Foto: P. Tarasewicz
„Na osi czasu”, jak wskazuje nazwa trasy, ma być spojrzeniem z lotu ptaka na twórczość Lipnickiej. – Chodzi o to, żeby poszukać zbieżnych punktów w moich piosenkach, wychwycić motywy przewodnie, przyjrzeć się muzycznym transformacjom, drodze, jaką przebyłam jako twórczyni – wyjaśnia artystka. Na pytanie, jaki obraz się wyłania w wyniku takiego spojrzenia z dystansu, nie potrafi jednak udzielić jednoznacznej odpowiedzi. – Trudno o jakieś proste podsumowanie, 22 lata na scenie to sporo, w tym czasie zmieniałam się ja i moje fascynacje muzyczne fascynacje. Jedyne, co pozostaje niezmienne, to potrzeba wzruszania innych. Po to piszę piosenki i gram koncerty: by widzieć, że moje historie dotykają innych – opowiada. – Chodzi o tę wymianę energii.
Jednak nagrania, które dla Lipnickiej są szczególnie ważne, nie zawsze podobają się w takim samym stopniu publiczności. Tak było na przykład z anglojęzycznym albumem „Hard Land Of Wonder” z 2009 roku. – Chociaż osiągnął status złotej płyty i zdobył Fryderyka, trudno było go sprzedać w mediach i grać koncerty – wspomina Lipnicka. – A dla mnie ta płyta wciąż pozostaje najbardziej droga.
Dziwna historia dotyczy też płyty „Moje oczy są zielone” z 2000 roku, która w przeciwieństwie do dwóch poprzednich solówek, które sprzedały się rewelacyjnie, ledwo dobiła złota. – Kompletnie tego nie pojmuję, co przemawia do ludzi, a co nie. Nie sposób tego przewidzieć – przyznaje Lipnicka. Zwraca jednak uwagę na to, jak zmienia się rynek. – Kiedy zaczynałam swoją karierę czasy były zupełnie inne – podkreśla. – Dziś żyjemy w kulturze nadmiaru, zdradliwej obfitości, internet zmienił wszystko. Kiedyś tych kanałów komunikacji, było znacznie mniej – trzy radiostacje, dwa programy telewizyjne, było jasne, co się gra i czego się słucha, ludzie kupowali płyty.Stąd m.in. wziął się sukces Varius Manx. Wcale nie jest pewne, że te same piosenki poradziłyby sobie na rynku także dziś. Teraz jest tyle wszystkiego…
Dzisiaj Lipnicka jest zupełnie inną artystką niż na przełomie wieków. Jak przyznaje, w pewnym momencie zupełnie świadomie wycofała się na obrzeża branży. – To zadziało się tuż przed spotkaniem z Johnem Porterem – tłumaczy. – W owym czasie byłam zmęczona śpiewaniem piosenek dla nastolatków, zapragnęłam wycofać się z popowych klimatów, poszukać bardziej osobistych klimatów, dojrzalszych środków ekspresji. Zaczęłam zupełnie inną artystyczną podróż, która skierowała mnie w stronę wyciszonych, autorskich kompozycji. Ta decyzja miała jednak swoje konsekwencje. Z uwagi na znacznie ostrożniejsze wybory dotyczące mojej obecności w mediach praktycznie zniknęłam z telewizji, trudniej było usłyszeć w radiu moje nowe piosenki. Nie mam co konkurować z 20-letnimi wokalistkami. To inny przedział wiekowy, inny klimat muzyczny. Ja idę dalej swoją ścieżką.
Na Facebooku Lipnickiej fani wypisują nagrania, które chcieliby usłyszeć podczas trasy. – Niektórych rzeczy boję się ruszyć – przyznaje Lipnicka. Na przykład „Wszystko się może zdarzyć” albo „Tokyo” z repertuaru Varius Manx. – Te piosenki są dla mnie dziś tak odległe, lirycznie i stylistycznie, że albo znajdę na nie jakiś sprytny sposób, albo po prostu ich nie zagram. Poza tym inaczej kiedyś śpiewałam. W czasach Variusów bardziej siłowo, wręcz krzyczałam. Dziś mój wokal jest bardziej okrągły, dojrzały, subtelny – opowiada artystka.
Sentymentalny klimat nadchodzących koncertów zapowiada singiel „Ptasiek”. Utwór jest dedykowany przyjacielowi Lipnickiej, zmarłemu w 2014 roku Nickowi Talbotowi, ale wokalistka jest przekonana, że wielu będzie w stanie utożsamić się z treścią nagrania. – Każdy raz w życiu spotkał swojego „Ptaśka”, to mógłby być ojciec, kochanek, przyjaciel z dzieciństwa, ktoś, kto odmienił nas na zawsze. Przyszła pora w moim życiu na podziękowania. Tą piosenką dziękuję osobom, które poznałam na swojej drodze i które mnie w jakiś sposób zainspirowały – wyjaśnia Lipnicka.
„Ptasiek” to nie jedyny nowy utwór, który usłyszymy na jesiennej trasie. Lipnicka powoli przymierza się do wydania nowego albumu. – Trudno powiedzieć, w którym kierunku pójdzie ten materiał – mówi o zaplanowanej na przyszły rok płycie. – Moi koledzy z Wrocławia, z którymi gram, uwielbiają bluesa, pewnie to będzie mocny wpływ, i wypadkowa naszych fascynacji, które oscylują gdzieś wokół korzennych brzmień Ameryki. Osobiście mam ochotę by nagrać rzecz energetyczną. Na pewno nie będzie to płyta do tańca, ale tak, chciałabym stworzyć coś porywającego – przyznaje. Nim jednak ukaże się nowy materiał studyjny, planowane jest wydanie albumu koncertowego z trasy „Na osi czasu”. – O szczegółach będziemy wszystkich informować już jesienią – dodaje artystka.