Profesjonalizm w najlepszym wydaniu. Relacja z warszawskiego koncertu Toto

Grupa wystąpiła na Torwarze.


2015.06.27

opublikował:

Profesjonalizm w najlepszym wydaniu. Relacja z warszawskiego koncertu Toto

Dla tzw. branży to zawsze trudny dzień. Trzeba poprzekładać koncerty, poszukać zastępstw, ponagrywać puszki w radiu, dopasować inne wydarzenia w kalendarzu… Bo na koncercie TEGO zespołu być trzeba. Ktoś kiedyś zażartował ponuro, że gdyby podczas pierwszego koncertu Toto w 1999 roku w Salę Kongresową uderzył meteoryt, polski rock przestałby istnieć. Tam byli po prostu wszyscy…

Tym razem Torwar odrobinę świecił pustkami. Polskie apetyty na Toto zostały bowiem wcześniej zaspokojone. Dwa lata temu odbył się znakomity koncert w Łodzi, na którym zarejestrowano materiał na koncertowe DVD. W dniu poprzedzającym występ na Torwarze, Kalifornijczycy zaprezentowali się we Wrocławiu, co zapewne polskim twórcom ułatwiło przekładanie terminów własnych nagrań czy występów…

Dlaczego tak się rozpisuję na temat fascynacji innych muzyków jakimś amerykańskim zespołem, grającym przy okazji nie wiadomo co – ani to rock, ani pop, ani jazz? Bo nikt na świecie nie gra na żywo tak dobrze, jak oni. Perfekcja wykonawcza bez taryfy ulgowej. Steve Lukather zwykle wymieniany jest w pierwszej trójce największych żyjących wirtuozów gitary elektrycznej. Pozostali muzycy też nie wypadli sroce spod ogona. Wokalista Joseph Williams imponuje skalą głosu, zaś prezentowane na scenie harmonie wokalne budzą zazdrość i pytanie – jak to możliwe…

Odpowiedź jest w miarę prosta – otóż muzycy bardzo dobrze słyszą się na scenie. Każdy z nich ma system osobistego odsłuchu w postaci odbiornika przy pasku i dobrze przytwierdzonych do uszu słuchawek. Ale nawet najlepszy odsłuch nie pomoże przy niedyspozycji głosowej. Musiał z nią walczyć Joseph Williams, który podczas koncertu spożywał nawet tabletki na gardło. Ale słabość wokalna była ledwo słyszalna (momenty w „Pameli”…) i nie przeszkadzała w odbiorze koncertu.

Skoro o słabościach mowa – widać było, że zespół zaliczył już sporo koncertów i jest na walizkach od dłuższego czasu. Nieco zmęczone twarze, mniejsza aktywność ruchowa, niewielka skłonność do interakcji z publiką.

Mówiąc o aktywności, warto wspomnieć o basiście – Davidzie Hungate. Jest to muzyk z pierwszego składu Toto, aktywny artysta sesyjny i przy okazji siwy, starszy pan w złotych, drucianych okularach. Jako członek sekcji bądź co bądź rytmicznej, wykonał rzecz rzadko spotykaną – przez cały koncert stał jak posąg z tyłu sceny, zaś mimika przypominała woskową figurę. Dopiero przy „Rosannie” się poruszył – utwór ten jest dość wymagający dla basisty. Trzeba grać palcami, miejscami tzw. klangiem a na końcu kostką. W obliczu tych wyzwań, Mr. Hungate zaczął poruszać gryfem dziesięć centymetrów do góry i do dołu. Dobre i to. Na bis basista wyszedł z butelką Perły Chmielowej. No – pomyślałem – weźmie łyka i się uśmiechnie. Nic z tego – to też nie pomogło. Warto pokreślić, że mimo nieobecnej postawy, „dziadzio” grał bardzo punktualnie i z wyczuciem.

W kategorii uśmiechów wygrał zdecydowanie przeszkadzajkarz Lenny Castro, który w finale pokazał spore umiejętności jako kongista, zaś wcześniej dodawał ciekawego kolorytu brzmieniu sekcji rytmicznej.

Usłyszeliśmy wiele kompozycji z pierwszych płyt zespołu. Warszawska publiczność została potraktowana m.in dwiema piosenkami które wcześniej nie pojawiały się na koncertach obecnej trasy. „Georgy Porgy” i znakomite „Afraid of Love”, po którym Lukather wygarnął solówkę na motywach „Little Wing” Hendriksa. Bardzo mile zaskoczyły utwory z nowej płyty. Z reguły na występach renomowanych gwiazd nowości traktowane są jako zło konieczne i publiczność czeka na evergreeny. W tym przypadku wysłuchanie kompozycji takich jak „Burn”, zadedykowanego Chopinowi „Great Expectations” czy fenomenalnego „Orphan” było dużą przyjemnością. Na bis poszły „White Sister” i „Africa” w przedłużonej o śpiewy z publicznością i improwizowane zakończenie wersji.

Czy warszawski koncert był lepszy od łódzkiego sprzed dwóch lat? Raczej nie. W tamtym zespół był maksymalnie skoncentrowany na nagraniu materiału do DVD i w najwyższej formie. Tutaj zmęczenie, aura i inne niewesołe okoliczności dały się lekko we znaki. Co nie zmienia faktu, że wieczór na Torwarze był niezwykle udany i w pełni satysfakcjonujący dla miłośników muzycznego profesjonalizmu w najlepszym wydaniu.

Tagi


Polecane