Foto: P. Tarasewicz / CGM.PL
Od kilku tygodni Agnieszka Chylińska prowadzi na Instagramie swój pamiętnik, w którym dzieli się z fanami przemyśleniami na temat przeszłości. Z perspektywy dorosłej, dojrzałej kobiety Chylińska stara się przybliżyć fanom wydarzenia z początków swojej kariery. Dwa ostatnie wpisy dotyczą jej początkowego strachu przed występami publicznymi i potrzeby bycia zakochaną.
– Ja się wstydziłam pokazać.
Ja chciałam, żeby mnie znano z piosenek. Najchętniej tylko z głosu, bo czułam, że jest bluesowy, utaplany w smutku już wtedy…choć byłam bardzo młoda. Ja kochałam śpiewać. Najchętniej, jak odbywały się próby. Wtedy był jakiś luz, brak ciśnienia.
Gdy zaczynała się praca w studiu lub trzeba bylo wejść na scenę, to cała sztywniałam. Bo się zaczynała ocena, bo się zaczynał jakiś strach i wstyd, że ja nie umiałam przecież a tak bardzo chciałam śpiewać.
Potem się pozmieniało i nie chciałam przestać koncertować. Bo tam było wszystko, czego potrzebowałam: Ludzie, zabawa, muzyka, samo fajne się działo.
A potem przyszedł czas tabloidów, plotkarskich mediów, takiej importowej bzdury, że o tych, co znani chce się wiedzieć więcej, niż przystoi. Jedni w to weszli dla świętego spokoju, za który musieli potem drogo zapłacić, inni poszli z tym na wojnę.
Dzieje się dalej. Pewnie. Kto kocha muzykę i poświęcił jej całe życie wie, że nie ma już odwrotu. Że bez względu na wszystko co jeszcze inni chcą ukręcić z Twojej historii, bez względu na to ilu chce doczepic się do Twojego nazwiska, czy Twoich pieniędzy, Ty musisz po prostu dalej śpiewać i jeśli naprawdę to jest Twoim celem to nic ani nikt tego w Tobie nie zniszczy... – napisała Chylińśka.
W drugim z postów czytamy:
– Zawsze przy mnie musiał być ktoś.
Sama dla siebie nie miałam sensu. Tylko gdy był ON to siebie widziałam, ale oczami JEGO.
Nie było ważne czy traktował mnie tak czy siak. Był.
Raz jeden na dłużej, raz drugi na krócej. Przesypywanie pustych dni w oczekiwaniu na kolejną MIŁOŚĆ, co rozerwie mi serce na strzępy było zawsze najtrudniejsze. Bo się czuło NIC. Pisało się tylko wtedy gdy się płakało z euforii lub z rozpaczy. Prawidłowy zapis pracy mojego serca poznałam po latach, gdy odkryłam miłość z wyboru, miłość jako postawę w której jest się czasem powtarzalnie przenudnym, przeludzkim i prześmiertelnym. Miłość, którą się wybiera bez żebrów i błagań na kolanach. Miłość, która czasem nie daje o sobie znać w głębokiej ciemności. Ale JEST. Miłość bez krzyków, awantur i niepewności. Choć po dziś dzień czasem trudno mi osiąść w stwierdzeniu, że tak jest dla mnie najlepiej to w tej decyzji zrozumie mnie chyba każdy, kto oddał swoje serce choć raz „miłości” z ufnością, by go ta „miłość” skopała boleśnie…
View this post on Instagram
View this post on Instagram