Bloc Party
Wracają! Po ponad trzech latach koncertowego i studyjnego milczenia autorzy „Silent Alarm” ponownie zawładną festiwalowymi scenami w całej Europie. Jako że debiutowali w szczycie tzw. Nowej Rockowej Rewolucji szybko znaleźli się w kręgu zainteresowań przeróżnych mediów, choć od początku nie pasowali do szablonu młodego brytyjskiego zespołu: z czarnoskórym wokalistą, bez skandali i taniej promocji, skupieni na muzyce, ze świetnym młodym producentem – Paulem Epworthem, który odpowiada obecnie za sukcesy Adele czy Florence & The Machine. To Epworth nadał kierunek ich pierwszym singlom i w końcu debiutanckiej płycie „Silent Alarm”, która ukazała się w lutym 2005 roku deklasując konkurencję, i po kilku miesiącach okupując listy najlepszych płyt roku na pozycji pierwszej. Perfekcyjne kompozycje w rodzaju „Helicopter” czy „Banquet” udowodniły, ze na Wyspach nikt nie robi lepszego pożytku z gitar niż Kele Okereke i jego koledzy, a Matt Tong przewodzi najlepszej sekcji rytmicznej od Londynu do Władywostoku. Nawet oszczędny w pochwałach dla młodych brytyjskich kapel portal Pitchfork przyznał „Silent Alarm” 8.9 punktu.
Album rozszedł się do tej pory w ilości ponad miliona sprzedanych egzemplarzy i doczekał się wersji z remixami, m.in. autorstwa M83 czy Ladytron. Był to wyraz zainteresowania muzyków kulturą klubową i muzyką elektroniczną. W mniejszym stopniu ta fascynacja znalazła odzwierciedlenie na wydanym w 2007 albumie „A Weekend In The City”, ale już na „Intimacy” z 2008 roku proporcja gitar w stosunku do elektroniki wypadała na korzyść te drugiej. Spotkało się to zresztą z protestami fanów, którzy nie do końca pogodzili się z nowym kierunkiem zespołu, choć trudno odmówić jakości singlom w rodzaju „Flux” czy „Mercury”. Ostatnim nagraniem Bloc Party udostępnionym publiczność był singiel „One More Chance”. Ukazał się w 2009 roku na chwilę przed zawieszeniem działalności. Członkowie grupy skupili się na nowych projektach. Kele Okereke nagrał mocno klubowy album „The Boxer”, a gitarzysta Russell Lissack wydał płytę jako Pin Me Down. Jesienią ubiegłego roku zespół spotkał się w studiu i rozpoczął pracę nad czwartą płytą, której premiery powinniśmy spodziewać się w okolicach festiwalu Open’er. Niewiele wiadomo o samym albumie, ale jesteśmy pewni, że część nowych utworów usłyszymy na żywo, tym bardziej, że pierwszy singiel pojawi się w czerwcu.
Public Enemy
Są prawdziwą ikoną hip hopu i jednym z tych zespołów w historii muzyki, których nie trzeba przedstawiać. Obok Beastie Boys i Run D.M.C. to najważniejszy zespół rapowy debiutujący jeszcze w latach 80-tych. Public Enemy stali się rzecznikami prasowymi milionów młodych Afroamerykanów z wielkomiejskich gett Nowego Jorku, Detroit czy Los Angeles. W czasach kiedy hip hop nie był synonimem dolarów polewanych szampanem ani mutacją muzyki pop, Public Enemy reprezentowali najbiedniejszą grupę społeczną Stanów Zjednoczonych, mówiąc jej językiem, o tym czego nie zauważały główne ośrodki władzy i media. Mówienie prawdy i wierność swoim poglądom przedłożyli nad komercyjny sukces, który stał się ich udziałem właściwie tylko raz, na moment, pod koniec lat 80-tych.
Społeczny aspekt działalności Public Enemy jest równie ważny jak wpływ na muzykę ostatnich 30 lat. Wydany w 1988 album „It Takes A Nation Of Millions To Hold Us Back” jest jednym z kamieni milowych muzyki popularnej. Płyta znalazła się na 48 miejscu listy 500. najważniejszych albumów wszechczasów przygotowanej przez dziennikarzy Rolling Stone`a. Była to jednocześnie najwyżej sklasyfikowana płyta hip hopowa w tym plebiscycie, choć to samo pismo w roku wydania „It Takes A Nation…” umieściło je dopiero na miejscu 3. Brytyjski NME, czy hiszpański Rockdelux od razu doceniły rewolucyjny charakter płyty i dały jej miejsce pierwsze. Ten platynowy album do tej pory znajduje swoje ważne miejsce na rynku muzycznym, choćby za sprawą serii koncertów „Don`t Look Back” w ramach której kilka lat temu Public Enemy wykonywali album w całości od początku do końca. Gdyby żył, na jeden z takich koncertów przyszedłby zapewne Kurt Cobain, który był wielkim fanem płyty „It Takes A Nation Of Millions to Hold Us Back”.
Po tym przełomowym wydawnictwie następną niezwykle istotną i jednocześnie niezwykle zaangażowaną politycznie płytą w dyskografii Public Enemy okazała się „Fear Of Black Planet”. Lider grupy Chuck D porównał nawet „Fear Of Black Planet” do „Sierżanta Pieprza” The Beatles, nawiązując po części do eksperymentalnego charakteru obu produkcji. Naturalnym stał się sukces komercyjny „Fear Of Black Planet”, będący następstwem oczekiwań jakie pojawiły się po świetnym „It Takes A Nation…”. Trzeci studyjny album Public Enemy w ciągu zaledwie trzech miesięcy od premiery sprzedał się w ponad 1.5 miliona egzemplarzy a single w rodzaju „911 is a Joke” czy „Fight The Power” stały się radiowymi przebojami i jednymi z najczęściej emitowanych teledysków w MTV. Polityczny kontekst nie odebrał tej płycie ani popularności ani komercyjnego potencjału. „Fear Of Black Planet” znajduje się w Bibliotece Kongresu, jako jeden z albumów ważnych dla Stanów Zjednoczonych z powodów kulturowych i historycznych.
Lata 90-te były dla Public Enemy trudnym czasem odnajdywania się w nowej hip hopowej rzeczywistości zdominowanej przez raperskie gwiazdy. Pod koniec tej dekady grupa rozstała się z macierzystą wytwórnią i postanowiła związać się z rynkiem niezależnym. Pojawiły się także problemy w składzie – długoletniego DJ`a Terminatora X zastąpił DJ Lord. W sumie Public Enemy mają na koncie 11 studyjnych albumów. Ostatni z nich „How You Sell Soul To Soulless People Who Sold Their Soul?” ukazał się w 2007 roku.
Public Enemy występowali u boku Beastie Boys jeszcze przed premierą debiutanckiego albumu, przez lata byli częścią najważniejszej wytwórni w historii hip hopu czyli Def Jam a w roku 1990 ruszyli we wspólną trasę z metalowcami z Anthrax. Wielu twierdziło, że to kiepski pomysł, a oni prócz wspólnych koncertów nagrali także utwór „Bring The Noise”, dając tym samym podwaliny pod rozwój rap-metalu. Hołd ich utworom oddawali tak różni artyści jak Moby, Aphex Twin czy Manic Street Preachers. Czas, byśmy także i my w trzydziestą rocznicę powstania Public Enemy krzyknęli wspólnie na Open`erze „Fight The Power”!
Gogol Bordello
Stało się to co od lat było nieuchronne. Na kilka godzin World Stage oddamy we władanie najbardziej szalonej trupy muzycznej jaką ostatnimi laty wydał z siebie przemysł muzyczny – Gogol Bordello! Choć kulturowo bliżej im do Europy Środkowo-Wschodniej i Bałkanów, Gogol Bordello powstali w Nowym Jorku, najbardziej kosmopolitycznym mieście świata, do którego przed laty wyemigrowali członkowie zespołu. Manhattan okazał się idealnym miejscem by zrealizować marzenia o karierze muzycznej. A ponieważ USA są krajem spełnionych marzeń to w 1999 po raz pierwszy zabrzmiała nieprzyzwoita mieszanka punk rocka i muzyki cygańskiej. Jeśli kiedykolwiek pojawią się reklamacje co do muzyki powstałej z połączenia tych gatunków, należy je kierować do Egunen’a Hütza, który od samego początku spina projekt i jest jego najbardziej charakterystycznym przedstawicielem. To on wypracował formułę z jaką od ponad 10 lat Gogol Bordello zdobywają sale koncertowe i sceny największych festiwal na całym świcie. Z początku w całości odpowiadał także za muzykę i produkcję nagrań, jako że skład formacji bywał dość… ruchomy. Hütz nie mógł jednak pozostać obojętny na propozycje od tak legendarnych producentów jak Steve Albini i Rick Rubin, którzy rozpoczęli współpracę z Gogol Bordello już po światowym sukcesie grupy. Rosnąca popularność przełożyła się także na znajomości samego Hütz’a, m.in. z Madonną. Muzyk wystąpił w fabularnym debiucie słynnej piosenkarki, a Gogol Bordello supportowali Madonnę w czasie jej ostatniej trasy koncertowej. Na szczęście takie „romanse” muzycy potrafili kontrować serią występów np. u boku System Of A Down!
W wypadku Gogol Bordello chodzi przede wszystkim o zabawę i energię jaką dają ich koncerty, więc pięć długogrających albumów jakie mają na koncie to właściwie tylko preteksty żeby znowu zapakować całą ferajnę i ruszyć na podbój świata. Co prawda tabory zamieniono na tourbusy, ale cygańska dusza i punkowa rebelia trwają.
Nosowska
Jak w każdej historii, kiedyś musi być ten pierwszy raz. Najważniejsza polska wokalistka ostatnich dwudziestu lat wystąpi na Open’erze ze swoim UniSexBand w ramach promocji albumu „8”. Ta ostatnia solowa propozycja artystki ukazała się we wrześniu 2011 roku i była promowana singlem „Nomada”. Autorem tego, jak i pozostałych utworów jest Marcin Macuk, będący z Marcinem Borsem współproducentem całości. „8” jest prawdopodobnie najbardziej różnorodnym ze wszystkich 6 studyjnych płyt wokalistki.
Odnajdujemy na nim echa zarówno pracy nad projektem Osiecka („Czas”), współczesnej elektroniki („Nomada”) a nawet minimalistów („O lesie”). Ten ostatni utwór został wykorzystany w kampanii „Natura 2000. Poczuj To”, której twarzą została Nosowska. „8” jest nie tylko albumem który odniósł sukces artystyczny – przez wielu uznany za polską płytę roku – ale także komercyjny. Płyta osiągnęła status platyny, a kilka dni temu jej autorka i współpracownicy zostali nominowani w 6 kategoriach do Fryderyków. Album doczekał się pięknej oprawy koncertowej, o czym przekonają się fani podczas występu Nosowskiej na Open’erze 2012.
Janelle Monáe
Ta dziewczyna bez wątpienia zmienia muzykę. Dla jednych jest nową Grace Jones, innym wypełnia pustkę po nienagrywającej od lat Lauryn Hill, a jeszcze ktoś może dostrzegać w niej konkurencję dla Erykah Badu. Prawda jest tak, że Janelle Monáe jest tylko jedna, choć do każdej z wymienionych artystek jest jej blisko.
Nie jest prawdą, że Janelle pojawiła się na scenie wraz z ukazaniem się znakomitego „The ArchAndroid”. Ta propozycja była rzeczywiście jej debiutem długogrającym, ale nie pierwszym wydawnictwem w ogóle. W roku 2007 wyszła EP’ka „Metropolis” zawierająca ledwie pięć piosenek. To jednak wystarczyło by wydawnictwo doczekało się kultowego statusu wśród fanów „czarnych brzmień”, a samej Monáe przyniosło pierwszą nominację do nagrody Grammy – za utwór „Many Moons”. Producentem wykonawczym całości był Big Boi i nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy ½ duetu Outkast pomogła Monáe. To on odkrył jej talent w Atlancie, pozwolił zaśpiewać w dwóch utworach na albumie-ścieżce dźwiękowej do filmu „Idlewild”, i wreszcie to on przedstawił ją swojemu przyjacielowi Sean’owi „Diddy” Combs’owi – szefowi wytwórni Bad Boy, z którą Monáe podpisała pierwszy kontrakt.
Big Boi pojawił się w studiu także podczas prac nad „The ArchAndroid”. Jego rola była tak samo istotna jak w wypadku pierwszej współpracy, ale tym razem wspólne sesje zaowocowały również rewelacyjnym singlem „Tightrope”, nominowanym do nagrody Grammy w kategorii Best Urban/Alternative Performance. Ta kategoria jest ciekawym przykładem na to, że muzyki Monáe nie da się jednoznacznie zaszufladkować, można ją za to opisać jednym przymiotnikiem – futurystyczna. A jaki gatunek znajdzie się przed tym słowem to zależy wyłącznie od słuchającego… r’n’b, soul, funk, rock, pop… „The ArchAndroid” znalazł się w czołówkach podsumowań muzycznych 2010 roku i był chwalony za muzyczną różnorodność oraz historię opowiedzianą w formie albumu koncepcyjnego. To, że wszyscy zakochali się w głosie Monáe jest już nie tyle faktem co oczywistością. Podobnie jak to, że potrafi brzmieć idealnie na nowoczesnych podkładach jak i wtedy, gdy z delikatnym akompaniamentem gitary wykonuje „Smile” Charliego Chaplina.
Janelle Monáe buduje swoją pozycję spokojnie i bez zbędnych skandali. Artystka ma w planach film inspirowany „The ArchAndroid” oraz jesienną trasę koncertową u boku RHCP. Obecnie pracuje jednak nad dwoma albumami, które powinny ukazać się w tym roku. Według wstępnych zapowiedzi pierwszy z nich usłyszmy jeszcze wiosną, co oznacza nowe utwory podczas gdyńskiego koncertu.
Dotychczas potwierdzeni: Björk, Justice, The xx, Franz Ferdinand, Bon Iver, Bat For Lashes, Friendly Fires, Wiz Khalifa, SBTRKT