Przede wszystkim, opisywana przez Zeusa rzeczywistość jest zbyt prosta, by mogła brzmieć przekonująco. Czarno-biały obraz, w którym raper – jeszcze do niedawna błąkający się po klubach i hotelach pośród zblazowanych tłumów rozpuszczających ostatnie resztki pensji z korpo – przechodzi na jasną stronę mocy i odnajduje siebie w cieple rodzinnego domu, nie służy przedstawionej na płycie narracji. Ciemna przeszłość rysowana jest kreską uogólniającą, preferującą szeroką perspektywę i generalizujące sądy nad detalem i konkretem. Może poza „Mniejszym złem”, gdzie trafia się kilka mniej oczywistych, nawiązujących do codziennego piekiełka fragmentów (jak choćby ten o pomyłce w sklepowej kasie), w zasadzie realia, przeciw którym wymierzony jest album Zeusa, można sprowadzić do tego toastu ze „Zgłupiej”: „Co z ziomków robi debili a z dziewczyn stado k…/ Tak nas to fascynuje: plastik, poza i blichtr/ Ktoś pompuje nam to do żył/ Kiedy skumamy, że to syf?”.
Tak, określenia, że „Zeus. Jest super” jest przeciw czemuś wymierzony, proszę nie traktować jako na wyrost. Kaznodziejski ton neofity zbyt często przebija przez te wersy i dlatego wyznania Zeusa nie mają w sobie nic z poczciwego ziomka, który przy piwie opowiada ci o radości, którą znalazł w życiu. To raczej konfesyjny ton świadectwa, gdy nawrócony za wszelką cenę stara się oddzielić grubą kreską to, co było, od tego, co jest, ale brak mu formy wystarczająco pojemnej, by to opisać, przez co grzęźnie w sztampowych, podpinanych pod schemat frazach.
Dochodzimy tu, jak sądzę, do źródła porażki „Zeus. Jest super”. Gospodarz robi, co może, by wpompować w swoją płytę emocje: mówi do nas szeptem, krzykiem, warczy (w znaczeniu, jaki przypisali temu określeniu amerykańscy raperzy w ostatnich latach), podśpiewuje. Jeśli mierzyć jego umiejętności liczbą opcji, które kryją się w jego warsztacie, wówczas mamy do czynienia ze ścisłą polską czołówką. Zaangażowanie to idzie jednak na marne, bo w wersach Zeusa jest za mało Zeusa. Na tym albumie przemawiają klisze. Oczywiście, z pewnością miały one uogólnić prywatne doświadczenie rapera, rozprowadzić jego apel wśród odbiorców, ale efekt jest raczej odwrotny: za zwrotkami łodzianina nie stoi człowiek z krwi i kości, a i słuchaczowi – postawionemu wobec tak stereotypowych obrazów – trudno się tu z czymkolwiek zidentyfikować.
Czy wynika to ze starej prawdy, że łatwiej jest pisać o cierpieniu, niż o szczęściu? Przypadek Zeusa raczej potwierdza tę obiegową opinię. Gdy przychodzi kreślić mu wizję szczęścia, staje się równie nieporadny jak wspomniany wyżej krytyk społeczeństwa. Konsternujące wersy z „Siewcy” już część z Was pewnie zna, ale dla przypomnienia: „Największy skarb dostajemy za friko/ Może zrozumiesz to wszystko już dziś/ Może jutro i może przyjdzie to z trudem/ Ale, gdy już odkryjesz swą naturę/ Pisz mail, zbij mi pięć mówiąc >>Jestem cudem!<<„. Mało? To może jeszcze inny przykład, „Orinoko flow”: „Zaczynamy życie tam u góry, synowie córki i nieba/ Za poduszki służą nam chmury/ Ramionami nas otula matka-ziemia/ Żadne z nas nie zna póki co żadnych barw, nasze oczy są puste/ Nasze serca to gładka powierzchnia/ Żadnych fal, każde kroki są słuszne”. Tak, wiem przecież, że to czujecie. Bryza delikatnie muska wasze policzki, trawa łaskocze w stopy, a dźwięki natury układają się w łagodną melodię Kitaro).
Prawdę mówiąc, zastanawiam się, do kogo trafi ta płyta. Brzmienie jest ostentacyjnie białe, jakby Zeus i Rogini mieli pod ręką wyłącznie składanki z niemieckim disco lat 90., kiczowatym popem lat 80. i kilka singli z najnowszym EDM’em. Muzycy sesyjni grają z rozmachem i doświadczeniem weselnych kapel lub oazowych bandów, które próbują przerobić reggae na swoją własną, pielgrzymkową modłę („Kamienie i mury”). Śpiew Justyny Kuśmierczyk oraz chóru WAM zdradza inspirację duetem Sylwia Grzeszczak/Liber oraz Arką Noego. Aż trudno uwierzyć, że tak płaska, przerażająco kiczowata ścieżka dźwiękowa wyszła spod ręki gościa, który kiedyś deklarował, że zakochał się w Jill Scott (https://www.youtube.com/watch?v=oMuo-olHHms ). Właściwie tylko zamykające album, esencjonalne „Nie potrzebuję wiele” z dobrze ułożonym basem, dźwiękami wibrafonu i echami trąbki przypomina o tym, że mamy do czynienia z raperem, który pozwolił sobie na flirt z popem, a nie na odwrót.
Gdy w czerwcu ukazało się „Będziemy dziećmi”, infantylność próbowałem połączyć z konwencją nagrania i staraniami samego Zeusa, by być kimś na kształt polskiego Macklemore’a. Cóż, myliłem się, bo „Będziemy dziećmi” – a jeszcze bardziej kolejny singiel, „Zgłupiej” – jest reprezentatywny dla całości, zaś z autorem „Can’t Hold Us” łączy łodzianina tylko imponujący warsztat. I nic więcej.
Hip-hopolo wersja 2.0.? Niestety, ale tak. Jeśli jednak chcę choć trochę złagodzić tę opinię i napisać o „Jest super” jako o płycie „dla ludzi o otwartych głowach”, muszę zaraz koniecznie dodać: dla głów otwartych na Enej, Poparzeni Kawą Trzy, Enyę czy Enigmę. Ewentualnie dla Ciebie, Czytelniku, jeśli uważasz, że szczytem rozmachu w polskim hip-hopie była ubiegłoroczna „Utopia” Pawbeatsa.