Michał Polański (CGM.pl) – Miałeś okazję grac w zespole jednego z ojców elektrycznego chicagowskiego bluesa – Muddy`ego Watersa. Jak ważna była dla Ciebie ta współpraca i czy uważasz, że wpłynęła ona na rozwój Twojej późniejszej kariery solowej?
Johnny Winter – Bez wątpienia tak! W szczególności przez wielu afroamerykanów kojarzony jestem jako gitarzysta Króla Bluesa. Tak naprawdę nie mam nawet pojęcia czy wiedzą, że od lat nagrywam i koncertuję pod własnym nazwiskiem. Lata spędzone z Muddy`m uważam za najważniejsze w mojej karierze. To on pokazał mi, co to jest blues i jak powinno się go grac.
CGM.pl – Czy czujesz się bardziej gitarzystą bluesowym, czy rock`n`rollowym?
Johnny Winter – To bardzo trudne pytanie. Nie potrafię na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Ja po prostu gram to, co czuję i staram się to robić najlepiej jak umiem.
CGM.pl – Czy nadal zdarza ci się nagrywać i koncertować wspólnie ze swoim bratem Edgarem?
Johnny Winter – Jak najbardziej! Nadal chętnie zapraszamy się w charakterze gości podczas nagrywania naszych płyt. Często też zdarza się, że wpadam na koncert Edgara i zagramy coś razem. Innym razem to Edgar zaszczyci mój koncert swoją obecnością i wspólnie wykonamy jakiś standard ku uciesze zgromadzonej publiczności.
CGM.pl – Jesteś znany z typowo rock`n`rollowego stylu życia. Czy nadal lubisz się bawić na całego, czy jest to już raczej zamknięty rozdział Twojego życia?
Johnny Winter – Owszem, w młodości nie stroniłem od kobiet, alkoholu i narkotyków, ale dzisiaj to już dawno zamknięty rozdział w historii Johnny`ego Wintera. No może, za wyjątkiem tego pierwszego, bo zawsze kochałem, kocham i będę kochał kobiety!
CGM.pl – Skoro już mowa o kobietach i zabawie, to muszę zapytać cię o Twoich przyjaciół – Janis Joplin i Jimi`ego Hendrixa. Jak ich wspominasz?
Johnny Winter – To byli fantastyczni ludzie i niepowtarzalne talenty. Kochali życie i potrafili się nim cieszyć jak mało kto. Nawet nie wiesz jak fajnie się z nimi balowało. Myślę, że świat poniósł ogromną stratę wraz z ich odejściem, ponieważ mogliby dokonać prawdziwego przełomu w muzyce rockowej, co istotnie zmieniłoby jej dzisiejszą formę i obraz. Czasami zastanawiam się jak to się stało, że do nich nie dołączyłem i wtedy dziękuję Bogu, że wciąż mogę stąpać po Matce Ziemi.
CGM.pl – Czy to prawda, że po śmierci Jimi`ego Twój management i wydawcy starali się za wszelką cenę wykreować Cię jako nowego Hendrixa?
Johnny Winter – Może i tak było, ale oficjalnie nikt mi o tym nie powiedział. Faktem jest, że na początku lat 70. proszono mnie abym kierunkował swoją muzykę w stronę mocnego, brudnego rock`n`rolla. W tym czasie odpowiadało mi granie takiej muzyki, więc wszystko było O.K. Jednak zawsze równie ważny jak rock`n`roll był dla mnie blues i po pewnym czasie chciałem nagrać typowo bluesowy album, co spotkało się ze stanowczym sprzeciwem mojej wytwórni. Mimo wielu perturbacji postawiłem na swoim i udało mi się wydąć tę płytę, która po części zniweczyła mój mit następcy Hendrixa.
CGM.pl – Mówiłeś o tym jak ważny jest dla Ciebie blues. Co sądzisz o przyszłości tej muzyki?
Johnny Winter – Nie wiem jak tutaj w Europie, ale w Stanach blues ma się całkiem dobrze. Jest paru młodych obiecujących wykonawców jak: Derek Trucks, czy Joe Bonamassa, którzy kroczą dobrą drogą i już w tak młodym wieku pokazali, na co ich stać. Myślę, że blues przetrwa każdą próbę czasu, bo jest prawdziwy.
CGM.pl – Podczas swojej wieloletniej kariery miałeś okazję występować niemalże na całym świecie. Czy fani reagują na Twoją muzykę inaczej, gdy występujesz w Japonii, a inaczej gdy ma to miejsce powiedzmy w Brazylii?
Johnny Winter – Muszę przyznać, że mam duże szczęście, ponieważ wszędzie jestem doskonale przyjmowany. Jednak z najbardziej żywiołowym przyjęciem spotykam się właśnie podczas koncertów w krajach Ameryki Południowej. Już od pierwszych taktów, na sali rozpoczyna się prawdziwe szaleństwo! Japońskim fanom najbardziej zależy na tym, aby mnie dotknąć, zrobić sobie ze mną zdjęcie, zdobyć autograf, choć muszę przyznać, że czasami atmosfera koncertów jest tam również gorąca.
CGM.pl – W swojej kolekcji posiadasz wiele gitar, które wykorzystujesz również podczas koncertów i sesji nagraniowych. Czy masz jakiś ulubiony instrument?
Johnny Winter – Tak, to gitara firmy Erlewine Lazer. To mały, lekki, kompaktowy można powiedzieć instrument, co przy moich problemach z kręgosłupem jest bardzo istotne. Równie ważnym instrumentem jest dla mnie Gibson „Firebird”, którego twarzą i wizytówką byłem w latach 60. i 70.
CGM.pl – Studiowałeś biznes w Lamar Tech Institute, ale porzuciłeś studia na rzecz muzyki jeszcze w latach 60. Czy biznesowe doświadczenia, które tam zdobyłeś pomogły ci lepiej pokierować swoją karierą muzyczną?
Johnny Winter – Myślę, że nie. Nigdy nie potrafiłem skoncentrować się na kilku sprawach na raz. Muzyka zawsze była dla mnie najważniejsza, a sprawy biznesowe pozostawiałem swoim managerom, którzy dostawali za to ode mnie sowite wynagrodzenia. Niestety moje postępowanie okazało się błędem, ponieważ nie kontrolując sytuacji, byłem przez nich nieustannie okradany, do tego stopnia, że kilkakrotnie widmo bankructwa zajrzało mi w oczy. Na szczęście dzisiaj jest zupełnie inaczej i mam to już za sobą.
CGM.pl – W tym tygodniu po raz pierwszy odwiedzisz Polskę, gdzie wystąpisz dwukrotnie – w Warszawie i Poznaniu. Czy chciałbyś coś przekazać swoim polskim fanom?
Johnny Winter – Bardzo cieszę się, że będę mógł dla Was zagrać. Znam kilku Polaków i bardzo ich lubię, bo są to ludzie o otwartych umysłach i sercach. Jeżeli kochacie prawdziwego rock`n`rolla i bluesa musicie koniecznie przyjść na moje koncerty. Obiecuję, że się nie zawiedziecie!
Michał Polański
Koncerty w Warszawie i Poznaniu są pierwszymi występami gitarzysty w naszym kraju. Do Polski muzyk przyjeżdża ze swym zespołem w ramach krótkiej trasy koncertowej po Europie.
Skład zespołu to:
Johnny Winter – gitara, śpiew
Vito Liuzzi – perkusja
Paul Nelson – gitara
Scot Spray – bas
Daty koncertów:
16.XI Progresja Warszawa
17.XI Eskulap Poznań
Ostatnie bilety jeszcze w sprzedaży