fot. Paweł Zanio, grafika Maciek Polak
„Pełne, korzenne, choć w żadnym razie anachroniczne brzmienie. Niegłupi rap, gdzie młodzieńcza pasja sąsiaduje ze spokojem starego wygi. Kojący, miły dla ucha śpiew. I to wszystko w 2019 roku. Ta wyrosła na czarnoziemie Miętha to powinien być gatunek chroniony” – pisał o porywającym debiucie warszawskiego duetu Marcin Flint. Rzeczywiście – nagrany w ekspresowym tempie „Audioportet”, i to zaledwie po pół roku muzycznej znajomości, która połączyła Skipa (teksty, flow) z AWGS’em (kompozycje, produkcja), dosłownie podbił serca słuchaczy. Przede wszystkim tych, którzy lubią lekki, pozytywny i… uśmiechnięty hip-hop. Nie napuszony, pozbawiony pozery, za to pełen fantazyjnego, żywego grania. Czy mogliśmy sobie podarować sobie pytanie, skąd mięthowa dwójka czerpie inspiracje? Miłej lektury!
[„Piątka” Skipa:]
Małpa – „Kilka numerów o czymś”, 2009
To pierwsza płyta rapowa, która wciągnęła mnie bez reszty. Ziomek na wycieczce szkolnej puścił mi parę numerów i z automatu pochwyciłem od niego mp3. Słuchałem tej płyty cały czas. Potem okazało się, że masa moich znajomych zna ten album i od wspólnego słuchania i jarania się materiałem przeszliśmy do dalszego poznawania innych artystów. Nadal wracam do tej płyty. Nigdy się nie nudzi. Przy każdym odsłuchu budzi we mnie coraz to nowe, inne emocje.
J. Cole – „2014 Forest Hills Drive”, 2014
Bruh. Z twórczością J. Cole’a mam masę wspaniałych wspomnień. Od pierwszych podbojów w sypialni przy „Wet Dreamz”, po wychodzenie z deprechy przy „Love Yourz” – J Cole był przy mnie odkąd pamiętam. Chciałem wrzucić tutaj jego album „KOD”, bo również był dla mnie mega ważny. Jednak po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że to jednak „2014 Forest Hills Drive” najbardziej mnie ukształtował – zwłaszcza na wczesnym etapie twórczości i dorastania. Cole nauczył mnie, że w swojej twórczości nie musisz się napinać, strugać kozaka czy bezdusznej maszyny. Ważne, żeby mówić o tym co czujemy. Wiedzieć, jak traktować kobietę i dbać o swoich bliskich. A raz na jakiś czas dać sobie z kimś po ryju. No ale cóż – that’s life baby…
Post Malone – „Stoney”, 2016
Post pojawił się w moim życiu… znikąd. Pierwszym jego kawałkiem, jaki usłyszałem, był „Too Young”. Bardzo spodobał mi się jego styl – zarówno rapowania i śpiewania , jak i ten wizualny, czyli image. Odkrycie Malone’a było niczym kubeł zimnej wody na głowę! Byłem w szoku, że ktoś był w stanie wpaść na tak świetny tekst i melodię okraszoną emocjonalnym, ale charakternym podkładem. Od razu wskoczyłem w przeglądarkę i zacząłem sprawdzać resztę jego twórczości. Samotne spacery wieczorem do „I Fall Apart”, hajpowanie się przed melanżem przy „Go Flex”, podnoszenie się z gleby przy „Too Young” czy rozkręcanie „Congratulations” na pełny regulator po „wygraniu życia” były u mnie na porządku dziennym.
Twórczo też miał na mnie duży wpływ. Po „Stoney” odważyłem się po raz pierwszy wskoczyć na emocjonalne trapy, czego efektem był jeden z moich numerów, który wykręcił – wtedy niewyobrażalne dla mnie – liczby.
Drake – „Nothing Was the Same”, 2013
Drake zawsze był dla mnie bogiem wymyślania flow. To absolutnie wszechstronny artysta. Potrafi zarzucić mega przekminionym punchem, potem podśpiewać chwytliwy hook, po czym, już na koniec, doprawić to wszystko na maksa emocjonalnymi wersami, które budzą w tobie potężne emocje. Numery takie, jak: „Too Much”, „Furthest Thing” czy „From Time” to emocjonalne numery z przekazem, który chyba już nigdy się dla mnie nie zestarzeją. To są te utwory, które jednocześnie wprawiają cię w stan lekkiej melancholii i smutku, ale też zwracają uwagę na mega poważne tematy. Skłaniają do refleksji, ale w ten dobry sposób.
Są też takie numery jak „Started From the Bottom” czy „Worst Behaviour”, które są numerami do luźnej przewózki po osiedlu furką z ziomalami. A nie brakuje tam również numerów, które można puścić w… sypialni lub w drodze do niej.
FIDLAR – „FIDLAR”, 2013
No i teraz coś spoza rapu. FIDLAR (Fuck It Dog Life’s A Risk) to zespół, który nieraz towarzyszył mi na imprezach, czy też plenerowych wypadach. Odpal sobie ten album i powiedz, czy nie chcesz teraz iść z ziomalami na taniego browara i odwalić pare akcji rodem z „Punki z Salt Lake City”? Ten album może być hymnem wszystkich ludzi, którzy czują się trochę nie na swoim miejscu. Nie jest to też głupie walenie w blachy i darcie ryja, bo niektóre teksty sprawiają, że myślisz: „O! Czyli to nie tylko o mnie?”.
[„Piątka” AWGS’a:]
Nxworries – „Yes Lawd!”, 2016
Ta płyta to dla mnie fundament pozytywnego, nonszalanckiego vibe’u, który kultywuję w swoim życiu. Panowie zza oceanu nieskończoną ilość razy dawali mi nadzieję na to, że kiedyś uda mi się w muzyce. Zwłaszcza Knxwledge, producent z tego duetu, pokazał mi, że prostymi środkami można osiągnąć wszystko. Nxworries ogromnie wpłynęli na moje morale i dali mi dodatkowych sił, aby przeć dalej. To najważniejsza płyta w moim życiu.
Shigeto – „No Better Time Than Now”, 2013
Gdyby nie ten kot z Detroit, to by pewnie nie było Awgs’a. Zanim tworzyłem bity grałem bowiem na perkusji. I to właśnie dzięki postaci Shigeto, który też jest bębniarzem, odważyłem się zacząć tworzyć poza moim głównym instrumentem. Ten skromny gość z ogromną wrażliwością i łamiącym karki groovem otworzył mi oczy i zainspirował do przygody z produkcją.
Freddie Gibbs & Madlib – „Bandana“, 2019
„Rocky” rapu i „Dexter” bitów. Oprócz fenomenalnej muzyki i tekstów, ten duet emanuje braterską więzią między Otisem i Freddim. Myślę, że jest to mój drugi ulubiony duet producent-raper po Knxwledge’u i Andersonie .Paaku. Komediowy charakter Gibbsa pozwala mi często złapać dystans do życia i jego dramatów. To płyta słuchana zazwyczaj w drodze do pracy i z powrotem.
Nipsey Hussle – „Victory Lap”, 2018
Nipsey (R.I.P.) był królem motywacyjnej nawijki. Kawałek „Double Up” totalnie napędzał mnie do pracy nad muzyką, którą tworzyłem w pełnym skupieniu. Mówiłem sobie: „Spokojnie, cierpliwości, po prostu rób swoje”. Ta płyta to też kawałek „Status Symbol 3”, który kojarzy mi się z moim serdecznym przyjacielem Kxllage’m. Same dobre momenty i ogromne przełożenie na chęć do życia i nieustannego dążenia do rozwoju. Wielka szkoda, że Nipsey odszedł tak szybko.
Conway the Machine – „The Devil’s Reject”, 2015
Mogę się pochwalić, że słuchałem Griseldy tuż przed tym, zanim jej gracze przebili się do rapowego mainstreamu. Conway to mój ulubiony raper z tej wytwórni. Uważam też, że ma najlepsze flow i swag jakie słyszałem. Jego historia pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych. Do tego te mroczne bity Alchemista czy Daringera sprawiły, że słuchając tej płyty przenosiłem się do świata, gdzie liczyłem się tylko ja i muzyka. Ten album zawsze pozwala mi się odciąć i skupić na tym co ważne. Zresztą to nie jedyny projekt ze stajni Griseldy, który tak na mnie działa.
Oprac. Artur Szklarczyk