Kabaret, epigoni i kwiaty na zakończenie Open`era 2014

Relacja z czwartego dnia festiwalu.


2014.07.07

opublikował:

Kabaret, epigoni i kwiaty na zakończenie Open`era 2014

Jeśli żałuję czegokolwiek odnośnie tegorocznego Open`era to tego, że haniebnie spóźniłem się na występ Domowych Melodii, grających w zastępstwo The Dumplings. Za to to, co zdążyłem zobaczyć, robiło niesamowite wrażenie – trójka kabaretowych, awangardowych świrów wykonywała absolutnie nieprzewidywalne kompozycje z dziecinno-psychodelicznymi tekstami. Trochę przypominało to skecze Kabaretu Mumio: surrealistyczne postacie wyczyniały na scenie coś, co nie było dla publiczności do końca zrozumiałe. Ale było to świetne.

Nie żałuję za to odwiedzenia koncertu The Horrors – a to dlatego, że przynajmniej mam murowanego kandydata na najgorszy koncert festiwalu. Brytyjski zespół zagrał set, który przypominał The Cure z etapu „Pornography”, Joy Division, Bauhaus, ale był pozbawiony charakteru. Do epigoństwa dochodziło jeszcze bardzo słabe brzmienie – sprawiało to wrażenie, jak gdyby w zależności od ustawienia gitarzysty dźwięk zmieniał głośność. Prawie zerową reakcję publiczności próbowano maskować przez wyświetlanie na ekranach zbliżeń na małe grupki fanów, które jako jedyne zdawały się dobrze bawić podczas występu. Jakość koncertu poprawiała się w momentach, w których kapela porzucała utartą stylistykę i grała lżejsze, popowe numery. Jednak ujęcie kilku osób bardziej zainteresowanych pisaniem SMS-ów niż słuchaniem The Horrors było dość wymowne.

Po ewakuacji z tego występu, koncert Pusha T był miłą odskocznią. Bo chociaż mogło śmieszyć przypominanie co chwila tytułu najnowszego albumu rapera („My Name Is My Name”), to trudno zaprzeczyć, że pod sceną Here & Now udało mu się rozkręcić pierwszorzędną, trapową, hedonistyczną imprezę. Takie utwory, jak „Millions”, „Hold On” czy napędzane genialnym bitem „Numbers On The Board” skutecznie podgrzały atmosferę pod sceną. Jeden z producentów tego ostatniego numeru, Kanye West, „pojawił się” z resztą przy okazji wspominania przez King Pusha nagrywania „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” – członek Clipse zarapował bowiem swoje zwrotki z „So Appalled” i „Runaway”. Podczas koncertu dały o sobie znać również oldschoolowe korzenie rapera, bo klasycznego, przywołującego „The Bridge Is Over” BDP utworu „Nosetalgia” trudno nie porównać do hip-hopu z lat 90.. Pusha dał bardzo dobry, energetyczny występ.

{sklep-cgm}

Oczekiwania wobec Faith No More miałem spore, bo to (obok Mr. Bungle`a i Fantomasa) moje ulubione przedsięwzięcie muzyczne Mike`a Pattona. Być może to wpłyneło na mój odbiór występu. Pierwszy utwór trudno było jednak traktować inaczej, niż jako prztyczek w nos dla tych, którzy czekali na uderzenie hitem pokroju „Epic” – ośmiominutowe, powolne „Real Thing” nie jest kompozycją nadającą się na otwarcie koncertu. Dalej słabo znanych utworów było jeszcze więcej: „Everything`s Ruined”, „Falling To Pieces” to klasyki dla zagorzałych fanów zespołu, ale nie tworzyli oni przecież całej publiki. Jasne, usłyszeliśmy „Digging The Grave”, wspomniane „Epic”, „Easy” i „Ashes To Ashes”, ale oprócz nich przeważały albo nowe utwory sprawiające wrażenie bardziej demówek, niż skończonych kompozycji, albo odkurzone starocie. Smucił zwłaszcza brak „Just a Man”, „Evidence” czy „Be Aggresive”. A jak z formą Pattona – bo to na nim koncentruje się zazwyczaj uwaga słuchaczy? Odniosłem wrażenie, że nie pokazał całego tego zwierzęcego szaleństwa, z którego jest znany na koncertach (chociaż dziwaczna przerwa na jogę robiła wrażenie). Sądziłem, że rozstawione między muzykami kwiaty zostaną w odpowiednim momencie zniszczone. Przeżyły nienaruszone…

Jak można podsumować te cztery dni świetnych, bardzo dobrych, średnich lub słabych występów? Gwiazdy w większości nie zawiodły, a polskie zespoły pokazały się (również w większości) od jak najlepszej strony – brawa należą się zwłaszcza Pablopavo, Pustkom i Domowym Melodiom. Największym mankamentem Open`era 2014 nie była bowiem muzyka, lecz strona organizacyjna. Mało wolontariuszy i regularnych pracowników otrzymało dostatecznie dużo informacji na temat podstawowych dla festiwalowego życia spraw – ja sam musiałem z tego powodu bez sensu przejść ok. 6 km, aby trafić do punktu odbioru akredytacji dla mediów. Ponarzekać niestety trzeba również na barbarzyński układ darmowych i płatnych pryszniców. Ci, którzy nie chcieli wydać 4 zł na możliwość skorzystania z ciepłej wody, byli zmuszeni czekać w kolejkach do pięciu kabin prysznicowych. Dla porównania: kabin płatnych było ok. 20. Pochwalić należy za to liczbę różnych niemuzycznych wydarzeń, które umilały czas festiwalowiczom – wystawa w muzeum, codzienne spektakle, filmy dokumentalne, konkursy… Na dobrą sprawę na Open`erze można było bawić się bez chodzenia na koncerty.

Muzyka rekompensowała na szczęście wszelkie niedogodności i przynajmniej część koncertów bardzo silnie utrwaliła się w pamięci słuchaczy. Czas więc rozpocząć odliczanie do ogłoszenia pierwszego headlinera na Open`er Festival 2015.

Polecane