Foto: Karol Makurat / Tarakum.pl
Na swoim Facebooku Pezet pochwalił się dobrymi wieściami na temat swojego ostatniego albumu, zatytułowanego „Muzyka współczesna”:
Miło mi poinformować, ze „Muzyka Współczesna” osiągnęła status podwójnie platynowej płyty. Jest to najwyższe wyróżnienie jakie otrzymała kiedykolwiek moja płyta. Bardzo Wam za to dziękuje. Już niedługo rocznica premiery tego albumu, a z tej okazji pojawi się coś specjalnego – bądźcie czujni.
Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość w jednym – Marcin Flint recenzuje nowy album Pezeta – pisał o „Muzyce współczesnej” Marcin Flint w swojej recenzji.
Albumowy powrót Pezeta to w Polsce jedno z rapowych wydarzeń roku czy to się komuś podoba, czy nie. Liczby są naprawdę niezłe, fajnie zobaczyć, że Paweł z Ursynowa jest tym, na kogo KęKę nie ma wyjebane i dla kogo nawet Paluch z Sokołem znajdują czas, ale nawet nie o to chodzi. Każda z „Muzyk…” zmieniała grę. „Klasyczna” była odnośnikiem w kwestii rapowego warsztatu, „Poważna” to smutna, introwertyczna elektronika wiele lat przed innymi w branży, „Rozrywkowa” skróciła dystans do amerykańskiego mainstreamu, zanim fundamenty „nowej szkoły” były nad Wisłą wylane. Jeżeli tylko do Pezeta nie zbliżał się Onar, Sidney Polak albo Małolat, wychodziły z tego longplaye przełomowe. I „Muzyka współczesna” jest w stanie w tym szeregu ustać. Funkcjonuje jako następny rozdział, kolejne otwarcie.
Fajerwerków technicznych tu nie ma. Śpiewanki w „Magencie”, „Domu” i „Piromanie” są upilnowane. To, że nie rażą i jakoś spełniają swoją rolę, jest chyba największym dla nich komplementem. Szybkie rapowanie („Nie zobaczysz łez”, znowu „Dom”) nikogo nie porwie elastycznością i swobodą, zwłaszcza, że na płycie są Mes i Oki, można sobie porównać. Klasyczny Paweł z „Intro” nijak „Klasycznej” nie przeskakuje. W klubowej „Gorzkiej wodzie” jego flow niespecjalnie nawiązuje dialog z jadowitym, ofensywnym bitem – zaproszeni ratują się zrywnością, charyzmą, zapamiętywalnymi linijkami (ta o Instastory Jana-rapowanie), gospodarz niekoniecznie. Młody słuchacz bez cierpliwości, sentymentu, kredytu zaufania i ulegania hype’owi mógłby wręcz zapytać „O co chodzi z legendą tego gościa”? Otóż o albumy na lata, nie rapowy wyścig zbrojeń na chwilę.
Siłą „Muzyki współczesnej” jest jej integralność, pomysł – to płyta dobrze napisana, fakt, ale przede wszystkim odpowiednio przemyślana, skomponowana. Sprawdza się koncepcja różnych oblicz lat 90.. Zaczyna się od tego najlepiej nam znanego, nowojorskiego z Biggiem na posterunku (choć ciekawsza jest tu postać ojca na drugim planie i zręczny bardzo, powracający motyw Nikiego Laudy). Potem mamy najntisy w skrajnie tripowej, autorskiej, mrocznej i wolniutkiej wersji Synów – trochę Bristol, trochę Wejherowo. Hatti Vatti wpuszcza w „2k30” tlen, w miejsce klaustrofobii daje przestrzeń, to jednak i tak elektronika trochę poszukująca, ciut nieregularna, ze szczyptą Warp Records. Auer umie sięgnąć po EDM-owe synthy i 2stepowy epilog („Magenta”), skoczyć w plemienny deep house („Obrazy Pollocka”), zarzucić kwasa na rave’ach („Gorzka woda”), ale też ochłonąć w balladzie, którą mógłby śmiało aranżować Jan Borysewicz z Lady Pank („Dom”). I to wszystko, zlepione interludiami, pisane w różnych okresach, gra ze sobą, nawet tworzony z myślą o innym przedsięwzięciu „Piroman” Steeza (bez tej ksywki na najntisowej płycie? Nie godzi się) wydaje się częścią krążka.
Teraz o pisaniu, bo tu też trochę się dzieje. Pezet błyszczy jako fabularny narrator – nafaszerowany detalami, nieco publicystyczny skok w przyszłość w „2k30” wychodzi dobrze. „Zły nie śpi spokojnie” rytmy ma tropikalne (Lua Preta!), ale temperaturę naszą słowiańską i kryminalno-celebrycki klimat został oddany jak należy, Oskar stawia tylko kropkę nad i. Wrażenie robią również dojrzałe, emocjonalne, ekshibicjonistyczne wersy Pawła. Bo kto jeszcze umie tu zacząć utwór „Dziś w zeszycie teksty rzadziej piszę, częściej córce tam rysuję misie / To jedyne czyste uczucie, jakie czuję dzisiaj” („Nie zobaczysz łez”) i skończyć czymś na miarę „nie wiem co myślałaś, to tak nie działa / nie da się zabić kogoś, kto od dawna nie żyje” („Dom”)? Proszę, tylko nie piszczcie, że Planet ANM. I już na poważnie – warto zwrócić uwagę na to, jak numery splatają się wspólnymi elementami (w ilu znajdziecie np. różowe włosy?), jak wyziera zza nich motyw przewodni (dla mnie jest to czas, z wizją kształtujących się nawzajem przeszłości, teraźniejszości i przyszłości jak w „Dark”) – o tym, jak również o odnajdywaniu się w numerach gości Pezet mówi sam we Flintesencji, ale nie licząc remiksów, żaden nie jest dodatkiem. Ba, Bryndal tak dobrze poczuł się u Kaplińskiego, że ukradł mu „Outro” absolutnie zajebistą zwrotką, o której wiele powinno się jeszcze mówić.
Cała „Muzyka współczesna” zasługuję na uwagę, bo ma wartość większą niż by wskazywał wynik dodawania poszczególnych utworów. To niedzisiejsze, prawdziwie albumowe podejście w erze generowanych playlist i krążków-składanek. Drugiej takiej płyty po prostu nie ma. Szacunek należy się Pezetowi za głowę otwartą na muzykę i na współpracowników, bo nawet jeżeli część bitów i gości podpowiedział Rafał Grobel (S1, Boiler Room, Most), to jeszcze trzeba było powściągnąć ego i powszechne przekonanie o własnej wszechzajebistości, by go posłuchać. Dostajemy towar wielokrotnego użytku. Nie dość, że chce się go włączać ponownie i z każdym kolejnym zyskuje, pozwalając wyłapać detale, odniesienia, to jeszcze zostawia z pytaniem „Co Pezet zrobi dalej?”. Saga trwa, pytanie wreszcie nie jest retoryczne.
Marcin Flint
Ocena: 4/5