Nie wszystko można kupić. Flint o nowym materiale Białasa

Najsłabsza rzecz wydana nakładem SBM? Sam szef staje do konkursu z „Newcomerem”.


2023.05.01

opublikował:

Nie wszystko można kupić. Flint o nowym materiale Białasa

fot. mat. pras.

„Newcomer” to nie jest album, co sam autor podkreślał. To playlista obejmująca 36 pozycji. Ucieczka od odpowiedzialności i linia najmniejszego oporu? Tak to wygląda i pomysł wydaje się słaby, bo jest niczym kompleksiarskie stawianie się obok serwujących nam podobne maratony Kanyego Westa, Drake’a czy Migosów. Próbowali u nas tego Deemz, chillwagon i ostatnio 2115, zawsze wychodziło grubo poniżej oczekiwań. Do tego brakującą perłą w koronie szefa SBM jest właśnie spójny, równy, jednoznacznie pozytywnie przyjęty longplay. Jak na razie Mateusz najlepszy był na epce „H8”.

To jednak nie długość męczy tutaj najbardziej, raczej to, że megalomania (ściśle z nią powiązana) dotyczy absolutnie wszystkiego na playliście. Ależ ten Bizzy jest najedzony. Bardzo szanuję, że nie udaje swoim rapem, że jest głodny, ale nic fajnego słyszeć, jak mu się wylewa uszami. Do tego jest tak mentorski i wszechwiedzący, że nawet prawilniacy w kominiarkach wjeżdżający do Nobocoto studio tacy nie byli. I rekordowo zblazowany, trzyma się tego finansowego sukcesu jak diamentowej brzytwy. Posłuchajcie tylko refrenu „Diamentowego SBM”.

Jak na 90 minut pomysłów jest zdecydowanie za mało, coś jak w naszej kadrze. Nie wiem, ile tu jest wzmianek o łatwych kobietach, życiowych nieudacznikach i bawieniu się rapem, bo po pięćdziesiątej przestałem liczyć. Bitów (w roli głównej Wroobel) brzmiących tak, że nawet nie tyle nie ma co o nich napisać, co się ich po prostu nie odnotowuje, tak spowszedniały, również nie brakuje. Czasem pojawiają się jednak śmiałe idee. Zamysł koncepcyjny „Sióstr z Szymanowa” czy przejścia w podkładzie do „Indiana Bell” byłyby ciekawe, ale zwyczajnie słabo to zrealizowano. Pod względem infantylizmu „Defekt Motyla”, prędzej szkic utworu niż utwór, idzie na rekord. Może jakaś alternatywka nabierze się na deklamację pod smyczki w „Czarnych różach”, ale litości… Myślałem, że takie rzeczy publikuje dopiero rodzina rapera po jego śmierci.

O tym, przez jak małe „k” pisze się na „Newcomerze” kreatywność, najłatwiej przekonać się drogą odniesienia. Porównajcie idealnie nijaką „Podróż do miasta” ze starszym o dekadę, wyrazistym „AKM” Rytmusa. Zestawcie ze sobą „Gdybym był piratem” z „AHOOJ” Vixena. Białas ma ćwierć tej przebojowości i ćwierć tej błyskotliwości. Można też skonfrontować eklektyzm teresiński ze szczecińskim. Wini szedł przez gatunki kulejąc, bo żaden z niego wokalista, ale z podniesionym czołem i świetną produkcją wykonawczą. To był karnawał, szaleństwo. Marsz Białasa przez gatunki to marsz żałobny, który ktoś życzliwy powinien zatrzymać (o ile w otoczeniu pozostał jeszcze ktoś poza wykonawcami poleceń i pochlebcami).

Człowiekowi jest przykro na tej stypie, bo „chcieć to móc” to największe chyba kłamstwo rapu, a zbyt wielu w nie uwierzyło. Te wszystkie próby gitarowe – od rock’n’rolla po bluesa, wszystkie próby klubowe, brzmią jak amatorskie naśladowanie muzyki przez człowieka średnio utalentowanego. Wyróżnia się „Każde z moich zaklęć” – słychać aranżację, fajną linię basu, utrzymaną w ryzach piosenkę. No ale tu na pokładzie są bracia Kacperczyk, muzycy. Bo nie wiem, co się stało Soblowi w „Uzi”, ale trzeba było mu pomóc uśmierzyć ten ból, zamiast nagrywać go takiego krzyczącego i cierpiącego.

Ten zbiór kawałków spowodował, że zacząłem się zastanawiać, czy Bizzy nie jest raperem grubo przeszacowanym. Owszem, nawinie szczerze i bez żadnych zahamowań, co sprawdza się na przykład w dobrym numerze tytułowym. Nie klepie, uwypukli ironię i emocje, dobrze się rozpędzi (choćby „Witam cię 2k23”). Kiedy trzeba wyłożyć swój pogląd na branżę czy pieniądze, obroni się, choć te utwory są właściwie zawsze takie same. Domykanie punchlines w rodzaju „Pytasz, ile miałem kobiet? Trzy stadiony narodowe” i gry słów pokroju „dwieście nago dziwek” i „małp rzucających dochodami” (to ostatnie akurat mistrz) stanowią wąską specjalizację. Poza tym twórca osiąga poziom wypalenia bliższy starszym o dekadę kolegom.

Ostatni, podsumowujący akapit napiszę ku przestrodze w białasowym stylu: „Newcomer” jest chory, niemniej termometr wskazuje 36,6 – 36 kawałków, w tym sześć do posłuchania. Byłaby za to jedna gwiazdka jak na koniec grudnia, ale dodaje jeszcze pół, bo tyle razy rzuciłem przy odsłuchu „ja p*****lę”, że aż nauczyłem się mówić „r”.

Marcin Flint

Ocena: 1,5 / 5

Białas „Newcomer”, wyd. SBM Label

Polecane