Stabilny trzon The Car Is On Fire, basista i wokalista Kuba Czubak, gitarzysto-wokalista Jacek Szabrański i perkusista Krzysztof Halicz, podczas koncertów promujących płytę „Ombarrops!”, mają wsparcie w osobach gitarzysty – Krzysztofa Nowickiego i Piotra Piechoty, który gra… właściwie na wszystkim poza gęślami i okaryną. Taki skład sprawdza się pierwszorzędnie. Piechota wprowadza trochę szaleństwa, dzięki perkusjonaliom i całej elektronice, a Nowicki – dla równowagi – gra bardziej zdyscyplinowanie.
Zaczęli od najnowszego, nie zawaham się użyć tego słowa, przeboju – tytułowego utworu z najnowszego krążka. Chóralne śpiewanie ewidentnie sprawia chłopakom radość, tak jak i granie całego koncertu. Bardzo mile mnie zaskoczyli dwiema rzeczami. Właśnie entuzjastycznym nastawieniem i improwizacjami.
I nie chodzi o to, że one były, tylko, że były ciekawe. Pierwszy odjazd już w drugim, „Swedish Samba, Swedish Love”, to nie bezładne „No to, wio! Każdy jedzie swoje, byle głośno!”, tylko zróżnicowane popisy gitarowe upiększane a to trąbką, na której gościnnie zagrał ex-Cars, Michał Pruszkowski, a to solówką na perkusję i latynoski bęben repinique, zagraną przez Halicza i Piechotę. Drugi „nowy nabytek” TCIOF, Krzysiek Nowicki, też ma pole do popisu, tak w regularnych utworach, gdzie gra między innymi slide’em (z użyciem czerwonej zapalniczki), jak i we fragmentach improwizowanych, gdzie może krzesać trochę więcej ognia ze swojej czarnulki (gitary).
O przepraszam, jest jeszcze jedna miła niespodzianka! Karsi grają aż dziewięć kawałków z „Ombarrops!”, co – po udanym koncercie – świadczy jak najlepiej o tym materiale.
Jak to w życiu bywa, nie wszystko wyszło zespołowi perfekcyjnie. Chociażby dlatego, że grają też numery z „Lake & Flames”, której po prostu nie przyswajam. Ale, jako że nie szarżują, tylko odnotowują istnienie tej płyty pięcioma utworami, z „Can’t Cook” na czele i „Oh Joe” na zakończenie, to nie ma o czym gadać. No, może tylko – co już nie jest winą zespołu – zanikające czasem wokale i – co z kolei nietrudno nadrobić – trochę nazbyt introwertyczna konferansjerka.
Najbardziej zaś raduje, że zagrali też „Miniskirt” i „16 Days & 16 Nights” z debiutu. Cieszy też, że polska młodzież nosi się schludnie (co najmniej koszule, a w przypadku trójki „weteranów” pełne garniaki) i nie ogląda specjalnie na zachodnie wzorce, tylko robi swoje. Urzekła mnie też radość bijąca ze sceny i poruszyły nowe kompozycje. Jeśli tak ma brzmieć muzyka alternatywna, to jestem w stanie sobie wyobrazić alternatywne społeczeństwo, które chętnie pobędzie sobie „indie” nie tylko przez niespełna dwie godziny koncertu.
Próba generalna przed kolejnym Open’erem zaliczona! Wszyscy, którzy zaplanowali spotkanie z Karsami w Gdyni, raczej się nie zawiodą.