Od wydania „Ceremonials” minęły cztery lata. I tę przerwę słychać. Florence nauczyła się kontrolować nie tyle swój głos, co swoje emocje. Przy tym artystycznym ekshibicjonizmie wokalistce zdarzało się czasami popadać w histerię. Nadwrażliwa Flo śpiewając wciąż ma nerwy na wierzchu, to jej bezgraniczne zaangażowanie nie zniknęło, jednak odnosi się wrażenie, że potrzebę demonstrowania siły zastąpiła pewność siebie. Słychać to już w pierwszych piosenkach – znanych z singli „Ship to Wreck” oraz „What Kind of Man”. Ta pierwsza – mimo całego wyrafinowania aranżacyjnego – ma w sobie punkową zadziorność, druga imponuje majestatycznością. Niesiona przebojowym riffem oraz chórkiem i dęciakami Florence eksploduje w refrenie, który zawojuje wszystkie stadiony świata. Trzeci album zespołu został wręcz skrojony pod występy przed dużą publicznością.
Ukojenie przynosi nagranie tytułowe. I choć stonowany jest tutaj tylko początek, to fantastyczne wykorzystanie sekcji smyczkowej i dętej wprowadza magiczny nastrój, o którym najpiękniej i najcelniej mówiła sama Flo: „Te trąbki na końcu kojarzą mi się z miłością. Jak dźwięki z sekcji dętej która nigdy nie kończy grać tylko rozmywa się w przestrzeni. Coś co chcesz z siebie wyrzucać w nieskończoność. Tak czuję muzykę i jest to najbardziej niesamowite uczucie pod słońcem”.
Muzyka Florence And The Machine od początku opierała się na rozbudowanym instrumentarium, które pozwalało wykorzystać pełnię potencjału potężnego głosu Flo. Zdarzało się jednak, że muzycy oraz czuwający nad ich płytami Paul Epworth przesadnie rozpędzali w rozdmuchiwaniu utworów, co owocowało wrażeniem przesytu. Tym razem Epworth odpowiada jedynie za zamykającą podstawowe wydanie podszytą delikatną nutką psychodelii piosenkę „Mother”. Reszta wyszła spod ręki Markusa Dravsa, producenta m.in. trzech płyt Arcade Fire, części piosenek z coldplayowych „Viva la Vida or Death and All His Friends” oraz „Mylo Xyloto” czy folkowych płyt Mumford & Sons. Dravs odpowiadał jednak przede wszystkim za brzmienie kultowego „Homogenic” Björk. Nowy człowiek w otoczeniu wniósł świeże spojrzenie i nie ograniczając naturalnych skłonności FATM delikatnie oszlifował nowe piosenki nadając dodając im gustownego posmaku i klasy.
Nowe wydawnictwo Florence Welch i jej zespołu zachwyca od pierwszego kontaktu. Ale to jeszcze nic, z każdym kolejnym odsłuchem dostarcza kolejnych wrażeń, pozwala odkrywać się na nowo. Po kilkunastu dniach spędzonych z płytą pokusa ponownego odtworzenia nie ustaje nawet na moment. Co tu dużo mówić… „How Big, How Blue, How Beautiful”.
PS. Wielka szkoda, że w wydaniu deluxe ostatecznie nie znalazła delikatna, zbudowana wokół marszowej perkusji piosenka „As Far As I Could Get”. Pewnie wypłynie przy okazji jakiejś reedycji albo okolicznościowego wydania „HBHBHB”. Póki co znajdziecie ją jedynie w wersji składającej się z sześciu płyt winylowych.
Florence And The Machine – „How Big, How Blue, How Beautiful”
Island/Universal
Tracklista:
1. Ship To Wreck
2. What Kind Of Man
3. How Big, How Blue, How Beautiful
4. Queen Of Peace
5. Various Storms & Saints
6. Delilah
7. Long & Lost
8. Caught
9. Third Eye
10. St Jude
11. Mother
Bonusy w wersji deluxe:
12. Hiding
13. Make Up Your Mind
14. Which Witch
15. Third Eye (demo)
16. How Big, How Blue (demo)