Wiz Khalifa – „Blacc Hollywood”

Znów bezpiecznie.

2014.08.25

opublikował:


Wiz Khalifa – „Blacc Hollywood”

To nie przypadek, że na okładce „Blacc Hollywood” widzimy Wiza Khalifę spowitego chmurą narkotykowego dymu. Podobnie było trzy lata temu, gdy raper z Pittsburgha wydawał „Rolling Papers”, swój pierwszy album w dużej wytwórni. Właściwie tytuły tych krążków można by zamienić, a i tak odsyłałyby one do podobnej treści (tak jak wydany w 2012 roku „Only Nigga In First Class”). Bo w gruncie rzeczy u Wiza w ostatnim czasie niewiele się zmieniło. Receptę na swoją muzykę nadal ma taką samą: upchnąć na swoim albumie kilka potencjalnych przebojów, kilka odlotów dla miłośników marihuany i kilka motywujących historii z życia wziętych.

I tym razem struktura została zachowana. Co prawda wątpię czy aby wytypowane na główny singiel „We Dem Boyz” jest sztosem na miarę „Black & Yellow”; więcej, zastanawiałbym się, czy ten utwór przedstawia jakąkolwiek wartość. Natomiast co do hitowego potencjału „Staying Out All Night” nie mam już żadnych wątpliwości. Dr Luke zapewnił tu dramaturgię, oczywiście na miarę tego typu utworów. Plastikowy bit stopniowo zyskuje masę, nabiera stadionowego charakteru, by wybuchać przy okazji refrenów. Co innego następny w kolejności „The Sleaze”. Otwierające numer agresywne syntezatory od początku wbijają się w głowę. Tytuł piosenki dobrze odzwierciedla jej charakter: „the sleaze” oznacza wulgarne, nietaktowne, bezczelne zachowanie.

{program-muzyczny}

Przeciwwagą dla tego typu utworów (i kilku intensywnych trapów) miały być spowolnione, zachmurzone „Promises” i „So High”. Ale to nie one ciągną tę płytę w górę. Po raz kolejny największą wartość mają utwory, w których Khalifa powraca do swojej trudnej przeszłości, konfrontuje ją z obrazem wykreowanym przez media i w tym, pozornie tylko, ponurym tonie przemyca kilka motywujących słów. Mniejsza o to, że namawia przede wszystkim to robienia pieniędzy, ale wreszcie można posłuchać Wiza, któremu wersy się kleją i przestają być tylko zlepkiem przypadkowych, pisanych na kolanie fraz.

Gdy słucham „Blacc Hollywood”, zaczynam tęsknić za mainstreamem sprzed jakichś dziesięciu lat, gdy wielokrotnie w parze z przebojowością szła też tekstowa bezczelność, błyskotliwość i pomysłowość. Taki Fabolous potrafił wtedy przyznać, że musi trzymać głodne suki na diecie; Khalifę stać tylko na stwierdzenie: „Money, clothes, and drugs, that`s what bitches love”. Brakuje w tych wersach iskry, momentu zaskoczenia, nawet jakiegoś głupiego porównania, za które wielu do dziś wielbi np. The Diplomats. I jest to już trzecia oficjalna płyta Khalify, a zarzuty właściwie się nie zmieniają. A jednak, wciąż nie tracę w niego wiary. Dopóki w jego bliskim otoczeniu znajduje się tak kreatywny człowiek jak Snoop Dogg (im starszy, tym więcej pomysłów), jestem dziwnie spokojny. Oby ten talent pewnego dnia naprawdę rozbłysnął.

Polecane