień i podejść do tego materiału oldschoolowo, bardziej retro.

Ale to będzie elektroniczny materiał, raczej nie doczekamy się na razie drugiej części „Iluzjonu”.

Ten „Iluzjon” cały czas chodzi mi po głowie, ale to chyba jeszcze nie jest ten moment. Ten temat wraca do mnie jak bumerang, zwłaszcza teraz – jesienią. To idealna pora roku na powrót do tego tematu, kiedy bardziej chce mi się usiąść do piana Rhodesa, a nie bawić elektroniką. Z drugiej strony nie wypowiedziałam się jeszcze w pełni w tej muzyce elektronicznej, więc chciałabym nagrać kolejną płytę w tym stylu. Niemniej to wspomnienie „Iluzjonu” wciąż się tli, poza tym niedługo minie dziesięć lat od premiery pierwszej części i moim marzeniem jest, by wrócić jeszcze do takiej stylistyki. Myślę, że to się stanie jeszcze w tej dekadzie.

Polecane