O wszechstronności Zabrockiego można powiedzieć wiele. Autor tekstów, wokalista, kompozytor, aranżer, mulitinstumentalista. Jednym słowem – wizjoner. Typ z niesamowitym czujem, niecodziennym postrzeganiem otaczającej go rzeczywistości. Właściwie zamiast formalnie brzmiącego zwrotu „autor tekstów” powinienem napisać „Poeta”. Tak, z wielkiej litery. Wreszcie Nosowska (też obecna na tej płycie) zyskała godnego przeciwnika. W polu zostały całe tabuny innych.
Pierwszym gościem, już w otwierającym utworze będącym rewelacyjną wizytówką płyty jest Basia Wrońska. W lekkiej, bezpretensjonalnej „Wiśniówce” obok cholernie celnego, pełnego zaskakujących i czytelnych skrótów myślowych tekstu mamy tę niesamowitą lekkość i prostotę aranżacji, melodię gotową do nucenia i właśnie fantastyczny przebłysk talentu Wrońskiej. To chyba jej najjaśniejszy moment w karierze. Jej Pustki jakoś nigdy nie trafiły do mnie tak celnie, jak tu ten jej gościnny występ. Pozostali goście, może poza Czesławem, również postawili swoje kropki nad „i” w taki sposób, że nie ma już miejsca na którym mogłaby usiąść mucha. Nosowska w „Czemu wciąż jest czwartek” śpiewa tak, jakby sama sobie tekst napisała (może poza słowem „chuj”, z którym ma uroczy problem). Ale Zabrocki na dobrą sprawę gości nie potrzebuje. Sam jest w stanie obezwładnić każdego słuchacza barwą swojego głosu rzuconą lekko na zazwyczaj swoje kompozycje. Wystarczy posłuchać „Boję się”, „Zgrzyt” czy „Parasol”. W tym ostatnim za słowa odpowiada Jacek Szymkiewicz. To nie jedyny jego tekst na tej płycie. Kolejnym jest „Herbu Warkoczyk” – i to ten numer, wraz z „Opa”, który najmniej mi pasuje do całej płyty. W „Opa” mamy na fenomenalnym podkładzie muzycznym melodeklamację. Zdaje się archiwalny zapis wykonany przez nieżyjącą już bliską Zabrockiemu osobę. Rozumiem, że ten moment jest ważny dla autora, jednak dla słuchacza wcale taki być nie musi.
Nie zmienia to faktu, że dawno nie mieliśmy takiej płyty. Płyty, która udowadnia, że alternatywa, nawet ta najbardziej ambitna, może byś lekka i przystępna. Że często w muzyce złotym środkiem jest klasyczne „less is more”. Że piękne i trafne teksty („Opętani, usta pełne gwiazd. Pokąsani, zaplątani w piach. Oślepieni, upaprani w cud. Z góry na dół, twarzą w twarz, brzuch w brzuch”) można podać tak, że z przyjemnością słucha się ich wciąż i wciąż na nowo. Jakby Zabrocki wciągał nas w grę skojarzeń i odkrywanych znaczeń. Grę na swoich zasadach, w której wygrywa każdy.
Jeśli ta płyta nie dostanie choćby nominacji do Fryderyka, to obetnę włosy o połowę na znak protestu. No, chyba że nie zostanie zgłoszona.